09 sierpnia 2020, 09:00
Filip Hawryś: Podróżując po emocjach
O pokonywaniu kolejnych szczebelków artystycznej kariery, żeglowaniu po Karaibach oraz smutnej, a jednocześnie dającej radość muzyce, zakotwiczony w Bedford piosenkarz i gitarzysta Filip Hawryś opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Da się utrzymać tylko z muzyki?

– Jak najbardziej. Brytyjczycy bardzo sobie cenią występy na żywo, wystarczy pokazać profesjonalizm i można regularnie grać w klubach, pubach czy innych tego typu miejscach, których tu nie brakuje. Nawet codziennie. Inna sprawa, że nie każdy chce koncertować z taką intensywnością, bo z czasem może się to okazać mocno nużące. Jednak, jeśli są chęci i siły, to dlaczego nie?

Natomiast czymś innym jest przebicie się do mainstreamu i zaistnienie w szerszej świadomości. Do tego nie wystarczy fakt bycia dobrym, gdyż konkurencja jest ogromna, dlatego, żeby naprawdę wybić się w branży, potrzeba dużo starań, kontaktów, promocji. No i oczywiście szczęścia.

A jak jest w twoim przypadku?

– Mam 24 lata, więc wszystko dopiero przede mną. Poznaję rynek, wyrabiam sobie nazwisko, pracuję nad płytą. A w międzyczasie koncertuję – zazwyczaj pięć, sześć razy w miesiącu – zarówno w lokalach, jak i na powietrzu. Grałem między innymi na rynku w Przemyślu oraz podczas rozdania nagród dla osób zasłużonych w Bedfordshire, które odbyło się w Bedford Corn Exchange, gdzie widownia sięgała kilkaset osób. Poza tym występowałem w Luton i Cardiff. W tym ostatnim jako support Joe Jammera, znanego ze współpracy z taki tuzami jak Jimi Hendrix, The Who czy Led Zeppelin.

Jednak najczęściej można mnie usłyszeć w Bedford, gdzie mieszkam. Szczególny sentyment mam do „The Castle”, klasycznego angielskiego pubu z hotelem, który na pierwszy rzut oka może wydawać się ciasny i klaustrofobiczny, ale uwielbiam jego klimat i intymność. Zawsze czuję tam świetną energię płynącą ze strony publiczności, co jest tym bardziej cenne, że moja muzyka nie jest specjalnie imprezowa.

A jaka?

– Powiedziałbym, że smutna i sentymentalna, ale jednocześnie dająca radość i energię. Przynajmniej ja tak to czuję i chciałbym, żeby podobnie odbierali ją słuchacze. Producent James Arter, z którym współpracuję, próbuje trochę naprostować te utwory, aby były łatwiejsze w odbiorze, jednak ja mam do tego trochę inne podejście wychodząc z założenia, że nie każdemu muszą się podobać. Ważne, żeby odbierać na tych samych falach, a nie schlebiać czyimś gustom robiąc coś, czego się nie czuje.

Oczywiście, nie wszystkie piosenki, jakie śpiewam, są w takim klimacie – jedne brzmią mrocznie, a inne wręcz przeciwnie. Chodzi o znalezienie balansu, żeby słuchacz przeszedł podróż po emocjach i dostrzegł w tej muzyce to, co ja w niej widzę. Dawniej przez stres mój umysł się wyłączał, dlatego grałem i śpiewałem automatycznie, z czasem jednak udało mi się przebić przez tę barierę, bardziej zrelaksować i tchnąć w to ducha.

Wzorujesz się na kimś?

– Uwielbiam twórczość Bena Howarda oraz Damiena Rice’a. Poetycką, mającą wiele znaczeń i niedopowiedzeń, o niestandardowych brzmieniach, ale ładnych melodiach. Poprzeczkę stawiam sobie bardzo wysoko, dlatego wiem, że minie jeszcze sporo czasu zanim osiągnę ich poziom, jednak myślę, że jestem na dobrej drodze.

Poza nimi słucham wszystkiego, co ma w sobie iskrę, swoistą moc, bez względu na gatunek muzyczny. Najważniejsze, żeby wywoływało emocje – od klasyków z lat 50. ubiegłego stulecia, takich jak Nat King Cole, przez Pink Floyd i Aurorę, po Post Malone’a i zespół Korpiklaani, grający fiński folk metal.

Występujesz solo.

– Najczęściej. Owszem, zdarza się, że towarzyszę komuś, na przykład grając na gitarze z raperską formacją Este Blend, albo ktoś towarzyszy mi, ale w większości koncertuję sam. Kto wie, być może, jeśli znajdą się odpowiednie osoby, czujące muzykę tak jak ja, w przyszłości się to zmieni.

Jesteś samoukiem?

– Ukończyłem dwa kierunki – muzyka oraz przedstawienia muzyczne – w Bedford College, ale w istocie w tych klimatach siedzę od dziecka. W domu co prawda nie było takich tradycji, chociaż mama, która pracowała w firmie produkującej artykuły szkolne, miała zdolności manualne, tworząc różne ciekawe rzeczy (ozdoby, bombki choinkowe z tasiemek, bukiety róż z liści klonu). Z kolei tato, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, pracował w kopalni gazu.

