16 sierpnia 2020, 09:00
Terry Turner i jego misie
Chodząc na nasze „więzienne spacery” (co wieczór, regularnie i omijając szerokim łukiem innych więźniów pandemii) odwiedzamy jedną z pobliskich uliczek. Od kilku miesięcy we frontowym ogródku swojego domu Terry Turner urządza nam tak zwane „żywe obrazy”. Coś jak Panorama Racławicka, tyle że w lokalnym wymiarze. Otóż zgromadził on, niezliczoną ilość misiów. Pluszaki w różnych kolorach i rozmiarach. Uszy z kokardkami lub bez, ubrane w kubraczki lub całkiem gołe, czyli w swej misiowej skórze. W kapeluszach, melonikach lub pilotkach.

Misie te jednego dnia „grają w tenisa”, drugiego „lecą samolotem”, trzeciego „opalają się nad morzem” (morze wymalowane w tle). Któregoś dnia (oj, to było dobre!), misie grały w ping-ponga! Wywleczono dla nich autentyczny i wielki stół z siatką pośrodku. Dookoła grających „zawodników”, zebrała się widownia… czyli inne poustawiane misie. No i my! Ludziska. Z całej okolicy zjeżdżający, żeby zobaczyć kolejną odsłonę, tego uroczego widowiska. Pandemicznie unudzone dzieci, ciągną na uliczkę w Shirley swoich rodziców. Rodzice zwołują dziadków. Trafia się i prababcia, przywożona z daleka (rozmawiałam ze starszą panią… postanowiła robić dla misiów sweterki!) Wszyscy stoimy, gadamy, komentujemy, wreszcie wrzucamy skromne datki do wystawionego koszyczka, jak ofiarę na tacę. Grosz do grosza, będzie kokosza.

Któregoś dnia jadę po bułki, patrzę, a tu na chodniku tłumy. Grzecznie, w maseczkach, z przestrzeganiem przepisowego „social distancing”. Okazało się, że rozstrzygano konkurs z nagrodami. Pierwsza nagroda – ho, ho! – niebagatelna! Parę stówek! Pan, który wygrał, natychmiast wygraną wrzucił z powrotem do koszyczka. Kółko dobroczynności szlachetnie się więc zamknęło. Misiowe „żywe obrazy” mają zacny cel – zebrane fundusze zasilą Demelzę (hospicjum dla nieuleczalnie chorych dzieci i młodzieży). Uzbierano 2100 funtów! W tym naszym poczciwym Shirley! Scenki z życia „Bruno the Bear” dostarczają radości nie tylko dzielnicowym dzieciom. My, całkiem dorośli, też tam chodzimy. Codziennie! Pomysły Terry’ego nie mają końca. Statyczny teatr daje przedstawienie codziennie. I codziennie inne! Terry mówi, że to jest jak śniegowa kula. Miała być mała na jeden, dwa dni uciechy, a rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Już i w internecie o misiach z Shirley pełno. Ludzie dostarczają materiały do kolejnych odsłon, przywożą mebelki, tkaniny, kurtyny. Ja zaproponowałam nasze chóralne anielskie skrzydła. Występowały już parę razy w St. Clement Danes, mogą teraz przydać się misiom. Na Boże Narodzenie będą jak znalazł. Terry bardzo się ucieszył. Zamierza więc zbudować stajenkę. W środku misie będą „robiły za aniołki”, w naszych koncertowych skrzydełkach, z najprawdziwszych piór! Czego więc chór „Ave Verum” w tym roku nie dośpiewa… to „domisiuje!” Też na zacny cel. Na razie w przednim ogródku Terry’ego powstaje scenografia kosmiczna. Jest już rakieta z okrągłym okienkiem, dzieci przynoszą pokrętła i inne „propsy” potrzebne do jej odpalenia. Ma to nastąpić niebawem. Czekamy.

