14 lutego 2020, 08:35
Z pamiętnika reporterki: 31 stycznia

Brexit stał się faktem. Mimo symboliczności tej daty (Wielka Brytania wkroczyła w tym dniu w okres przejściowy, w czasie którego dla zwykłego mieszkańca kraju niewiele się zmieni) różnego rodzaju zgromadzenia i manifestacje odbywały się praktycznie w całym kraju. To pokazuje, że emocje związane z brexitem jeszcze nie opadły i zaleczenie tych podziałów będzie trudne.

W tym dniu postanowiłam wybrać się w drogę i sprawdzić, jak brexit świętują mieszkańcy Bostonu, najbardziej eurosceptycznego miasta w Anglii, a jak to wygląda w Londynie, stolicy kraju, która zdecydowanie opowiedziała się za pozostaniem w Unii Europejskiej.

Stacja kolejowa Kings Cross, godz. 10.00

W pociągu z Londynu do Bostonu przeglądam pierwsze strony gazet. „The Times” prezentuje zbliżenie na charakterystyczną tarczę zegarową Big Bena. Wskazówki pokazują godzinę 11.00, czyli symboliczną godzinę, kiedy Wielka Brytania opuszcza Unię. Na rozkładówce kalendarium kamieni milowych w historii Zjednoczonego Królestwa i Unii Europejskiej. Na okładce „The Guardian” klify w Dover oraz zatknięta w babkę z piasku flaga Wielkiej Brytanii lub „Małej Wyspy”, jak chce redakcyjny podpis. W podobnej estetyce, ale jak zupełnie różnej wymowie jest wydanie „Daily Mail”, gdzie także mamy ikoniczne klify, ale opatrzone nagłówkiem: „Nowy świt dla Brytanii”.

Tytuł mojej ulubionej okładki przypada tygodnikowi NewStateman. Unia Europejska została powołana do życia jako organizacja ponadnarodowa, dzieląca światło dobrobytu z mniej szczęśliwymi krajami kontynentu w celu utrzymania pokoju i stałego tempa rozwoju została wyobrażona jako żarówka z przepaloną jedną gwiazdką. Dodatkowo główny nagłówek: „Over and out”, czyli komenda „bez odbioru” podkreśla fakt, że nowa era stosunków międzynarodowych właśnie się rozpoczęła i nie ma możliwości powrotu z tego punktu.

Boston, centrum miasta, godz. 12.00

W tym małym miasteczku otoczonym przez tereny rolnicze panuje senna atmosfera. Nie ma żadnych dekoracji, transparentów ani brytyjskich flag.

Zagaduję przechodniów, prosząc o komentarz w sprawie brexitu. Niewielu z nich zgadza się na rozmowę. Część z nich mówi po prostu: „No comment”. Inni nie rozumieją po angielsku. Pani Iwona, chcąca pozostać anonimowa, mówi, że wcale się nie dziwi, że Bostończycy w 76 procentach zagłosowali za brexitem. W ciągu 10 lat imigracja wzrosła tu o 460 procent, a przybysze z Unii Europejskiej bardzo słabo się asymilują – nie mówią po angielsku, zamykają się w gettach, wykorzystują opiekuńczy system socjalny. Odkąd doszło do wielkiego rozszerzenia Unii w 2004 roku, w tym sennym miasteczku zrobiło się bardzo niebezpiecznie, a na pierwszych stronach gazet zaczęły się pojawiać opisy brutalnych zbrodni dokonanych przez imigrantów – Łotyszy, Bułgarów, Rumunów, jak również Polaków.

– Staram się nie wychodzić po zmroku z domu i przestrzegam przed tym moje dzieci – mówi Iwona.
Jednocześnie uważa, że dla niej życie po brexicie zmieni się w sposób nieznaczny.

– Mówią, że ceny wzrosną. Ale przecież ceny i tak rosną, bo inflacja. Dla mnie nic się nie zmieni. Ja nie muszę jeździć do Polski. Obecnie do Polski jeżdżę raz w roku, więc jak raz w roku będę musiała odstać w kolejce na granicy, to nic się nie stanie. Wielka Brytania przecież i tak nie była w Schengen – wzrusza ramionami.

Rynek główny w Bostonie, godz. 13.00

Na rynku spotykam Evelyn Charlton, emerytkę, która dzieli się ze mną swoja opinią o brexicie i imigracji.

