03 października 2012, 11:15 | Autor: Praktykant1
Każdy głupi wie, że stolicą USA jest NY

Jednym z największych zmartwień polskich rodziców przyjeżdżających do Wielkiej Brytanii jest to, że ich dzieci uwstecznią się intelektualnie w tutejszych szkołach. I niestety, nie jest to jedynie uprzedzenie.

Znałam przypadek dwudziestoletniej prawie dziewczyny, która nie potrafiła zlokalizować Wielkiej Brytanii na mapie świata, myślała że Leonardo da Vinci jest projektantem mody (swego czasu pokazano w prasie torbę projektu renesansowego geniusza) i była pewna, że stolicą Stanów Zjednoczonych jest Los Angeles… (Jej chłopak ją wyśmiał – „przecież każdy głupi wie, że stolicą Stanów jest Nowy York…!”). Co gorsze nie wyróżniała się za bardzo na tle swoich przyjaciół i znajomych. Jej rodzice za nadprzeciętnie inteligentnych młodych ludzi uważali wszystkich tych, którzy wiedzieli, kim jest Winston Churchill… Poprzeczka nie ustawiona była zbyt wysoko, a jednak niewielu znajomych ich córki mogło ją przekroczyć…

Dlatego też większość polskich dzieci chodzi do szkół katolickich, które mają o wiele lepszą reputację niż szkoły świeckie.

Mój siostrzeniec poszedł rok wcześniej do szkoły, jednak udaje mu się być jednym z najlepszych uczniów w klasie. Ostatnio brał udział w międzyszkolnej olimpiadzie z matematyki, ale nie brał sobie wygranej do serca, bo „pewnie dadzą w nagrodę kolejną zabawkę z supermarketu…”. Jedyny kłopot, jaki ma z powodu rozpoczęcia wcześniejszej edukacji, to fakt, że wszystkie inne dzieci są już szczerbate – a on jeszcze nie… Zęby wypadną mu później niż wszystkim innym dzieciom w klasie. Czy mój siostrzeniec będzie w stanie kontynuować tak błyskotliwie rozpoczętą edukację, jest bardzo wątpliwe. Chyba, że jego rodzice zaharują się na śmierć odkładając na szkolę prywatną. Jako młody Brytyjczyk może liczyć jedynie na to, że system tutejszej edukacji będzie chwalił jego osiągnięcia, niezależnie od tego czy rzeczywiście będą osiągnięciami…

Nie twierdzę, że wszystkie szkoły brytyjskie „odmóżdżają”, bo wszędzie na świecie zdarzają się gorsze i lepsze miejsca do nauki, w Polsce także. Uważam jednak, że poziom edukacji na Wyspach jest na tyle niski, a zasady nauczania tak tolerancyjne, że niedługo już nie będzie czego uczniów uczyć, ani z czego ich egzaminować – bo wszystko będzie wydawało się zbyt trudne. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę odkryte niedawno różne formy problemów z przyswajaniem wiedzy, jak dysleksja, dysgrafia i inne dysfunkcje, wiek szkolny jest okresem, kiedy mózg ludzki wchłania najwięcej, o ile nie jest zbyt rozpraszany. „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał” – mogłabym powtórzyć za babką Jadwigą.

Mój siostrzeniec, moim zdaniem, wystawiany jest na przeróżne próby rozproszenia koncentracji. Cięgle jakieś nowe zabawki, gry, telewizja, play stadion… ot, normalne dziś rozrywki dla dzieci. Gdyby nie kolosalny wysiłek jego rodziców, którzy rozdarci są pomiędzy zapewnieniem mu możliwości intelektualnego rozwoju i świadomością pozbawiania syna współczesnej rozrywki, mój siostrzeniec nie odbiegałby poziomem od swoich rok starszych kolegów i koleżanek z klasy. Nie wszyscy rodzice jednak mają takie podejście do swoich pociech i zdaje im się chyba, że wiedza niepostrzeżenie sama napłynie im do, zajętych grą online, głów. Dzieci są dziećmi. Dzieciom nigdy nie chciało się uczyć, ale teraz mają na to przyzwolenie rodziców, którzy walczą o to, by szkoły przejęły ich niektóre obowiązki i naprawiały popełnione przez nich błędy wychowawcze.

Justyna Daniluk

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Praktykant1

komentarze (0)

_