08 marca 2012, 13:56 | Autor: Justyna Daniluk
Jak ciężko być dziewczynką…

Niedawno w londyńskiej gazecie „Metro” czytałam o chłopcu, który w wieku kilku lat postanowił zostać dziewczynką – zapuścił włosy, kategorycznie odmówił noszenia spodni i bawienia się samochodami.

Podobno zjawisko transseksualizmu u dzieci jest dość częste i nie zawsze świadczy o tym, że w przyszłości będzie ono skazane na zmianę płci lub życie w ciele dla siebie niewygodnym. Jednak jak trudno małemu chłopcu jest być dziewczynką przekonała mnie moja przyjaciółka, (która jest zresztą psychologiem), opowiadając mi takim o przypadku. Znajoma znajomej mojej przyjaciółki postanowiła wychować syna w całkowicie neutralnym stosunku do płci. Objawiało się to m.in. tym, że nie wahała się go ubrać na różowo, pozwalała bawić zarówno samochodami, jaki i lalkami, nosić i spodnie i spódnice. Jednym słowem chłopiec miał całkowitą dowolność wyboru. I wybierał.

Raz, kiedy przyszedł do przedszkola ze spinką we włosach, jego koledzy zaczęli się z niego śmiać, że jest „babą, bo nosi spinki”. Chłopiec rozsądnie zaczął kolegom tłumaczyć, że jest chłopcem, ale akurat dziś postanowił założyć spinkę. Niestety nikt go nie chciał słuchać. Zdesperowany ściągnął majtki i… cóż, unaocznił niewiernym. To też nie pomogło, bo jak stwierdzili przedszkolacy „każdy ma siusiaka, ale tylko dziewczynki noszą spinki!” I koniec. Morał (i profesjonalna opinia psychologa rozwojowego) tej opowieści jest taki, że małe dzieci często rozróżniają kwestie płci tylko po ubiorze i akcesoriach – lalki, spinki, kontra samochody i żołnierzyki. Co dziwne, nikogo w przedszkolu nie dziwi dziewczynka z spodniach bawiąca się samochodami, ale niepokoi chłopiec ze spinką we włosach niańczący Barbie…

W czasie feministycznego Święta Kobiet, cicho wzdycham, że ciężko jest być małym chłopcem o wolnych od ograniczeń płci poglądach… Prawdopodobnie panie feministki i panowie feminiści cieszą się bardzo z tego, że chłopom się teraz dostanie za tysiące lat poniżeń kobiet, ale mnie takie podziały nie cieszą. Feminizm uważam, z całym szacunkiem dla jego osiągnięć, jest passe. Jak już doszliśmy do wniosku, że wszyscy jesteśmy równi, to najwyższy czas znieść podziały i pozwolić się nazywać ludźmi po prostu, bez określania pięknej, brzydkiej czy trzeciej płci.

Mój (czy moje domy) dom pełne były zawsze silnych, feministycznie ukierunkowanych kobiet (oprócz Babki Jadwigi, która nigdy nie sięgnęła po łyżkę wcześniej niż najstarszy mężczyzna w domu, czym doprowadzała resztę pań do konwulsyjnej wściekłości), więc nastrój równości zawsze gdzieś się unosił. Polki równouprawnienie mają we krwi – historia pokazała, że ich mężowie byli zawsze na wojnie, na zesłaniu, na misji specjalnej, albo najczęściej na wódce (nierzadko też i na kobietach). Musiały radzić sobie same. I nadal to robią, nie trzeba tego od razu nazywać feminizmem. Można przecież robić karierę, być niezależną, bez nazywania się feministką. Można też nosić obcasy, gotować obiady i żądać otwierania drzwi przed nosem, bez obawy, że ktoś nas nazwie kurą domową. Warto dodać, że propagowana przeze mnie zasada neohumanizmu, nazwijmy to tak, obowiązuje dwie strony: mężczyźni mają prawo nosić róż, farbować włosy, robić pedicure i nosić spinki we włosach, bez obowiązku zdejmowania majtek…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_