04 kwietnia 2021, 10:00
Rozważania Wielkanocne AD 2021
Wielkanoc to najważniejsze święto w Kościołach chrześcijańskich. A mimo to przysłonięte przez Boże Narodzenie. Wolimy pamiętać o tym, że Jezus się w biednej stajence niż o okolicznościach Jego śmierci. Wielkanoc, przynajmniej w polskim wydaniu, została zdominowana przez barwne zwyczaje: kolorowe palemki, pisanki, święcenie pokarmów i wesoły śmigus dyngus.

Ograniczenia związane z pandemią sprawiły, że trudniej dostać się do kościoła w Wielką Sobotę. W mojej parafii trzeba było się zarejestrować i na tydzień wcześniej limit został wyczerpany.

A może to dobrze – pomyślałam. Może to okazja, by pomyśleć o tych świętach inaczej. Koronawirus przypomniał nam, że nie jesteśmy w stanie wszystkiego mieć pod kontrolą. Niewidoczny gołym okiem wirus rozwiał w jednej chwili złudzenia, że jesteśmy panami naszego ludzkiego losu. Stał się poważnym zagrożeniem nie tylko dla zdrowia, życia, ale dla ludzkiej wspólnoty. Sytuacja powinna być impulsem zmuszającym nas do przemyśleń dotyczących życia, skłonić do koncentracji na tym, co naprawdę ważne.

Kiedyś uważano, że wszelka zaraza to kara boża za grzechy. Dziś rzadziej jesteśmy skłonni tak myśleć. Zamiast w gniewie bożym łatwiej spotkać tych, którzy upatrują źródła pandemii w konspiracyjnych działaniach jakiś mniej lub bardziej sprecyzowanych grup ludzi.

Reakcją na dawne zarazy, przede wszystkim na dziesiątkującą ludzkość dżumę, była ucieczka z miast na wieś. Czynili to przede wszystkim zamożni. Opisuje taką grupę ludzi Boccaccio w słynnym „Decameronie”, przez wiele lat znajdującym się na liście ksiąg zakazanych zarówno Kościoła katolickiego jak i anglikańskiego. O dżumie i wyjeździe króla Karola II wraz z dworem pisze Samuel Pepys w „Dziennikach”, mając za złe monarsze opuszczenie Londynu i pozostawienie mieszkańców miasta ich własnemu losowi.

Sto lat wcześniej w latach 1563-1564 dżuma ogarnęła całą Europę. W Polsce przebiegała znacznie łagodniej niż w innych krajach. Miastem, które dotknęła najbardziej, był Gdańsk. I nie ma w tym nic dziwnego. Było to wówczas ludne portowe miasto, przeżywające okres swojego wielkiego rozkwitu. Dżumę zapewne przywiedli podróżni, choć wówczas wierzono, że jest ona skutkiem „morowego powietrza”. W sumie miasto straciło połowę mieszkańców.

O tym, jak wyglądała sytuacja w mieście, dowiedzieć się można ze swoistego reportażu, jaki napisał po łacinie poeta Achacy Cureus. Urodzony w Malborku, po studiach we Frankfurcie i w Wittenberdze, osiadł w mieście nad Motławą, gdyż otrzymał posadę w tamtejszym gimnazjum założonym w 1558 r., które było rodzajem szkoły wyższej.

W opisie miasta nawiedzonego zarazą Cureus, zgodnie z duchem renesansu, chętnie sięga do bohaterów antycznych. Pisze: „Był czas, kiedy Febus wjechał swymi ognistymi końmi w znak lwa drapieżnego, gdy rozszalała się w mieście naszym zaraza”. Febus to drugie imię Apolla, którego kojarzymy przede wszystkim z poezją i wyrocznią w Delfach. Miał on swoje drugie, mroczniejsze oblicze. Był zawistny i skłonny do zemsty. Mógł ugodzić swą złotą strzałą i spowodować nagłą śmierć lub zesłać zarazę, jak uczynił to przeciw Achajom w „Iliadzie”.

Podobnie jak teraz epidemia odbijała się na stanie psychicznym mieszkańców: „Okrutna choroba wielu odebrała rozum: więc zwariowani uzbrojeni rzucali się z domów na drogę, tamten dobywał miecza, by przebić własne wnętrzności, ów rzucał się do zimnej wody. Byli i tacy, co oddawali ducha kark złamawszy, bo wskutek zarazy wyskakiwali z okien szerokich.” 

Także Cureus doświadczył depresji: „Głowę już miałem do niczego, serce na nic nieczułe, niespokojnego byłem ducha. Myśl moja była niespokojna, brakło przyjaciela, który by słowem pocieszył mnie w tym bólu. Każdy kąt w mym domu zdał się ciasny, nie było gdzie krokiem stąpić.”

By wyrwać się z tego stanu, postanowił opuścić miasto, ale nie znalazł na wsi ukojenia, gdyż zaraza dotknęła także okolice Gdańska: „Gdy doszedłem na pole, spodziewałem się czegoś radośniejszego, ale jego wygląd był jeszcze smutniejszy od opuszczonego miasta. Strwożone bóstwa polne poświstywały jakąś pieśń płaczliwą i smutnym dźwiękiem dawały oznaki swego żalu, bo zniszczone zboże podobne było całkiem do zgniłego nawozu, a ziemia leżała zbita mokrymi deszczami. Tu i ówdzie błąkało się bydło bez pasterza, szło błędnie gdzieś przez pola szerokie, tratując nogami cenne dary płowej Cerery, zanim jeszcze do żniw doszły. Bo pomarli na straszną zarazę pasterze i chłopi, co powinni byli dopilnować plonów.”

Autor tego swoistego poematu prozą, nie ma wątpliwości, że zaraza jest karą bożą, ale ofiarami padają wszyscy: „Bierze niewinnego, ledwie narodzonego tak samo jak i bezbożnego; chciwa ta zaraza nikogo nie oszczędza, godzi w cały ród ludzki.; młodzieńców i starców, dotkniętych nią, śmierci oddaje.”

Choroba rozpowszechniała się przede wszystkim wśród biednych. Ich los nie poprawił się, gdy pomór się skończył: „bo dręczy biedaków głód, ta już nowa plaga”.

To tylko kilka wątków, jakie zaczerpnęłam z tego dawno wydanego dzieła, nazwanego przez autora „Threno”. W pewnych fragmentach przypomina „Dżumę” Alberta Camusa, w innych – współczesne dziennikarskie relacje, jak choćby dotyczące tych, którzy w tym okrutnym czasie się wzbogacili.

Choroby i epidemie, tak jak inne cierpienia, również śmierć należą do naszej ziemskiej rzeczywistości. Z widmem zarazy ludzie żyli przez wieki. Teraz też coraz częściej mówi się, że musimy zaakceptować obecność COVID-19 i jakoś z nim żyć.

Nawet najskuteczniejsza szczepiona nie zmienia to faktu, że życie każdego z nas kiedyś się zakończy, że cierpienie jest udziałem każdego człowieka. Nie uniknął tego także Chrystus.

Nie zapominajmy jednak o tym, że prawdziwe znaczenie świąt Wielkiejnocy, to nie tylko śmierć, ale i Zmartwychwstanie, a więc nadzieja. Obyśmy nadziei nigdy nie stracili. Tego wszystkim Czytelnikom (i sobie) życzę.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_