28 lutego 2013, 09:46 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Pamiątki. Tutaj czy tam?

Powyższy tytuł stanowi oczywiście pewne uproszczenie i zarazem zachętę do dyskusji, choć odpowiedź nasuwa się prosta: pamiątki, które udało się kresowiakom ocalić na szlaku ich tragicznej tułaczki zakończonej na uchodźstwie, powinny zarówno współtworzyć spuściznę dla kolejnych pokoleń Polaków rodzonych na Wyspach, jak i trafić tam, gdzie mogą liczyć na najszerszy odbiór, czyli do muzeów w kraju.

Temat nie jest nowy. Pojawił się wraz z procesem odradzania się Polski po 1989 r. i stopniowym zamieraniem aktywności coraz bardziej wiekowej emigracji niepodległościowej. W takim stopniu, o jakim marzyła, nie udało jej się wytworzyć w dzieciach i wnukach, będących bardziej Brytyjczykami, niż Polakami, prospołecznej, zbiorowej potrzeby pamięci dziedzictwa i wychowania w cieniu ideowych pryncypiów II Rzeczpospolitej. Zainteresowania kulturą i dorobkiem owego czasu, obejmują niewielki procent rzeszy potomków. Nawet wojenne losy rodziców i dziadków podziałały na wyobraźnię nielicznych, którzy ledwie utrzymują na powierzchni ośrodki kultury; gromadzą się w harcerstwie; polskich parafiach; kilku organizacjach; zespołach folklorystycznych; fundacjach na rzecz popularyzowania dzieła emigracji. W poszukiwaniu wsparcia dla zachowania wyraźnych tropów polskości na Wyspach, ludzie ci odwołują się w mniejszym stopniu do korzeni swych pobratymców, bardziej zaś do tych, których Polska po 2004 roku wypluła, dzięki czemu cieszy się dzisiaj bezrobociem na poziomie 14 procent, a nie dwudziestu jeden, jak było na przykład w roku 2001. W samym Londynie, półmilionowa społeczność Polaków, którzy opuścili kraj w ostatnich latach, żyje w wielkim cieniu zainteresowania skupionego niemal wyłącznie na własnym, prywatnym interesie zarobku, utrzymywania bliskich związków z rodziną i przyjaciółmi w Polsce i ewentualnie kariery zawodowej w kosmopolitycznym świecie odnarodowionym. Kościół, a więc również życie parafii oraz szkoły sobotnie to jedyne dwa obszary małej Polski nad Tamizą, które są dzisiaj prężnie zagospodarowywane. Oczywiście dzieje się to w określonych proporcjach, warunkowanych przez ogólnie mierne zainteresowanie dla spraw niematerialnych.

Gdy mowa jest więc o przechowywaniu, eksponowaniu i czynnym promowaniu w Anglii dorobku Drugiej Wielkiej Emigracji wśród jej potomków i Polonii, trzeba ze smutkiem pochylić głowę i stwierdzić, że niby fizycznie jest dla kogo, a praktycznie rzecz ta interesuje niemal wyłącznie badaczy, socjologów i historyków.

Pytanie o spuściznę dotyczy przekształcania się, po spieniężeniu majątku, istniejących instytucji w fundacje. Pominąwszy doświadczenia w tej mierze już zaistniałe, można przywołać przykłady z ostatniego roku. Taki pomysł padł w odniesieniu do Ogniska Polskiego i Stowarzyszenia Polskich Kombatantów. W przypadku SPK, trwa sprzedaż siedzib domów kombatanta. Ognisko Polskie się trzyma, lecz gdyby go jednak upłynniono, „po trupie” osób, którym na utrzymaniu majątku zależy najbardziej, co stanie się z jego pamiątkami? Nie można dzielić skóry na niedźwiedziu żyjącym, ale trzeba go pilnować i nie dopuścić do możliwości zaistnienia argumentu, który już kiedyś słyszeliśmy: nikt się nie interesuje, więc nie ma po co i komu.

