29 grudnia 2022, 09:22

Ewa Kwaśniewska

Kiedy parę lat temu przyjechali do nas na Święta goście z Polski, wiezieni z lotniska ulicami miasta zadali pytanie: „a co to za pomysł z tymi wieńcami na drzwiach? Ktoś tam… umarł?” Wręcz przeciwnie – odpowiedziałam – ma się dopiero narodzić! Teraz by już nie pytali. Wieńce adwentowe zdobiące frontowe drzwi, jak i wiele innych dotąd nie naszych zwyczajów, wprowadzają się do Polski z szybkością światła, i moszczą się w niej wygodnie (ostatnio w Łodzi widziałam fruwające nietoperze i dyndające na gumkach plastikowe kościotrupy… nieomylny znak, że oto w łódzkiej Manufakturze „świętujemy” Halloween). No cóż, niedługo wszystko na świecie wymiesza się i ujednolici, i wszędzie będzie tak samo. Może chociaż uratujemy nasz barszcz z uszkami i karpia w galarecie? No i makowca, którego nasi angielscy znajomi jedzą bez większego entuzjazmu, bo im mak chrzęści w zębach. Nie wiedzą co dobre, ot co!

Historię wieszania świątecznego wieńca warto poznać. Zaczęła się (jak wszystko zresztą) w antycznym świecie. I nie od drzwi, a od… głowy. Rzymianie i Grecy nosili wieńce na skroniach, szyi, a czasem przepasywali się nawet nimi w talii. Te antyczne wieńce oznaczały siłę, zwycięstwo, glorię. Obdarowywano się nim hojnie i wieszano w widocznym dla wszystkich miejscu. Pleciono je z liści laurowych. Przeszły do poezji, utrwalone są w kamieniu, na obrazach, na pomnikach, na cmentarnych bramach i nagrobkach. Gdzie ich zresztą nie ma!? Ale antyczny czas mijał, mijał aż przeminął, a wieniec zaczął symbolizować aspekty chrześcijańskich obchodów związanych z narodzinami dzieciątka Jezus. Wiecznie zielona plecionka nabrała też innego, głębokiego znaczenia, a symbolika tego, z czego wieńce były zrobione, stała się wymowna, choć dość skomplikowana. 

A więc, co też w ten wieniec mamy wplatać, żeby był nie tylko piękny, ale i… skuteczny? Koniecznie musi się tam znaleźć ostrokrzew, z ostrymi i kłującymi listkami, na pamiątkę cierni, które tak raniły świętą głowę. Ostrokrzew symbolizuje też nieśmiertelność, o czym warto pamiętać, sadząc go sobie w ogrodzie. Pomarzyć wszak można. Koniecznie muszą być czerwone jak krew jagody (symbolika oczywista) ale także szałwia na dobre zdrowie, lawenda symbol czystości, rozmaryn dla wiecznej pamięci, tymianek na odwagę, jałowiec na długie życie i nadzieję, głóg na ochronę od wszelakich złych przygód (i radość, że się ich udało uniknąć!), ruta na prawość, wreszcie cedr, na siłę i leczenie z ran. Sosnowe szyszki, które w wieńcu często widzimy, mają nam zapewnić długie życie i prosperitę, a nasionka i orzechy to odradzanie się, którego w cudzie wiosny jesteśmy corocznymi świadkami, mając nadzieję, że i z nami tak będzie. 

Adwentowy wieniec to doprawdy coś więcej niż tylko ładne kółeczko do powieszenia. A, właśnie!  Czemu właściwie wieszamy go na naszych frontowych drzwiach? To, jak się okazuje, symboliczne zaproszenie. Dla Jezusa, który się dla nas i świata narodził. Niechaj więc i naszego domu nie pominie. Moja angielska sąsiadka, kopalnia wiedzy w tych sprawach, dodaje, że to także zaproszenie „ducha Bożego narodzenia”, który domostwu przyniesie szczęście na cały rok. No i oczywiście jest to serdeczne zaproszenie dla gości, którzy oto pędzą do nas saniami, wśród zawiei i śnieżycy (bo i kto nie marzy o „White Christmas”?!) podzwaniając dzwonkami i wioząc kolejne pary skarpetek i ciepłych kapci, na które z takim utęsknieniem czekamy. Jak świat długi i szeroki, wraz z zawieszeniem adwentowego wieńca, wszyscy pakują prezenty i szykują się do drogi. Jadą jak mogą. Jedni dosiadają się do Mikołajów i reniferów, inni wloką pociągiem (o ile nie ma akurat strajku) lub samochodem (o ile im starczy na benzynę). Ktoś ładuje się w samolot (choć to trochę wstyd, mamy być przecież „zieloni” i dbać o planetę), ale wszyscy, pędząc tak, lecąc czy jadąc, śpiewają najmilszą w tym czasie piosenkę, czyli „Driving home for Christmas”. Na zawsze unieśmiertelnił ja Chris Rea. 

