12 kwietnia 2023, 11:56

Aleksandra Podhorodecka

 

Wielka Brytania – jak chyba większość krajów zachodnich – przeżywa poważny brak pracowników. Problem ten został spotęgowany Brexitem, kiedy zamknięty został dopływ taniej siły roboczej ze wschodniej i środkowej Europy, oraz pandemią i prawie dwuletnim zwolnieniem rozwoju ekonomicznego państwa. I w rezultacie w pewnych dziedzinach życia są poważne braki i nie ma widoków na szybkie i sprawne rozwiązanie tego problemu. Społeczeństwo się rozleniwiło podczas pandemii; zdalna praca jest w większości przypadków mniej efektywna i dużo ludzi, szczególnie młodych, cierpi na choroby psychiczne. W dodatku dość wysoki procent społeczeństwa jest na garnuszku państwowym, a w wielu zawodach wczesna emerytura jest finansowo bardziej popłatna więc specjaliści wycofują się z rynku pracy, przenosząc się na wczesną emeryturę. Sytuacja przedstawia się nieciekawie i perspektywy dla UK raczej pesymistyczne. Fakt ten jest o tyle ciekawy, że jeszcze tak niedawno mówiło się o trzydniowym tygodniu pracy – zamiast pięciu – i o dokształcaniu obywateli w dziedzinie życia rozrywkowego i pozytywnego spędzania wolnego czasu. Roboty miały nas zastąpić w pracy i chodziło o wychowanie obywateli do swobodniejszego stylu życia. Czy ktoś jeszcze dziś o tym programie pamięta?

Konserwatywny rząd, z premierem Rishi Sunakiem na czele, doskonale zdaje sobie sprawę z obecnej sytuacji i zapewne od momentu przejęcia władzy, po niefortunnej próbie wprowadzenia drastycznych zmian Liz Truss, głowi się nad tym jakie wprowadzić innowacje w wiosennym budżecie aby zaradzić sytuacji. I kanclerz Jeremy Hunt, który jeszcze tak niedawno propagował poważne obniżenie podatku korporacyjnego, podniósł ten podatek z 19% na 25% (wbrew ostrzeżeniom ekonomistów) i wprowadził kilka innych zmian, które mają uleczyć sytuację na rynku pracy, względnie zahamować jej upadek, zachęcając obywateli do wzięcia się do roboty. Najistotniejsza zmiana jednak, dotyczy nie tyle samych pracowników, co kosztów związanych z opieką nad dziećmi w wieku przedszkolnym. Wprowadzając darmową opiekę – finansowaną przez rząd – nad dziećmi, niemowlakami właściwie, powyżej dziewięciu miesięcy, minister Hunt pewnie wyobrażał sobie, że matki, które dotychczas nie mogły sobie pozwolić na astronomicznie wysokie ceny tej opieki i zostawały z dziećmi w domu, z radością rzucą się do pracy! Rade, że nareszcie mogą komuś innemu powierzyć opiekę – i wychowanie – swoich dzieci, będą spieszyć do pracy w Tesco, hotelu, cudzym mieszkaniu czy do innego, słabo płatnego zajęcia. Nie wiem? Czy rzeczywiście matki te, często z jednym tylko czy dwojgiem dzieci (bo na więcej ich …nie stać), wolą powierzyć opiekę nad dziećmi osobie obcej, nawet tej najlepiej do tego przygotowanej? Czy nie wolałyby same spędzić czas z dziećmi podczas tych ich najwcześniejszych miesięcy i lat? Czas, który nigdy nie powróci i każde nowe osiągnięcie dziecka – pierwszy uśmiech, pierwszy krok, pierwsze słowa – będą dla matki stracone. Bezpowrotnie. Przecież miłość do dziecka i troska o jego los to jedne z najbardziej podstawowych uczuć homo sapiens!