Pamiątki po emigracji, częściowo są już w kraju, pominąwszy te, które przechowywane są na Wyspach. Przykładem choćby buława Marszałka Piłsudskiego, która zaraz na początku lat 90. opuściła londyński Instytut Józefa Piłsudskiego i trafi za niewiadomą liczbę lat (planowo w 2016 r.) do muzeum, które powstaje w Sulejówku. Przede wszystkim, pamiątki uchodźstwa gromadzi Archiwum Emigracji w Muzeum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, które zgromadziło ponad trzysta kolekcji z całego „polskiego” świata i jest głównym ośrodkiem, dokumentującym dziedzictwo kulturalne polskiego wychodźstwa. Powstało w 1995 roku, kiedy Stefania Kossowska przekazała do Biblioteki Uniwersyteckiej archiwum londyńskich „Wiadomości”. Za rok ma się natomiast otworzyć Muzeum Emigracji w Gdyni, służące tym samym celom, co archiwum toruńskie, lecz na większą skalę, obejmując całokształt dziejów pielgrzymstwa polskiego.

Konieczność upamiętnienia i przede wszystkim popularyzacji, wypchniętego ze świadomości Polaków dziedzictwa niezłomnych, stanowi daleko boleśniejszą konieczność, niż tylko ocalenie od zapomnienia. Kiedy społeczeństwo polskie zatraca własnego, oryginalnego ducha na rzecz unifikacji oderwanej od indywidualnych właściwości i własnej tradycji, cenny jest każdy symptom przypominający to, skąd się wywodzimy, kim byliśmy i poprzez przywrócenie ciągłości kultury, kim nadal jesteśmy. Londyn, jako stolica Polski nad Tamizą, której miast ubyć, przybyło, sam powinien gromadzić wszelkie pamiątki, które pomagać będą w utrzymaniu narodowych związków z krajem, na których dzieci uczyć się będą ojczyzny przodków. Ale z drugiej strony, gdy spuścizny emigracyjnej Polska nie zna prawie w ogóle i tam musi być ona obecną. Nie tylko w dużych ośrodkach, ale również regionalnie.

Kilka tygodni temu odwiedziła redakcję Dziennika pani Janina Juśko, od lat zaangażowana w organiczną pracę na rzecz tamtejszej polskiej społeczności, lecz również zawołana propagatorka Przemyśla.

– Dyrektor Centrum Kulturalnego w Przemyślu, Adam Halwa, którego znam jako stała uczestniczka organizowanego w tym mieście Festiwalu kapel folkloru miejskiego, swego czasu mówił mi, że chciałby aby w Przemyślu powstało muzeum Kresów i Lwowa. I tak zaczęłam o tym myśleć – opowiadała. Bardziej chodzi tu jednak o powstanie stałej ekspozycji w istniejącym od lat i cieszącym się od niedawna nowoczesną siedzibą: Muzeum Narodowym Ziemi Przemyskiej. Pani Janina od chwili rozmowy, którą przywołała, systematycznie poszukuje ludzi, którym pomysł ekspozycji w Przemyślu przypadłby do gustu i byliby skłonni podzielić się swoimi pamiątkami. – Dzięki życzliwości pełnomocnika Włady Majewskiej, dostałam misia, który musiał nieraz być przez nią wyściskany, bo ledwo żyje – śmieje się pani Janina. Dostała z mieszkania Majewskiej kilka obrazów, m.in. jej portret. Ktoś inny przekazał swoje zdjęcia z Monte Casino, kolekcję książek o Marianie Hemarze i lwowskich piosenek z nutami; ktoś opisał po prostu swoją historię i ta też została przez panią Janinę zawieziona do Przemyśla. Zbiórka trwa jednak nadal. Czy warto dzielić się sobą z krajem, czy lepiej pozostawić swoją spuściznę tutaj? Pytanie to, o ile nie padnie zawczasu, może znaleźć odpowiedź na śmietniku.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_