Mieszkaliśmy w Przemyślu, ja byłem żywym dzieckiem, sporo czasu spędzając na podwórku na zabawach z kolegami. Poza tym dużo czytałem, szczególnie fantastykę, a także lubiłem grać w gry komputerowe, zamierzając zostać programistą bądź technikiem. Dobrze radziłem sobie w podstawówce, chociaż nie poświęcałem zbyt wiele czasu na naukę, bazując na tym, co zapamiętałem z lekcji. W liceum też zaczęło się nieźle, ale stopniowo materiał przeładowany matematyką i fizyką stawał się coraz trudniejszy, a ja nie miałem motywacji do siedzenia nad książkami i kiedy okazało się, że mam powtarzać drugą klasę, powiedziałem „pas”. W połączeniu z tym, co się wtedy działo w mojej głowie, stwierdziłem, że muszę poszukać innej opcji.

Muzycznej?

– Tak planowałem. Miałem dobry słuch i pamięć, więc bez problemu śpiewałem nawet piosenki angielskie, mimo że wówczas tego języka jeszcze nie znałem. Do tego doszła gitara, na której zacząłem grać w wieku 10 lat. Byłam bardzo uparty, chwytów i techniki nauczyłem się z internetu, nie pobierając żadnych dodatkowych lekcji. Zafascynowałem się tym instrumentem, swoje umiejętności szlifowałem całe dnie, a bywało że i noce, co zaowocowało tym, że doszedłem do całkiem przyzwoitego poziomu. Pierwsze publiczne występy zaczęły się w liceum, podczas szkolnych imprez, a następnie, jako członek Młodzieżowego Domu Kultury, miałem okazję uczestniczyć w różnych konkursach. Wygrałem nawet jeden w nich, piosenki angielskiej w Tarnobrzegu w 2015 roku, gdzie zagrałem „End of the Affair” Bena Howarda. W nagrodę dostałem 400 złotych, które przydały mi się na wyjazd za granicę.

Do Anglii?

– Najpierw do Holandii, a konkretnie miasta Hillegom, gdzie pracowałem w stolarni. Miałem wówczas 18 lat i po rzuceniu liceum musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. W Holandii spędziłem prawie dwa miesiące, potem wróciłem do Polski, gdzie pomagałem w firmie zajmującej się elektryką i bazami danych, by niebawem ponownie spróbować emigracyjnego chleba. Tym razem na Wyspach Brytyjskich. W 2015 roku zakotwiczyłem w Bedford, gdzie początkowo zatrzymałem się u kuzyna, mając nadzieję, że moja muzyczna kariera nabierze rozpędu. I rzeczywiście, nie pomyliłem się, możliwości do szlifowania artystycznego warsztatu tu nie brakuje, a i zarobić można.

Ale nie utrzymujesz się tylko z muzyki.

– Nie, bo cały czas się jej uczę, szukając nowych rozwiązań i własnej ścieżki. A do tego potrzebna jest stabilizacja finansowa. Dlatego przez ponad trzy lata pracowałem w magazynie Amazona, gdzie wykonywałem różne zajęcia – od pakowania, po obsługę maszyn adresujących paczki – a obecnie jestem bukmacherem w salonie firmy Coral. Zajmuję się tam obsługą klientów i zarządzam sklepem pod nieobecność menedżera. Podpisałem umowę na 20 godzin tygodniowo, więc zostaje sporo czasu, który mogę przeznaczyć na muzykę. Planowałem, że w tym roku stanie się ona moim głównym źródłem dochodu, niestety koronawirus pokrzyżował te zamierzenia. Mam jednak nadzieję, że uda się je zrealizować w niedalekiej przyszłości, dlatego w międzyczasie pracuję nad płytą. Pierwsza piosenka jest już gotowa, dwie są w procesie produkcji, a kolejne czekają na swoją kolej. Ciekawych pomysłów mi nie brakuje, ale profesjonalne nagrywanie jest bardzo kosztowne, więc idzie to powoli. Niemniej wychodzę z założenia, że nie warto bawić się w półśrodki, muszę mieć pewność, że płyta będzie naprawdę dobra, przez co zostanie zauważona i doceniona.

Pozostaje czas na inne zajęcia?

– Stawiam na rozwój osobisty. Sporo czytam na ten temat, żeby móc świadomie podejmować wyzwania i krok po kroku dążyć do ich realizacji – zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym.

Odrębna sprawa to gry komputerowe. Ten rynek w ciągu ostatnich 20 lat bardzo się rozwinął, a obserwując go można się wiele nauczyć. Próbuję przełożyć te spostrzeżenia (chociażby odnośnie marketingu, wizerunku czy produkcji różnego rodzaju contentu) na moją muzyczną przyszłość. Poza tym uwielbiam podróżować.

Po Anglii?

– Póki co, wybieram nieco cieplejsze kraje. Byłem już w Hiszpanii, Francji, Włoszech, Grecji, na Cyprze i Malcie, natomiast tuż przed przed wybuchem epidemii koronawirusa miałem okazję przez dwa tygodnie żeglować po Karaibach, wokół Barbadosu, Martyniki, Saint Vincent oraz prywatnej wyspy Mustique. To było niezwykłe doświadczenie i największa dotychczasowa przygoda, gdyż to właśnie tam poczułem, jak to jest żyć powoli, bez pośpiechu, ciesząc się każdą chwilą, tu i teraz. Wierzę, że jeszcze wrócę w te rejony, natomiast z opowiadań znajomych wiem, że w Anglii, czy szerzej Wielkiej Brytanii, też jest wiele pięknych miejsc, które warto zobaczyć, więc na pewno ruszę tym tropem…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_