23 marca 2020, 14:50 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Szymon Hołownia: Polacy nie powinni wracać z jednej niepewności do drugiej
Natomiast jeśli ktoś ma odwagę powiedzieć: „Polacy wracajcie”, to trzeba móc zaoferować coś więcej niż tylko pracę. Uważam też, że sensownym byłoby doprowadzenie do tego, żeby Polacy mieszkający zagranicą  w specjalnie stworzonych do tego okręgach, mieliby swojego reprezentantów w polskim parlamencie. To pozwoliłoby zacieśnić wzajemne więzi, lepiej niż jakiekolwiek przedwyborcze obietnice – mówi Szymon Hołownia, niezależny kandydat na prezydenta RP w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.

 

 

Wyjechał Pan kiedyś za chlebem?

– Ja nie, ale mój ojciec, który w latach 80. działaczem „Solidarności” w Białymstoku, był zmuszony do emigracji. Pracował najpierw w Niemczech, potem w Czechosłowacji, podczas gdy ja z mamą i bratem zostaliśmy w Polsce. Ta emigracja i nasza rozłąka wywarła wpływ na moją rodzinę. Dlatego rozumiem emigrantów i zdaję sobie sprawę z tego, że takie wybory nigdy nie są proste. Wielokrotnie spotykałem się z przedstawicielami Polonii w Wielkiej Brytanii, w Belgii czy w Stanach Zjednoczonych i wiem, jakie są ich oczekiwania, jeśli chodzi o ewentualny powrót do ojczyzny

 

I jakie one są?

– Im dłużej mieszka się w danym miejscu, tym głębiej się zapuszcza korzenie. Z każdym dniem trudniej jest podjąć decyzję o powrocie, zwłaszcza jeśli pojawiają się dzieci. Już pomijam, że nie widzę ułatwień dla przedsiębiorców, którzy być może chcieliby rozkręcić swój własny biznes po powrocie do Polski, bo emigranci myślą nie tylko o perspektywach pracy, ale też biorą pod uwagę inne aspekty. Na przykład, system edukacji – czy ich dzieci będą mogły otrzymać wykształcenie na adekwatnym poziomie? Albo służbę zdrowia –  czy będą objęci taką samą opieką, jak w kraju, w którym aktualnie mieszkają? Czy będą mogli liczyć na pomoc od państwa, jeżeli będą jej potrzebowali? I czy przy wigilijnym stole można swobodnie rozmawiać o tym, co się dzieje w państwie, bez obaw, że się swoimi poglądami obrazi ciotkę, która głosował na PiS, lub wujka, który głosował na Lewicę. Oczywiście, jeśli ktoś ma w sobie gotowość, żeby wrócić, to Polska przyjmie go otwartymi ramionami. Bo jak mówiłem w swoim spocie dot. brexitu: tęsknimy za wami! Nasz kraj się wyludnia, jesteście nam potrzebni! A w Polsce, pod wieloma względami jest dziś lepiej niż wtedy, kiedy z niej wyjeżdżaliście! Natomiast jeśli ktoś ma odwagę powiedzieć: „Polacy wracajcie”, to trzeba móc zaoferować coś więcej niż tylko pracę. Polacy nie powinni wracać z jednej niepewności do drugiej. W czasie mojej wizyty w Londynie tematy rozmów z Polonią  koncentrowały się wokół pewnej niestabilności związanej z brexitem. Zwrócono moją uwagę na problem osób, które znajdują się w trudnej sytuacji życiowej, dotkniętych na przykład problemem bezdomności, którzy będą mieli problem z dopełnieniem formalności związanych z uzyskaniem statusu osoby osiedlonej i będą wymagali szczególnej troski. Mówiono mi o problemach, które wiążą się z formalnościami związanymi ze sprawami konsularnymi, paszportowymi, niewystarczającą liczbą komisji wyborczych. Ale chyba najważniejszym tematem, który uparcie wybijał się na plan pierwszy była próba wspólnego szukania odpowiedzi na to, co moglibyśmy zrobić, by Polska była krajem, do którego chce się wracać, jeśli ktoś podejmie taką decyzję. Bezpieczeństwo, stabilność ustroju demokratycznego czy kwestia stanowienia prawa – to są sprawy, które z oddali widać inaczej, być może lepiej i dzięki takim spotkaniom ja też mam lepsze spojrzenie.

 

Powiedział Pan, że jest pan za utworzeniem urzędu posła polonijnego.

– Aktualnie Polacy mieszkający poza granicami Polski mogą głosować tylko na kandydatów z listy warszawskiej, a polscy posłowie którzy przyjeżdżają do Polonii tylko i wyłącznie na parę miesięcy przed wyborami nie mają pojęcia o problemach tych ludzi. Z drugiej strony często pojawiają się głosy, że skoro Polacy wyjechali za granicę i nie podlegają tym regulacjom, którym podlegają mieszkańcy Polski, nie powinni mieć wpływu na ich stanowienie. Dlatego uważam, że sensownym byłoby doprowadzenie do tego, żeby Polacy mieszkający zagranicą  w specjalnie stworzonych do tego okręgach, mieliby swojego reprezentantów w polskim parlamencie. To pozwoliłoby zacieśnić wzajemne więzi, lepiej niż jakiekolwiek przedwyborcze obietnice. Zdaję sobie sprawę, że jest to skomplikowany proces prawny mający wpływ na stabilność systemu wyborczego w Polsce, ale myślę, że na pewno trzeba byłoby zacząć rozmowę na ten temat, aby wypracować dobre rozwiązanie.