Ach! Miś ma wielką moc! A jaka jest jego historia? Otóż w 1920 roku, prezydent Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt wybrał się z kompanami na polowanie. Myśliwi zobaczyli małego niedźwiadka i przyłożyli się do strzału. Roosevelt podobno stanowczo się sprzeciwił! Małego misia uratowało więc „dobre serce prezydenta”. Inna wersja mówi, że sam się na misia zasadził, ale w końcu go sumienie jednak ruszyło i strzelba opadła. Jak było, tak było, w każdym razie całe zdarzenie obserwował Clifford Berryman i uwiecznił je na rysunku, który opublikowała gazeta. Historyjkę o dobrym sercu prezydenta, znalazł w gazecie przy śniadaniu, Morris Michtom, właściciel sklepu z zabawkami. Wykonał kilka prototypowych misiów, jednego podesłał prezydentowi i po otrzymaniu zgody na nadanie zabawce imienia „Teddy”, czym prędzej rozpoczął produkcję. Misie szły jak woda!

Od tego czasu sprzedaje je cały świat. Masowo. I robi je ze wszystkiego! Z bawełny, welwetu, weluru, z dodatkiem moheru czy alpaki. Z satyny i dżinsu, a nawet ze zwykłego płótna. W tej masowej produkcji w Wielkiej Brytanii, na wyróżnienie zasługuje tradycyjna firma Merrythought, założona w 1930 r. To tylko tu, misie w swoje futerko wplecione mają włosie, ze specjalnie po to hodowanych kóz! Wplata się tę „kozę” w odpowiednią tkaninę, farbuje, przycina i w ten oto sposób… z kozy jest miś! Mięciutki i przytulaśny. Misie tej firmy, to prawdziwa arystokracja. Drogie, dla koneserów, kolekcjonerów i rodzin, które chcą kupić dzieciom Teddy’ego „na całe życie”. Misiami interesowali się też muzycy. Któż z nas nie zna melodyjki „Teddy Bear’s Picnic”, do której w roku 1932 Jimmy Kennedy ułożył słowa. To klasyka, nie tylko dla angielskich dzieci.

Mój miś miał na imię Caban. Był duży, wypchany trocinami, oczka miał szklane na drucikach, uśmiech wyhaftowany czerwoną wełenką. Codziennie dostawał zastrzyki z wody (mama dała mi starą strzykawkę bez igły, której czubek w misiowe futerko jednak dawał się wcisnąć). Po całodziennym „leczeniu” nadawał się już tylko do wywieszenia go za uszy na balkonie, (żeby najpierw trochę obciekł), po czym tak zreanimowanego, wciskało się biedaka na kaloryfer. Do wyschnięcia. Rano był gotowy do kolejnych zabiegów. Cabana w końcu wyrzucił mój ojciec (porządkując piwnicę). Miałam wtedy mniej więcej czterdzieści lat, mieszkałam od dawna w Anglii, ale zawsze podczas wizyt w Łodzi, odwiedzałam moje stare zabawki, dożywające swych dni w piwnicznych ciemnościach. Odzywały się stare sentymenty i tęsknoty. Ten straszliwy akt bezpardonowego wywalenia na śmietnik mojego przyjaciela, uznałam za zdradę mojego dzieciństwa. Tata śmiał się niby, ale w końcu i jemu było przykro, że tak się poczciwego trociniaka, bez zastanowienia pozbył!

A czy czytelnicy mają jeszcze swoje misie ? Na strychu, w piwnicy, w starej walizce? Może warto wydobyć je na światło dzienne i znów pokochać? Miś z dzieciństwa to skarb. Wierzcie mi! I nigdy, przenigdy go nie wyrzucajcie! Człowiek ma w sobie dziecko do końca. Każdy miś to wie!

PS: A Morris Michtom, urodzony w Rosji największy producent lalek w Stanach Zjednoczonych (Ideal Novelty and Toy Company), leży na cmentarzu Montefiore w Queens, w Nowym Jorku. Mam nadzieję, że i współczesne małe i duże dzieci, odwiedzają czasem jego grób? I kładą na nim malutkiego… misia.

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_