25 września 2012, 09:21 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Sposób na niedzielę

Niewielki skwer Haven Green nieopodal stacji metra Ealing Broadway już po raz trzeci gościł polskie rodziny na ich pikniku. Impreza zorganizowana przez Goniec Polski rozpoczęła się, w niedzielę 16 września, 60 minut przed południem i trwała przez blisko sześć godzin. Zgodnie z tradycją, podczas pikniku nie zabrakło zabaw dla najmłodszych i urozmaiceń dla dorosłych.

 

Była więc doskonała okazja do zaprezentowania rodzimego biznesu, skosztowania dań z kanonu polskiej kuchni, zapoznania się z ofertą edukacyjną dwóch uniwersytetów, konkursy i przede wszystkim słoneczna pogoda.

Jedną z idei festiwalu jest integracja Polaków mieszkających w zachodniej części miasta z lokalną społecznością. Ten cel udało się zrealizować o czym świadczyła frekwencja zainteresowanych niedzielnym wydarzeniem i obecność na imprezie Polaków mieszkających także w innych częściach Londynu. Jednak w opinii uczestników festiwalu, zabrakło na nim elementów polskości, które stanowią źródło polskiej kultury, a organizatorzy zapomnieli o atrakcjach dla nieco starszych dzieci, w przedziale wiekowym powyżej 10 lat, pozostawiając im do wyboru zabawę w dwóch dmuchanych „bouncy castle” lub uczestnictwo w konkursie rysunkowym, nad którym czuwała jedna z polskich firm produkująca stal. Na szczęście powodzeniem cieszyła się Scena Poetycka POSK-u, która „Wesołym zwierzyńcem” umiliła czas wszystkim dzieciom bez względu na wiek czy płeć.

Przy wierszach "Sceny Poetyckiej" całe rodziny bawiły się doskonale.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Przy wierszach "Sceny Poetyckiej" całe rodziny bawiły się doskonale.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Nie tylko Brzechwa i Tuwim

Aktorzy sceny przypomnieli oczywiście najbardziej znane utwory sztandarowych pisarzy dziecięcych, na których literaturze wychowuje się już kolejne pokolenie i do których twórczości chętnie powraca się na Wyspach podczas różnych imprez dla dzieci. Była więc „Foka” i „Słoń Trąbalski”, „Koziołeczek” i „Ptasie radio” oraz wiersze epigramatyczne, czyli króciutkie formy literackie, które publiczność niedzielnego pikniku doskonale znała i chętnie powtarzała wspólnie z twórcami „Wesołego zwierzyńca”. Nie zabrakło także rymowanek, zgadywanek i wspólnego śpiewania, któremu poddały się całe rodziny naśladując prosty układ choreograficzny przygotowany przez twórców przedstawienia.

„Tu stoją krokodyle i orangutany, dwa małe wężyki i wielki orzeł, i kot, i mysz i bardzo duży słoń… Dlaczego nie ma jeszcze nosorożca?” – śpiewały dzieci i pomagali im w tym rodzice. Ale na tym nie koniec, ponieważ aktorzy Sceny Poetyckiej zaprezentowali festiwalowej publiczność także twórczość mniej znaną, aczkolwiek lubianą. „Małpa w kąpieli” Aleksandra Fredry dostarczyła dzieciom i ich rodzicom sporą dawkę zabawy i podwójną porcję uśmiechu. Podobnie jak we fredrowskim wierszu:

 

„Hajże! – kozły, nurki, zwroty,

Figle, psoty,

Aż się wody pod nią mącą!

Ale ciepła coś za wiele…

Trochę nadto… Ba, gorąco!…”

 

na murawie pod sceną było figlarnie, zabawnie i gorąco… od braw.