– Jest po prostu za dużo ludzi. Boston to niewielkie miasto, nie ma tu zbyt wiele przychodni, jest tylko jeden szpital. W stosunku do infrastruktury, którą dysponujemy, jest zdecydowanie za dużo pacjentów. Mam nadzieję, że po brexicie liczba mieszkańców zacznie spadać, a przynajmniej nie będzie rosnąć, dzięki czemu łatwiej będzie się zapisać do lekarza – tłumaczy.

Evelyn nie ma w planie żadnego hucznego świętowania. Dla niej brexit, na który musiała czekać prawie cztery lata to żadne zwycięstwo.

– Nie mam zaufania do rządu. To niedorzeczne, że musieliśmy tak długo czekać, aby rząd zrealizować wolę narodu. My prawie cztery lata temu zagłosowaliśmy za wyjściem z Unii Europejskiej. A tak naprawdę brexit nie nastąpi aż do końca roku, bo teraz jesteśmy w okresie przejściowym – mówi.

West Street Boston, godz. 14.00

W biurze Lincs EU przyjmuje mnie Iga Paczkowska-Dolezyk. -Mój teść jest Anglikiem i jest bardzo mocno za brexitem. Ale to nie miało nic wspólnego z imigracją, raczej z pewnym poczuciem dumy narodowej, potrzeby odzyskania wolności. Dużo ludzi też głosowało tak trochę bezrefleksyjnie. Kazali głosować, to zagłosowali. A że wszyscy krzyczeli „Leave”, to zagłosowali „Leave – opowiada.
Niemniej jednak wyniki referendum trochę ją zaskoczyły.

– To jest ciekawe, to tutaj są tereny rolnicze. I w przeciwieństwie do reszty Wielkiej Brytanii, farmerzy dostawali dużo dotacji z Unii Europejskiej. I też słyszalam opinie, ze oni wolą zatrudnić Polaka, bo wiedza, że on wykona swoją pracę porządnie – dodaje.

To, co Iga zauważyła, to, że w tym najbardziej podzielonym mieście w wyniku brexitu powstało wiele inicjatyw integrujących, m.in. Boston More in Common, w której sama się udziela. Również British Legion, rozkręca w Bostonie swój program British Future, w ramach którego zorganizowano wspólnie z Europejczykami Remembrance Sunday.

– Chcemy aby coraz więcej ludzi się włączało w te inicjatywy – dodaje Iga.

Nie ma złudzeń, że po prawdziwym brexicie, czyli po okresie przejściowym wszystko będzie po staremu. Boi się, że produkty importowane z Europy będą zastąpione produktami z innych części świata, a przez to będą gorszej jakości i będą produkowały większy ślad węglowy.

– Ale my sobie poradzimy. Martwię się co będzie z ludźmi starszymi, którzy tu mieszkają. Co będzie z ich emeryturami. Co będzie z tymi odwiedzinami naszych rodziców. Ja napisałam mojej mamie kartkę. „Jadę w odwiedziny do mojej córki. Moja córka mieszka tu i tu. Będę u niej tyle dni. Tu jest jej adres i numer telefonu”. Wiem, że bardziej skomplikowana kontrola graniczna dla naszych rodziców to będzie duży stres. Dlatego każdemu radzę taką karteczkę przygotować – podkreśla.

Stacja kolejowa Peterbourgh, godz. 16.00

Pociąg wypełnia się sympatykami brexitu, którzy jadą do Londynu na obchody. Spotykam Michela, Natalie i Magdalenę, którzy chętnie opowiadają mi, dlaczego głosowali za wystąpieniem z Unii Europejskiej.

– Dzięki temu będziemy mogli przywrócić dawną świetność przemysłowi brytyjskiemu – mówi Michael.

– To jest dzień niepodległości, którego Wielka Brytania do tej pory nie miała – mówi Natalie.

Magdalena jest Czeszką. Przyjechała do Wielkiej Brytanii długo przed 2004 rokiem. Od wielu lat jest też obywatelką brytyjską. Nie utożsamia się z wielka falą imigracji ekonomicznej. Mało tego – wstydzi się swoich rodaków.