 

Wspomniał Pan o podsycanych przez partię rządzącą podziałach politycznych, które mogą zniechęcać ludzi do powrotu. Są też Polacy, którzy wyjechali z kraju nie z powodów ekonomicznych, ale z powodu dyskryminacji z jaką się spotykają pewne grupy społeczne. W jaki sposób jako prezydent może pan sprawić, aby każdy Polak czuł się jak u siebie w domu?

– Nie ma magicznego sposobu, aby zażegnać dzisiejsze podziały. Jeśli ktoś mówi, że w dniu objęciu urzędu prezydenta wszystko się zmienia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to kłamie. To jest proces, na który potrzeba czasu. Ale trzeba pamiętać, że prezydent ma realną władzę i funkcję kontrolną poprzez podpisywanie lub niepodpisywanie ustaw przegłosowanych w Sejmie czy Senacie. Moje doświadczenie społecznikowskie, w ramach którego pomagałem mniej uprzywilejowanym, pozwala mi wierzyć, że jestem uwrażliwiony na kwestie dyskryminacji. Hasło: „Prezydent wszystkich Polaków” jest dzisiaj niemożliwe do osiągnięcia. Nie ma możliwości, aby nagle 90 % Polaków zagłosowało na mnie lub na jakiegokolwiek innego kandydata. Dlatego moje motto brzmi: „Prezydent różnych Polaków.” Polska jest aktualnie krajem niesamowicie podzielonym i jako prezydent będę dążył do tego, aby te podziały zmniejszać. Na pytania, co będę robił na 3 maja lub 11 listopada – czy będę w kościele, czy na marszu narodowców, czy na kontrmanifestacji, czy jeszcze gdzieś indziej – odpowiadam: chciałbym w te dwa dni w roku w Belwederze przy wspólnym stole spotkać się z ludźmi z różnych środowisk, z ludźmi na co dzień nie dopuszczanymi do głosu. Z rodzicami dzieci wymagających opieki paliatywnej. Z osobami z niepełnosprawnościami. Z ludźmi o innym odcieniu skóry. Z osobami o różnych tożsamościach psychoseksualnych, zwłaszcza z tymi, którzy mieszkają w tzw. „strefach wolnych od LGBT”. Aby im pokazać, że są ważną i szanowaną częścią społeczeństwa. I że jest miejsce dla nich przy jednym stole z prezydentem tego kraju. Stół potrafi jednoczyć ludzi. Wierzę, że w takiej formie, w czasie rzeczowej rozmowy przy stole można załagodzić większość konfliktów i podziałów.

 

Szeroko komentowanym było Pana stwierdzenie, że nie ma Pan wyrobionego poglądu na temat dostępności antykoncepcji awaryjnej, ale chętnie wysłuchałby Pan argumentów kobiety, która takiej antykoncepcji potrzebuje.

– I tak się stało. Otrzymałem kilkadziesiąt listów w tej sprawie i moje stanowisko jest takie, że niezależnie od prywatnych poglądów podpisałbym ustawę regulującą tę sprawę w następujący sposób: do 18 roku życia pigułka 72 godziny po stosunku powinna być na receptę, dorosłe kobiety mogą decydować same, a państwo dba o informację o działaniu i przeciwwskazaniach. Należy bowiem pamiętać, że mówimy o leku, który ma poważny wpływ na organizm kobiety.

 

Czy nie obawia się, że w ten sposób może pan stracić zaufanie części swoich wyborców?

– Nie, ponieważ to jest naturalne, że się różnimy od siebie. Partyjni politycy mówią to, co wyborcy chcą usłyszeć bez względu na swoje przekonania. Ja na swoich spotkaniach wyborczych mówię: broń Boże nie musisz się zgadzać ze mną w 100 procentach. Wystarczy, ze zgodzisz się ze mną w 70 procentach. Nie musisz się zgadzać ze mną w kwestii aborcji czy pigułki dzień po. Bo ja bez względu na wszystko ja szanuję Twoje poglądy. I jeśli większość Polek i Polaków będzie chciała zmian w prawie, ja jako prezydent przychylę się takiemu projektowi ustawy. Moje przekonania nie będą miały znaczenia.

 

Często w Pana komunikacji w mediach społecznościowych pojawia się sformułowanie: „Dość partyjniactwa”.