Na pewno są kobiety, które chcą się spełnić zawodowo; potrzebują towarzystwa innych pracowników; pragną zdobyć więcej pieniędzy, aby awansować społecznie. Im nowa ustawa Hunta pomoże w osiągnięciu celu i chwała mu za to. Są jednak też i takie kobiety, które wolałyby zostać z dzieckiem w domu, gdyby to było ekonomicznie możliwe. Może trzeba było rozpatrzyć inne formy wsparcia dla matek, planując wiosenny budżet? Obecny system opodatkowania par małżeńskich jest wobec rodzin bardzo niesprawiedliwy. To już jednak odrębny temat.

Moje wspomnienia z dzieciństwa i młodości zawsze kojarzą się z obecnością mamy w domu. To ona była tym stałym odniesieniem; ona zaklejała stłuczone kolano, pocałunkiem ścierała łzy z twarzy po bolesnym upadku, pocieszała zranione serca. Na jej głowie – i ramionach – spoczywały wszystkie troski dnia powszedniego. Nie chodziła do pracy, nie zarabiała pieniędzy, nie wspierała budżetu rodzinnego, ale nie można powiedzieć, że nie pracowała. Była nas w rodzinie spora gromadka, było więc przy nas trochę zachodu! A jednak mama zawsze miała dla nas czas. Słuchała naszych relacji z godzin spędzonych w szkole, czytała z nami najciekawsze pozycje polskiej literatury, poprawiała błędy, pomagała przy odrabianiu zadania domowego. Uczyła nas również umiejętności praktycznych: tapetowania, malowania, zaklejania dziur, zmieniania pękniętych szyb w oknach, reperowania cieknącego kranu.

Żyliśmy w czasach kiedy rola żony i matki skupiała się na tworzeniu sympatycznego ogniska domowego, a jedna skromna pensja wystarczała na większość podstawowych potrzeb. O luksusach nikt nie marzył, bo nikt ich nie miał. Nawet dwadzieścia lat później my z mężem, zakładając rodzinę wiedzieliśmy, że to ja będę z dziećmi w domu, a pożyczkę na kupno domu – małego szeregowca – otrzyma mąż na podstawie jednej pensji.

Ile się jednak w świecie zmieniło. Dzisiaj oczekiwania są dużo wyższe i choć dzieci najczęściej wracają ze szkoły do pustego domu, często z kluczem do drzwi frontowych zawieszonym wokół szyi, to mają rzeczy o których nam czy naszym dzieciom się nie śniło. Nie ma co tu dyskutować nad tym czy to dobrze czy źle, że tak jest, bo taka jest dzisiejsza rzeczywistość. Nikt nie kupi domu i nie będzie spłacał pożyczki opierając się na jednej pensji. Obydwoje rodzice muszą pracować, aby zapewnić dzieciom jako taki standard życiowy. Tu chyba leży podstawowy błąd współczesnego świata. I matki muszą pracować, żeby żyć. Dlatego kanclerz Hunt chce im to życie ułatwić wprowadzając darmową opiekę nad maluchami. Tylko, czy tędy droga? Czy nie lepiej by było żeby matki same wychowywały dzieci zamiast płacić komuś za tą przysługę? Na pewno byłoby to z korzyścią zarówno dla matek jak i samych dzieci. Ale … nie wspierałoby to rynku pracy, a w obecnej chwili tylko o to chodzi!

Warto tu na marginesie zauważyć, że tysiące imigrantów, nielegalnie dobijających do brytyjskiego El Dorado wegetuje w ośrodkach, starych obozach wojskowych czy hotelach czekając na pozytywne rozwiązanie ich prośby o azyl. Czy nie czas pomyśleć o nich jako potencjalnej sile roboczej nie tylko zarabiającej na swój byt, ale również wspierającej brytyjską gospodarkę? Finansowanie ich bezczynnej obecności na tych wyspach milionowymi kwotami wydaje się być co najmniej lekkomyślne. Ale to też temat na kolejny felieton!

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_