– Nadmierna imigracja spowodowała negatywny wizerunek przedstawicieli Europy Środkowo-wschodniej. Głosowałam za brexitem, ponieważ nie chcę, aby moje dzieci były z nimi kojarzone – wyznaje.

London City Hall, godz. 18.00

Długa kolejka wokół budynku ratusza. Zainteresowanie wydarzeniem przerosło zainteresowanie organizatorów. Za chwilę zacznie się wydarzenie zainicjowane Sadiqa Khana. Wydarzenia jest otwarte dla każdego. W czasie tego wieczoru można zasięgnąć darmowej porady prawnej w związku z uzyskaniem statusu osiedleńczego. Wśród wielu europejskich flag jest także flaga Polski.
W czasie wydarzenia burmistrz Londynu, Sadiq Khan, wygłosił przemówienie:

„Być może Wielka Brytania opuszcza dziś UE, ale Londyn pozostaje prawdziwie globalnym, europejskim miastem. Nadal jesteśmy światłem przewodnim dla postępowych idei, dla liberalnych wartości oraz dla przyzwoitości i różnorodności. I nadal będziemy przyjmować ludzi z całego świata, niezależnie od koloru ich skóry, koloru paszportu czy koloru ich flagi narodowej. W czasach ciągłej niepewności chcę wysłać szczególne przesłanie do ponad miliona Europejczyków, którzy postanowili uczynić nasze miasto swoim domem. Jesteście Londyńczykami. Nie tylko wzbogacają nasze miasto gospodarczo, ale również społecznie i kulturowo. Od naszego jedzenia i naszej mody, po nasze innowacje i nasze usługi publiczne, jesteście kluczowi dla sukcesu naszego miasta i jednym z głównych powodów, dla których Londyn pozostaje najwspanialszym miastem na świecie”.

Na stacjach metra w Londynie wyświetla się komunikat: „London is open. Everyone is welcome” (pol. Londyn jest otwarty. Każdy jest mile widziany”).

Południowy brzeg Tamizy, godz. 20.00

Na wydarzeniu w ratuszu spotykam Adama Bodnara, Rzecznika Praw Obywatelskich, który tego samego dnia rozmawiał z burmistrzem o sytuacji polskich bezdomnych w Londynie. Pytam go o sytuację obywateli unijnych po brexicie.

– Umowa, która dotyczy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE gwarantuje poszanowanie praw obywateli unijnych, w tym także Polaków tu mieszkających – oczywiście pod warunkiem, jeżeli się zarejestrują i przejdą odpowiednie procedury. Ale tu nie chodzi o rok czy dwa, to jest kwestia dalej idącej przyszłości. Jeśli się zastanowimy nad tym, że za chwilę rząd brytyjski zaproponuje jednak dalej idące zmiany dot. dostępu do świadczeń, dostępu do edukacji czy opłat za szkolnictwo wyższe i będzie wprowadzał różnego rodzaje zezwolenia, to nagle może się okazać, że ta rzeczywistość jest dużo bardziej poważna niż nam się wydawało. I na tym polega główne zagrożenie – przestrzega polski ombudsman.

– Od 1 lutego Wielka Brytania nie jest związana wymogami prawa europejskiego. Wszystko będzie zależało od demokratycznej większości wybieranej przez Brytyjczyków i oczywiście można mieć nadzieję, że ta większość będzie się starała utrzymać te zasady, ale nic nie jest w tej sytuacji pewne, bo będzie można się już powołać na podstawową zasadę, jaka obowiązuje w unii, czyli zasadę równego traktowania bez względu na kraj pochodzenia – tłumaczy.

Parliament Square, godz. 23.00

Już o godzinie 21 trudno wejść na plac. Faluje morze brytyjskich flag. Tłum zwolenników brexitu śpiewa „We are the champions” i „We will rock you”. Śmiałkowie z transparentami „Dzień Niepodległości” wdrapali się na pomnik Winstona Churchilla. Na scenie pojawia się Nigel Farage, wszyscy wiwatują. Ktoś odpalił racę, ktoś kogoś popchnął, kogoś wyprowadziła policja. Trwa wielkie odliczanie, jak na Nowy Rok. Punktualnie o godzinie jedenastej wieczorem dzwony Big Bena wybijają charakterystyczną melodię. To nagranie puszczone z taśmy. Big Ben przypatrywał się temu wszystkiemu w milczeniu.

14

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_