 

Festiwal handlowców

Rodzinny piknik na Ealingu to doskonała sposób na spędzenie rodzinnej niedzieli blisko domu, na wolnym powietrzu. To także okazja do spotkań ze znajomymi i dodatkowo możliwość zaprezentowania swojego biznesu, jednak nie o taki rodzaj polskości chodzi. Obecne na nim rodziny mówiły o tym, że zabrakło na festiwalu rzeczy, które już na pierwszy rzut oka kojarzą się im z ich, rodzimym krajem. Podkreślano, że organizatorzy nie zadbali o polskie akcenty w postaci strojów, czy pieśni ludowych, reprezentantów polskich szkół polonijnych, gości z ambasady i konsulatu, czy władz polskich organizacji polonijnych, których tradycje sięgają dziesięcioleci. Wreszcie nie było przedstawicieli Polonii, tej która przybyła i zamieszkała na Wyspach na długo przed 2004 rokiem, a tym samym zabrakło także pomostu międzypokoleniowego, tak istotnego w podtrzymywaniu i umacnianiu polskiej kultury i w tworzeniu tożsamości wśród najmłodszych uczestników pikniku.

 

Dziennik Polski zapytał uczestników festiwalu o ich oczekiwania względem imprezy oraz ich samopoczucie podczas jej trwania.

 

Renata i Tomasz Kochanowicz

– Tutaj jest miła atmosfera, spotkaliśmy przyjaciół, staliśmy w długiej kolejce do zamku i obejrzeliśmy wspólnie z dziećmi przedstawienie przygotowane dla nich. Jednak ta impreza nie nosi znamion festiwalu, który naszym zdaniem powinien podkreślać naszą polskość. Najbardziej nam to przypomina coś na kształt odpustu lub targów handlowców, a przecież Polacy w Londynie, to nie tylko polskie sklepy i ich biznesy najczęściej na niewielką skalę.

 

Janina Bytniewska

– Wzięłam udział w konkursie organizowanym przez uniwersytet, odebrałam torbę z Gońca, rozglądam się i mam wrażenie, że najlepiej sklepy wywiązały się ze swojej roli, a przecież nie tylko „żołądek się liczy”. Brakuje mi tutaj punktu informacyjnego, elementów polskości, polskich strojów i uważam, że jest za mało atrakcji dla dzieci.

Janina Bytniewska  - dyrektor szkoły na Stamford Hill i Krzysztof Labudzki ze szkoły im. Jana Pawła II/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Janina Bytniewska - dyrektor szkoły na Stamford Hill i Krzysztof Labudzki ze szkoły im. Jana Pawła II/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Krzysztof Labudzki

– Dopisała pogoda, zadbano o bezieczeństwo, wszelkie jadło i rodziną atmosferę. Wokół dużo dzieci, dla których przygotowano dobry program artystyczny: lekcje tańca, wiersze.

 

Agnieszka Borowska z synem Konradem

– Jestem tutaj z synem Konradem, który bierze udział w konkursie rysunkowym. Razem z innymi dziećmi walczy o główną nagrodę, którą jest mp3. Sprzyja nam pogoda, wokół miła atmosfera, ale impreza nie spełnia moich oczekiwań jako duże, coroczne wydarzenie kulturalne.

Konrad brał udział w konkursie rysunkowym/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Konrad brał udział w konkursie rysunkowym/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Joanna Kosikowska

– Jestem na festiwalu z całą rodziną. Kosztujemy polskich dań. Młodsza córka bawiła się w dmuchanym zamku, atrakcję była dla niej para Myszek Miki oraz oczywiście przedstawienie Sceny Poetyckiej. Zabrakło jednak zabaw dla starszych dzieci.

