09 maja 2023, 13:35 | Autor: admin
Opowieść konsula. Autobiografia Jacka Starościaka

Katarzyna Bzowska

„20 grudnia Władysław Bartoszewski podpisuje pismo o skierowaniu mnie do pracy na londyńską placówkę. 5 stycznia 1996 roku ląduję na londyńskim lotnisku Heathrow” – tak kończy się autobiografia Jacka Starościaka „Wspomnienia gdańszczanina”. Muszę przyznać, że gdy to przeczytałam, byłam rozczarowana. Spodziewałam się, że opisze także swój pobyt w Londynie, gdzie kierował Konsulem RP. Przy najbliższym spotkaniu spytałam o to. Okazał się, że pracuje nad drugim tomem swoich wspomnień.

W kilka dni po przybyciu do Londynu nowy Konsul Generalny zjawił się w redakcji przy Jeddo Road. Przywiózł prezent: opracowany szczegółowo tom omawiający prezydenturę Lecha Wałęsy. Od razu wzbudził sympatię i zaufanie. Był to najlepszy Konsul Generalny na tamten moment. Emigracja londyńska wciąż z pewną dozą nieufności patrzyła na wydarzenia w Polsce – wygraną SLD w 1993 roku i przegraną Lecha Wałęsy w wyborach prezydenckich tylko wzmocniła te nastroje, w dodatku, że pod adresem Aleksandra Kwaśniewskiego padały różnego rodzaju zarzuty.

Jacek Starościak i jego żona Dorota dobrze to wyczuwali. Wtedy „polski Londyn” tętnił życiem, w którym wciąż jeszcze główną rolę odgrywali tzw. niezłomni. Tradycyjne opłatki, jajeczka, teatr, zarówno emigracyjny jak i sprowadzany z Polski, POSK i Ognisko Polskie, uroczystości żołnierskie i patriotyczne zarówno w Londynie jak i w innych miastach. Starościakowie bywali wszędzie, kiedy tylko na to pozwalał czas poza pracą w konsulacie. Dodajmy do tego wizyty oficjalne polityków z Polski. Jacek Starościak ani na chwilę nie tracił kontaktu z wydarzeniami dopiero co opuszczonego kraju. Pracowite życie.

Wszystko to opisał w książce „Okruchy pamięci: z czerwonym makiem w butonierce”. To książka zarówno objętościowo i jeśli chodzi o format mniejsza. I trudno się dziwić, bo choć autor od czasu do czasu wraca do wcześniejszych wydarzeń ze swego życia oraz opisuje późniejszy pobyt w Szwecji, to głównie skupia się na Londynie, gdzie pracował zaledwie przez dwa i pół roku, choć miasto znał dobrze, gdyż w młodości studiował tu nawigację jako stypendysta British Council. Czytałam tę książkę z mieszanymi uczuciami i nie dlatego, bym miała coś do zarzucenia autorowi, którego nie tylko ceniłam i podziwiałam, ale też zwyczajnie lubiłam. Nie przypuszczałam, że tak trudno przyjdzie mi czytać o wydarzeniach, w których często sama też brałam udział, a jeszcze trudniej o ludziach, których już nie ma wśród nas. To nie tylko zbiorowy portret ostatnich lat emigracji niepodległościowej, to właściwie jej wielostronicowe wspomnienie pośmiertne.

Przez książkę przewijają się osoby znaczące w życiu londyńskiej emigracji, politycy różnego szczebla, którzy odwiedzali Londyn, ale też brytyjscy dyplomaci i naukowcy, którzy interesowali się Polską. Nie brakuje też wzmianek o bliskiej i nieco dalszej rodzinie. Jacek był urodzonym optymistą. W każdym dostrzegał tylko to, co dobre. Na żadnej stronie tej książki autor nie napisał o nikim złego słowa. Muszę przyznać, że choć czytałam książkę będąc sama w domu, to zaczerwieniłam się zawstydzona, gdy przeczytałam o sobie „znakomite pióro”. W tym miejscu pisze też, że jako konsul generalny nie może występować wobec emigracji w roli belfra, który poucza czym jest Polska w trakcie przemian i nie jest jego rola – w przeciwieństwie do swego poprzednika – tworzenie polskiego lobby. To jedyne słowa krytyki wobec kogokolwiek. Nawet nie poda nazwiska.

Dlaczego z Londynu popularny konsul wyjechał przed czasem zakończenia misji? Otóż miał się zająć organizowaniem Stałego Międzynarodowego Sekretariatu Rady Państw Morza Bałtyckiego w Sztokholmie. W redakcji dowiedzieliśmy się o tym z depeszy PAP. W kilka dni później konsul Starościak zjawił się w redakcji. Nie krył, że z pewnymi oporami przyjmuje to nowe wyzwanie, ale musiał się zgodzić, bo „takiemu ministrowi się nie odmawia”. Ministrem spraw zagranicznych po kolejnych wyborach został Bronisław Geremek. Jacek nie chciał żegnać się z Londynem, nie chciała też stąd wyjeżdżać jego młodsza córka, która w rezultacie wróciła do Polski. Nie wiedział też co go czeka. Musiał wszystko zaczynać od nowa.

Przez ostatnich kilka lat spotykałam się z Jackiem na pływalni Tooting Lido. Co dwa lata odbywają się tutaj zawody w pływaniu w zimnej wodzie(brrr!!!). Jacek przywoził grupę sopockich „Morsów”. Pływanie w lodowatej wodzie w różnych miejscach świata stało się jego hobby po przejściu na emeryturę. Mieliśmy okazję, by siedząc na mokrych trybunach mówić o polityce, o polskich londyńczykach, wspominając tych, którzy właśnie zmarli. Swoim „Morsom” starał się też pokazać kawałek Londynu, także tego polskiego. Zaglądał z nimi do POSKu i Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego. Po tej ostatniej instytucji oprowadzała sopocką grupę Waleria Sawicka, osoba Jackowi w szczególny sposób bliska, gdyż znała jego rodzinę sprzed wojny, dziadka, starostę w Wilnie, a także ojca i stryja.

Podczas spotkania w 2019 roku Jacek Starościak wspomniał, że zamierza napisać wspomnienia swoim pobycie w Londynie. Pani Waleria Sawicka wyraziła wątpliwość, czy zdąży ją przeczytać. „To pytanie było jednym z ważniejszych impulsów, by natychmiast po powrocie do Sopotu rozpocząć pracę” – pisze autor wspomnień. 

I dobrze, że się spieszył. Było to ich ostatnie spotkanie. Jacek zmarł 8 maja 2021 roku. Pani Waleria obchodziła setne urodziny na jesieni ubiegłego roku. Książka „Okruchy pamięci…” została wydana w kilka miesięcy po jego śmierci dzięki staraniom Doroty.

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_