26 grudnia 2013, 13:27 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Brak proporcji

Polska, polskość, poczucie narodowości, przynależność – nie formalna, ale duchowa – do narodu, to rzecz rzadka, bezcenna, która nie może być udziałem wszystkich, każdego, kto siebie zwie Polakiem. O prawdziwej polskości decyduje sumienie i honor.*

W ledwie czterdziestopięcioletni życiorys Pawła Chojnackiego można by jeszcze oblec chociaż jednego pana, ale by sprostać jego własnemu apelowi o powrót do proporcji, zachęcam jedynie do lektury Encyklopedii Solidarności. Chojnacki bił się na wielu barykadach, a najbardziej współcześnie walczy z niepamięcią o Zygmuncie Nowakowskim.

Przejmująca jest bezradność, z jaką boryka się naukowiec, chcący przywrócić miastu jego syna, a przez to, przydać Krakowowi jeszcze większej chwały. Kraków Nowakowskiego nie chce. I kraj go sobie nie życzy. Woli, jak mawiał Karol Zbyszewski, „omlaskiwać” bądź opłakiwać życiorysy, które chociaż trochę są zafajdane. Dlatego Chojnacki apeluje o powrót do proporcji.

– Stosunek do Zygmunta Nowakowskiego cechuje w kraju nieufność. Melchior Wańkowicz, Stanisław Cat-Mackiewicz, a więc ci, którzy wrócili i dostali od komunistów możliwość zaistnienia, są dziś uważani za wielkich. Ukazują się nowe biografie Władysława Broniewskiego, czy Antoniego Słonimskiego… i wiem, że być może połamany życiorys jest literacko ciekawszy, niż życiorys przejrzysty, ale to zakłócenie proporcji, które obserwujemy, i któremu staram się przeciwstawiać, jest już za duże – mówił Chojnacki podczas spotkania w Bibliotece Polskiej, do której przyjechał na zaproszenie Dobrosławy Platt. Wspominał Nowakowskiego wspólnie z ludźmi, którzy go znali, lub byli jego czytelnikami. Jest to zlekceważona, przez wytyczających główne szlaki polskiej kultury, postać. Niepoprawna, podług dzisiejszych wymiarów przykurczonego piedestału.

O Nowakowskim mógłby Chojnacki godzinami. Podjął próbę wydawania gazety, tylko jemu poświęconej. Z wielkim trudem ukazały się cztery numery, a można by tych gazet wydać ze dwadzieścia, wystarczyłoby materiału, i to zakładając, że każdy numer jest monograficzny. Stefania Kossowska nazwała go „pisarzem narodowym”, czyli wyrażającym najpełniej najważniejsze problemy swojego czasu. Chojnacki nazywa go „ostatnim przedstawicielem kultury polskiej, którego można określić mianem człowieka renesansu”. Trudno wskazać osoby, które mogłyby się z nim równać. Nowoczesny i twórczy na tylu polach.

Opuszcza swoje miasto 3 września 1939 r. jako mężczyzna w sile wieku i jedna z najbardziej popularnych, w latach 30., postaci krakowskich. Wiedział, że natychmiast będzie poszukiwany, bowiem jako korespondent w Berlinie był świadkiem narodzin faszyzmu, a potem napisał książkę, w której jednoznacznie przed nim ostrzegał. Nie miał żadnych złudzeń.

Można Nowakowskiego przedstawiać w porządku zdarzeń oraz w porządku pamięci, czyli tego, co się z nią stało. Biogramy wielu ludzi, którzy mają swój dorobek w okresie Polski niepodległej i następnie wiedli drugie życie w „Polsce poza Polską”, często kończy jedno zdanie: „Po 1939 roku na emigracji”. Późniejszy dorobek, często wcale niemały i równie interesujący, ulega deprecjacji. W przypadku Zygmunta Nowakowskiego, te 24 emigracyjne lata były szczególnie płodne. I nie był to człowiek, który nie akceptował nowej rzeczywistości i powracał do przeszłości, przesadnie ją idealizując. Miał tylko bardzo jasno i precyzyjnie sformułowane priorytety, zarówno w odniesieniu do siebie, jak i kraju. Nie było w nich miejsca na dwuznaczność. I chyba na tym zasadza się główny, z Nowakowskim, „problem”.

– Ta przemiana Gustawa w Konrada, którego grywał na scenach, realnie się w jego życiu odbyła. Stał się głosem głównego nurtu emigracji niezłomnej. Nurtu, który nie godził się na kompromisy z sowietami, nie pogodził się z układami jałtańskimi, i który przetrwał w pokoleniu, do którego Nowakowski należał, a nawet dłużej. Tego mu komuniści nie wybaczyli i to spowodowało konsekwentne wycieranie pamięci o nim. Jak się przekonałem, skuteczne, jeśli chodzi o jego rodzinny Kraków. Zapis cenzuralny z 1963 r. brzmi, że wolno o nim wspominać, ale nie wolno pozytywnie wartościować jego dorobku. To brzmi bardzo niewinnie, ale efekt jest taki, że w 120. rocznicę jego urodzin, podejmując przed trzema laty akcję „Zygmunt Nowakowski wraca do Krakowa” okazało się, nie budzi już tam żadnych żywych wspomnień, ani zainteresowania. Nie udało mi się doprowadzić do spotkania z prezydentem Krakowa i przewodniczącym Rady Miasta, aby omówić kwestię jakiejś formy upamiętnienia. Nie było w tym żadnego interesu politycznego, więc absolutnie nie zostało to podchwycone. Jedyne, co udało się uzyskać, to wystawa w Muzeum Historycznym Miasta Krakowa, zresztą upchnięta w lokalnym oddziale, w Domu Zwierzynieckim. Myślałem, że to będzie jakiś początek, a to było już wszystko.