Państwo Kosikowscy na festiwal wybrali się z dziećmi/ Fot. Małgorzata BUgaj-Martynowska
Państwo Kosikowscy na festiwal wybrali się z dziećmi/ Fot. Małgorzata BUgaj-Martynowska

 

Jan Żyliński

– Na łamach Dziennika toczy się teraz wielki spór na temat SPK. To walka o władzę, walka o stołki, walka o prasę. Ale tutaj, ci ludzie na tym festiwalu są przyszłością polskiej wspólnoty. Ludzie z SPK zamiast się kłócić powinni przyjść na ten festiwal i nawiązać kontakt z tą Polonią. Uważam, że dzisiejsze wydarzenie jest doskonałą okazją do zaprezentowania się między innymi tej organizacji. Na tym festiwalu powinny znaleźć się stoiska SPK i POSK-u.

Jan Zyliński/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Jan Zyliński/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Iza i Andrzej

– Jesteśmy na festiwalu po raz pierwszy, nie mamy porównania z poprzednimi edycjami. Od razu trafiliśmy pod scenę na „Wesoły zwierzyniec”. Zarówno my, jak i nasza córka Ola, jesteśmy zachwyceni prezentacją wierszy. Rozejrzymy się jeszcze i posmakujemy polskiej kuchni.

 

prof. dr Dorota Praszałowicz

– Festiwal spełniał swoją funkcję reklamowo-rozrywkową. Uważam jednak, że trwał zbyt krótko. Zabrakło na mim miejsc do siedzenia, toalet, a wystarczyło postawić chociaż drewniane ławki, szczególnie po to, by uczestnicy mogli zjeść oferowane im dania. W miejscu, gdzie prezentuje się polską kuchnię, było zbyt mało potraw.

Iza i Andrzej od razy trafili pod scenę na przedstawienie "Wesoły zwierzyniec"/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Iza i Andrzej od razy trafili pod scenę na przedstawienie "Wesoły zwierzyniec"/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

dr Marek Stella-Sawicki

– Jestem zdziwiony, że na takiej imprezie nie zadbano o profesjonalny punkt medyczny i że nie zaproszono nikogo z polskiej sekcji St John Ambulance, który wszyscy przecież znają na Ealingu. Rozmawiałem o tym z obecnym tutaj Tomkiem Maramarosem, który był zaskoczony, że nie poproszono nikogo z sekcji medycznej na ten festiwal. Brakuje mi także pomostu międzypokoleniowego, pomostu międzyorganizacyjnego, ale przyszłość budowania wspólnego dialogu widzę na drodze edukacji, ponieważ ci ludzie, którzy przyjechali na Wyspy w 1942, 1943 itd. roku mieli podobne problemy, jak ci ludzie teraz.

 

Beata Pawlikowska-Duraj

– Mieszkam na Ealingu od ponad 17 lat. Zdarzało się mieszkać również w innych dzielnicach Londynu, ale to Ealing stanowi serce polskości. Tutaj mieszka wielu znanych i zasłużonych Polaków, wielu działaczy społecznych, jednak na festiwal nie zaproszono żadnego z nich. Zabrakło także gości specjalnych z Polski, przedstawicieli polskich organizacji, takich jak: Macierz, SPK, ZNPZ, Zjednoczenie Polskie, harcerzy, gości z polskiej parafii na Ealingu, dyrektorów szkół polonijnych, ambasadora i konsula Polski w Londynie. Przecież dzisiejszy dzień to wspaniała okazja do zawiązania dialogu międzykulturowego, do wzajemnego poznania się. Ci ludzie, którzy są obecni na festiwalu, są dowodem na to, że pragną uczestniczyć w życiu społecznym, a na to nie składa się tylko konsumpcja, której tutaj dostatek, ale przede wszystkim uczestnictwo w kulturze. Uważam, że dzisiejsza impreza to nie polski festiwal, lecz zwyczajny festyn. Polskości tutaj niewiele. To zwyczajne niedzielne spotkanie połączone z kilkoma atrakcjami dla wypełnienia czasu. Na polskim festiwalu brakuje polskości, która powinna tutaj rozbrzmiewać i zdecydowanie wyróżniać to wydarzenie spośród tego wszystkiego, co dzieje się dookoła.

 

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_