Tak, taki uwieszony na naszych drzwiach wieniec, będzie dla śpiewających pielgrzymów jak drogowskaz. Tu, tu! Przybywajcie! Witamy! Czekamy! Ładny to zwyczaj, miła tradycja. 

Wielu z nas bez wysiłku i „artystycznych ambicji”, kupuje swoje adwentowe wieńce w sklepie lub kwiaciarni. Tanio lub drogo. Są przecież wszędzie. Te prawdziwe i te sztuczne (te ostatnie wyprodukowane oczywiście w Chinach, jak prawie wszystko inne). Ale są i tacy, (puryści nieugięci), którzy je sami robią. Ukręcają, wiją, montują na stelażach i metalowych obręczach, szydełkują, a nawet robią je na drutach! Dodają czerwone wstążki, bombki, ususzone plasterki pomarańczy, zwitki cynamonowych patyczków, wplatają maleńkie światełka zapalane ukrytą w zieleni bateryjką. Podziwiam ich i muszę przyznać, że ja zachwycam się tymi cudami. I co roku z przyjemnością chodzę ulicami Londynu, aby wybrać ten jeden, ten najpiękniejszy. Wieńce na hotelowych drzwiach w Mayfair i Belgravia, albo w Chelsea czy na Kensington, to doprawdy dzieła sztuki. Myślę, że i Edynburg ma się czym pochwalić. Atmosfera w tym mieście jest przecież podczas świąt bajeczna! A jak pięknie będzie w Cotswolds! A w Winchester!? A w Westerham!? 

Posiadanie czegoś „stale zielonego” w domu, narodziło się około 500 lat temu we wschodniej i północnej Europie. To wtedy, na takie wiecznie zielone rośliny patrzono z admiracją i podziwem. Wszak potrafiły przetrwać surową zimę! Jakaż w nich moc i siła! Kiedy w Niemczech pojawiła się świąteczna choinka, którą z lasu wniesiono do domów (a u nas podłaźniczka wieszana do góry nogami pod sufitem), jej trójkątny kształt symbolizował Trójcę Świętą, a plecione wianuszki wieszano wówczas na niej jako ozdoby. Dopiero jakiś czas później, stanowić zaczęły dekorację samą w sobie. Okrągły kształt wianka reprezentował nieśmiertelność i niekończącą się miłość bożą, a dodawane do niego świece, symbolizowały światło niesione przez Jezusa dla świata. Zwykle są cztery. Trzy fioletowe i jedna różowa. Zapalane po kolei każdej niedzieli grudnia. Różowa zapłonie w trzecią niedzielę, czasem zwaną też „Niedzielą Gaudete” (radujmy się!), albo niedzielą pastuszków. Ostatnia, fioletowa, zwana świecą aniołów, reprezentuje pokój. Bardzo często oprócz tych czterech, pojawi się jeszcze jedna świeca, biała. Większa i bardziej wyrazista. Centralnie umieszczona w wieńcu symbolizować będzie światło niesione ludziom przez Chrystusa. 

W moim domu i tym łódzkim i tym londyńskim, na świątecznym stole zawsze stał i stoi „stroik”. Daleki krewny adwentowego wianka. Jest równie piękny i pachnący, ale już niekoniecznie pełen tych mistycznych symboli i znaczeń. To część naszych polskich świąt, które począwszy od wypatrywania pierwszej gwiazdki, poprzez sianko pod obrusem (przynoszone z okolicznego „pet shopu”) dostawianie zapasowego krzesła i nakrycia dla tych, których już nie ma, gotowanie zupy grzybowej, zalewanie karpia galaretą, i rozpaczanie, że makowiec znów się nie udał… są najpiękniejszymi świętami na świecie. A czy ja, na drzwiach wejściowych powieszę angielskim zwyczajem wieniec? Oczywiście! I w tym roku wplotę w niego jałowiec – symbol życia i nadziei. Nadziei dla udręczonej wojną Ukrainy. I dla przestraszonego tym wszystkim świata. Wieszajmy adwentowe wianuszki. Nic nam nie ubędzie, a kto wie… może i na nas zadziałają swą magiczną mocą? 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_