– Partie zajęły miejsca, które nie należą do nich. Zajęły spółki Skarbu Państwa, które są dziedzictwem wypracowanym przez pokolenia Polaków i robią sobie z nich swój prywatny folwark, stanowiskami nagradzają ludzi, realizując swoje polityczne interesy  i patrząc z perspektywy wyborcy i blokują perspektywy tym, którzy może do Polski chcieliby wrócić, mają kompetencje, aby pracować w sektorze publicznym, ale wiedzą, że nie mają szans dostać tam pracę. Partie wchodzą do samorządów, do mediów publicznych. To są rzeczy, które powinny zostać natychmiast ukrócone i mam nadzieję, ze jako prezydent bezpartyjny uda mi się to przeprowadzić. Polska nie może być podwórkiem, na którym biją się „Platformersi” z „Pisowcami”. Polska to kraj nas wszystkich i zasługuje na prezydenta, który merytorycznie oceni, czy dana ustawa jest dobra dla Polek i Polaków, a nie dla jednej czy drugiej partii.

 

Pana krytycy zwracają uwagę na brak kompetencji politycznych.

– Nie mam doświadczenia politycznego, co uważam jest moją najsilniejszą stroną, bo nie jestem związany z żadnymi partyjnymi układami. Polska miała już prezydenta z PO, miała prezydenta z PiS-u, miała prezydent a z SLD. Tylko z PSL może nie miała, ale za to PSL był już we wszystkich możliwych koalicjach. I ludzie są zawiedzeni. Dlatego uważam że tylko bezpartyjny prezydent może rzetelnie i efektywnie sprawować ten urząd. A jeśli chodzi o moją wiedzę na temat ustroju państwa, przez lata pracy jako dziennikarz, jak również pracy społecznej, uważam, ze jestem świetnie przygotowany. I mam do swojej dyspozycji najlepszych doradców – politologów, analityków, byłych ambasadorów.

 

Kim Pan chciał być zanim zapragnął pan zostać prezydentem?

– Kiedyś chciałem zostać księdzem, a konkretnie kapelanem w szpitalu. Myślałem też o pracy w pogotowiu. Zawsze byłem wrażliwy na kwestie społeczne, stąd też moje zaangażowanie w działalność charytatywną. Dlatego założyłem fundację „Kasisi” i „Dobra fabryka”, które wspierają przedstawicieli mniej uprzywilejowanych społeczności w Afryce i w Azji.  Moja dewiza życiową brzmi: „Jest później niż myślisz”. Bo w dzisiejszym zagonionym świecie, pełnym różnorodnych bodźców, musimy nadawać sprawom priorytety. Bo nie ma już czasu nawet na rzeczy ważne, tylko na najważniejsze. Natomiast nigdy nie chciałem być prezydentem. Mi było całkiem wygodnie w życiu, jakie wiodłem. Tak naprawdę decyzją o kandydowaniu sporo ryzykuję. Inni kandydaci, nawet jeśli przegrają, to utrzymają swoje stanowiska, posłów, marszałków, przewodniczących partii. O prezydenturze zacząłem myśleć na poważnie 2 lata temu. A to dlatego, że nie było na scenie politycznej kandydata na którego chciałbym głosować. Mam dość głosowania na mniejsze zło. Moja kandydatura to wyraz obywatelskiej niezgody na obecny stan rzeczy i potrzeby przywrócenia normalności.

 

Gdzie byłaby Pana pierwsza wizyta prezydencka?

– Jest chyba jeszcze za wcześnie, aby odpowiadać na to pytanie, bo sytuacja na świecie obecnie zmienia się bardzo dynamicznie. Jestem jednak zdania, że Polska powinna w pierwszej kolejności budować dobre relacje ze swoimi sąsiadami. I tam prezydent powinien kierować swoje pierwsze kroki. Ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy, z kilku powodów. Jej niepodległość jest dla Polski ważnym tematem, w Polsce mieszka 2 miliony Ukraińców, mamy też kilka wspólnych nieprzepracowanych spraw z przeszłości, które należy rozwiązać. Polska powinna być rzecznikiem Ukrainy tam, gdzie jej głos powinien być słyszany,  Innym krajem, który brałbym pod rozwagę, gdybym został prezydentem, byłaby Francja, bo ważnym dla Polski zadaniem byłoby odbudowanie Trójkąta Weimarskiego.

 

A jeśli się nie uda?

– Wtedy oficjalnie poinformuję, na kogo oddam swój głos. Ale nikogo z moich wyborców – wśród których są ludzie, którzy głosowali i na Dudę, i na Komorowskiego, i na Korwina – nie będę namawiał do głosowania w ten sam sposób. Każdy powinien głosować zgodnie z własnym sumieniem.

 

Przyjechał Pan do Londynu mimo ostrzeżeń dotyczących koronawirusa. Nie bał się Pan?

– Wtedy  (w dniach 6-8 marca) nie było jeszcze restrykcji związanych z podróżowaniem. Liczba zachorowani w Europie, ale też Polsce jest niepokojąca, ale ciekawa jest też obserwacja, jakich informacji ludzie szukają w internecie w obliczu pandemii – są to wizje końca świata, przepowiednie Nostradamusa i tym podobne. O czym to świadczy? Że nasze społeczeństwa są pogrążone w chaosie i dezinformacji. Ludzie są zdezorientowani. Nie wiedzą, czego się spodziewać, nie odróżniają faktów od manipulacji. To wyraźny sygnał, że czas przywrócić porządek.

 

Rozmawiała Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_