Choć Kraków, jak Lwów Hemarowi, leżał Nowakowskiemu na sercu stale. Wystarczy poczytać, posłuchać. Ale nie międlił swej tęsknoty. Przezwyciężał ją radiem. W internecie dostępne jest archiwum Wolnej Europy, gdzie można znaleźć wielki zbiór gawęd i wspomnień Zygmunta Nowakowskiego, dotyczących historii kultury polskiej i teatru, wygłaszanych na tej antenie w latach 1953-63. Część z nich opracowała Lidia Ciołkoszowa i zostały wydane jako „Wieczory pod Dębem”.

– Talent wprzągł w publicystykę i myślę, że nie są przesadne słowa Jana Lechonia, który powiedział, że kilkanaście wielkich tekstów Zygmunta Nowakowskiego z lat 40. i 50. należy do kanonu polskiej literatury politycznej. Są tak ważne, jak Maurycego Mochnackiego. Bardzo istotny jest ich moralny wydźwięk, a jednocześnie są pisane bardzo lekkim stylem. Marzyło mu się, by o bitwie pod Monte Cassino napisać widowisko teatralne, które powtórzyłoby sukces „Gałązki rozmarynu”. Juliusz Sakowski mówił, że oprócz „Moich pierwszych bojów” Piłsudskiego, to jedyne, co z dziejów legionowych, w literaturze, zostanie. Ale żadnej powieści, ani widowiska, już na emigracji nie napisał.

Trzęsówka, na Podkarpaciu

Jest jedno miejsce, poza Londynem, gdzie Nowakowski jest pamiętany. To wioska pod Kolbuszową, Trzęsówka, gdzie we dworze mieszkała Róża Celina Otowska. Nowakowski towarzyszył jej tam od wiosny do lata, przez niemal całą dekadę lat 30. Tam powstały jego najważniejsze powieści i felietony. Dzięki Róży.

W Trzęsówce jest on pamiętany. Z wielu powodów.

Gdy nie było się tam, a przecież któż z nas był, trzeba poszukać . Czytamy: szkoła nasza zawdzięcza powstanie sławnemu niegdyś literatowi Zygmuntowi Nowakowskiemu; nasz klub sportowy, i księgozbiór, i biblioteka, i droga. Sam płacił chłopom, którzy pracowali przy jej budowie. Zrobiono nasypy, powierzchnię wygładzono i utwardzono, aż do Izdebnika. Planowano poprowadzić szosę dalej, do Kolbuszowej, ale tamtejsi Żydzi nie zgodzili się, bo miała prowadzić w Izdebniku przez las, a ten był ich własnością. Wzdłuż szosy, po obu jej stronach, od pałacu do karczmy Szyi, na życzenie Nowakowskiego zasadzono czereśnie, które były ozdobą drogi, ostatnią usunięto kilka lat temu. I straż pożarna, też dzięki niemu. Kupił sikawkę, mundury i hełmy, do dziś używane przez strażaków podczas pełnienia warty przy Grobie Pańskim. A że we wsi nie było radia, za zgodą dziedziczki, ludzie mogli go słuchać na dworskim tarasie. Kiedy powstała świetlica, pisarz kupił do niej radio (źródło: www.trzesowka.friko.pl). Ludzie opowiadają sobie w Trzęsówce legendy, jak przyleciał prywatnym samolotem właściciela koncernu prasowego IKC. Albo balonem. Ci, którzy go ściągali, dostali za to po złotówce, co było wtedy znaczną dla nich kwotą i honor był, dostać złotówkę od samego pana doktora Nowakowskiego

– W Krakowie nie ma szkoły jego imienia, a w Trzęsówce jest. W Krakowie nie ma ulicy, ani tablicy, nie ma nic. Bo nie jest prawdą, że nie został w czasie wojny zniszczony. W sensie materialnym nie, ale w sensie pamięci, został zrujnowany i z tych ruin, tyle lat po wojnie, się nie podźwignął. Przekonywałem rajców miejskich, których on nazywał „pierogami leniwymi”, a potem też się posługiwałem tym określeniem, że nie jest osobą kontrowersyjną, że upamiętnienie go nie byłoby ekscentryczne, lecz stanowiłoby oddanie długu, naturalne przywrócenie proporcji. Są postaci, które ciągle nie mogą znaleźć swojego miejsca w głównym nurcie polskiej kultury. I jeśli nie znajdą miejsca, które im się należy, to i my do końca nie będziemy wiedzieli kim jesteśmy i skąd przyszliśmy. A już kompletnie nie będziemy wiedzieli, co dalej robić.

***

4 października 1963 r. zmarł w Londynie, w wieku 72 lat, Zygmunt Nowakowski (właśc. Zygmunt Tempka), człowiek pióra i teatru. Legionista. Pierwszy aktor, który obronił doktorat (filologia polska). Dramaturg. Dyrektor Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie (1926-29). Powieściopisarz, jego „Przylądek dobrej nadziei” to lektura obowiązkowa. Stały felietonista „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”. Działacz sportowy, wiceprezes klubu sportowego Cracovia („A gdy mi przyjdzie świat ten rzucić, mam być pochowany nie gdzie indziej, tylko na polu karnym Cracovii”). Od 1939 r. na emigracji. Członek Rady Narodowej przy Prezydencie RP, współredaktor „Wiadomości”, współpracownik Radia Wolna Europa. Autor licznych felietonów w „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza”.

* Zygmunt Nowakowski „Orzeł czy reszka?” London: Williams & Co. 1946

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_