03 października 2012, 10:18 | Autor: Joanna Fiut
O tym dla którego „wszystko jest poezją”

Za oknem deszcz, szaro i zimno. Słychać kroki jesieni. Scena Poetycka zabiera nas w kolejną poetycką podróż, a jesienią wiadomo – poezja smakuje szczególnie.

Tym razem artyści wzięli na tapetę twórczość jednego z najbardziej kultowych polskich poetów – Edwarda Stachury. Spektakl miał swoją premierę w marcu, ale teraz na życzenie publiczności został wystawiony jeszcze dwukrotnie. 23 września w Jazz Cafe w POSK-u i 24 września w kościele polskim na Devonii.

Sceneria w prawdzie nie jest zbyt wyszukana, ale dużo odzwierciedla  – w tle portret Steda, drabina, chlebak, dżinsowa kurtka i gitara. Gitara – tak, to w życiu Edwarda element ciekawej historii. Poeta nie miał pieniędzy, żył za drobne, był włóczęgą, podróżował trzecią klasą, ale jego instrument, przywieziony z Meksyku, był wart 1000 dolarów… Z początku umiał zagrać tylko podstawowe akordy, dopiero przyjaciel, kompozytor Satanowski – który wraz z nim tworzył piosenki – douczał go.

Spektakl rozpoczął się od odczytania „Prefacji”. Wyjątkowy utwór i ciekawie zinterpretowany.

Tylko jedno nie gra – właściwie przez całe przedstawienie – widoczne, trzymane w ręku teksty, czytanie nawet prozy i piosenek. Kilka osób z publiczności zwróciło też uwagę na wyraźne zaznaczenia kwestii kolorowym flamastrem. Nie sądziłam dotychczas, że tak rozpraszające może być, gdy artysta zamiast utrzymywać kontakt wzrokowy z publicznością, zerka ciągle w kartki papieru.
Z początku wydawało mi się nawet, że jestem dopiero na próbie. Aż ciśnie się na usta parafraza słów wiersza – „Zaprawdę godnym i sprawiedliwym słusznym i zbawiennym jest… znać rolę na pamięć”. Ale cóż taka jest licentia poetica Sceny Poetyckiej.

Magda Włodarczyk, Konrad Łatacha i Wojtek Piekarski podczas występu.
Magda Włodarczyk, Konrad Łatacha i Wojtek Piekarski podczas występu.
Ładnie mówi jeden z bohaterów do Michała Kątnego, że „ jego piosenki są kołem ratunkowym rzuconym tonącym na wodę”. Dobre określenie dla tekstów Stachury. Sporo osób zjawiło się przecież na tym spektaklu z sentymentu do czasów młodości, gdy buntownicza poezja szczególnie dawała siłę i nadzieję, że wierność sobie się opłaca i że trzeba iść „jednak iść, przecież iść”.

Wykonania piosenek przekonały publiczność, mimo że wokal momentami pozostawiał wiele do życzenia. Silne i charakterystyczne głosy artystów zrobiły dobre wrażenie. Aktorzy wyczarowali niepowtarzalny nastrój, a ich interpretacja opowiadań i wierszy wzbudzała u widzów wiele emocji – od chichotu przy „Weselu” do wzruszenia przy „Pokocham ją siłą woli”.

Połączenie prozy, wierszy i piosenek jest – trzeba przyznać – bardzo zgrabne. Umiejętne przejścia między nimi sprawiają, że całość płynie. Może tylko trochę za długo płynie. Od takiego przesytu, lepszy byłby niedosyt.

Niewiele trzeba było, żeby z zimnego, wielkiego miasta, przenieść się w myślach w Bieszczady.

Z dużym entuzjazmem komentuje spektakl jedna z członkiń klubu Sceny Poetyckiej – Teresa Beckett „To wielkie wydarzenie. Oni już to przepiękne przedstawienie powtórzyli, ale za każdym razem są nadzwyczajni. Każdy spektakl, który wystawiają jest tak dopracowany, przemyślany, tyle serca wkładają w każdą piosenkę i każde słowo, że myślę, że to bardzo wzbogaca naszą emigrację”.

Po przedstawieniu na scenie pojawił się Gość Specjalny Sceny Poetyckiej – Monika Lidke, znana wokalistka jazzowa. Wcześniej tylko słuchaliśmy, teraz mieliśmy okazję razem pośpiewać i przypomnieć sobie najpopularniejsze aranżacje piosenek Stachury, głównie te Starego Dobrego Małżeństwa. Niewiele trzeba było, żeby z zimnego, wielkiego miasta, przenieść się w myślach w Bieszczady, a stolik w kawiarni z lampką wina zamienić na bieszczadzkie wędrówki, wieczory przy ogniskach i „cudne manowce”.

Joanna Fiut

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Joanna Fiut

komentarze (0)

_