16 sierpnia 2019, 06:04
Małe ojczyzny Ewy Kwaśniewskiej: Ogrzał nas! Występ Michała Bajora w Londynie
Swoją twórczość nazywa popem literackim. Ale to literatura z najwyższej półki. A jako taka, może się wydawać niszowa, czyli nie dla każdego. Wymaga pewnej wrażliwości i skupienia. Od lat daje po 250 koncertów przy okazji wydania każdej nowej płyty, a nagrywa nową co dwa lata! Występuje kilkanaście razy w miesiącu. To tytan pracy, a jego fani, choć oferuje im wysmakowany styl i sznyt, ciągną do niego jak pszczoły do miodu.

Występował w teatrach, operach, filharmoniach, ogromnych salach koncertowych, domach kultury, a czasem, jak w naszym Jazz Café w POSKu, w kameralnych małych salkach, gdzie widz jest na wyciągnięcie ręki i na słyszalne bicie serc. Bo Michała Bajora się po prostu kocha! Nie dość, że śpiewa genialnie, tym swoim charakterystycznym, lekko wibrującym głosem, to jeszcze w dodatku opowiada pięknie! Najczystszą polszczyzną. Z kulturą i elegancją, której tak bardzo pragniemy. I której szukamy podczas takich właśnie wydarzeń, jak to z ubiegłego piątku. Jazz Caffe wypełnił sie po brzegi , choć nie było nas tyle ,co podczas jego występu w Chicagowskiej filharmonii ( na 900 miejsc!) kiedy to czterysta samochodów jadących go słuchać Rodaków, zablokowało skutecznie pobliską autostradę! To musiał być widok! Narzekamy, że mało go w mediach? I w lubiących ploteczki kolorowych tygodnikach? No i bardzo dobrze! Nie dba o to, by fotografować go „na ściance”, nie wdzięczy się do „potencjalnej” publiczności. On tę publiczność już ma. I to wszędzie. W przekroju lat od 7 do 75. Faktem jest, że „Na Bajora” nie pójdą zapewne panowie spod budki z piwem, czy wytatuowane „mięśniaki” (choć przecież może się tak zdążyć.. .i czasem się zdąża! ) Pójdzie za to sporo myślącej młodzieży i my , ci nieco starsi, wychowani na poezji Młynarskiego, Kofty, Osieckiej, Brela czy Okudżawy.

Michał Bajor mówił kiedyś, że nie lubi „poklepywania po ramieniu”. I nie pozwala na to. Ma rację! Jest elegancki, ale nie sztywny, naturalny i pogodny , ale nie wesołkowaty. Wszystkie te cechy … osobiście bardzo sobie cenię. Dlatego rozumiem dlaczego podobała mu się uwaga Catherine Deneuve, która w rozmowie z nim powiedziała: „popularność – tak, spoufalanie – nie”. Niewiele dowiemy się o prywatnym życiu tego artysty. Wiemy, że jest bardzo rodzinny, ma wielu przyjaciół , piękny i nowocześnie urządzony dom pod Warszawą i małe mieszkanko w Warszawie (gdyby nie chciało mu się po nocy wracać pod Komorów) Kocha dobre samochody, podróże, jest smakoszem, lubi świetne ubrania, uwielbia kino i Włochy, scenę i brawa, które dodają mu skrzydeł. Jak każdemu dobremu artyście, pilnie wsłuchującemu się w swoją publiczność (którą ogromnie sobie ceni i szanuje). Brawa dla artysty to miernik. I w końcu jedyna licząca się nagroda. Michal Bajor z mrugnięciem oka mówi, że „jest utracjuszem”. W co nie do końca wierzę! Po prostu daleko mu do Dickensowskiego Scrooga! Żyje z rozmachem, a co wypracuje i zarobi… to i wyda! Z gustem i gestem. I z radością życia! W jakimś wywiadzie powiedział, że nie ma co ciułać na bliżej nieokreślone jutro, bo jutra może nie być. Oj, święta prawda!

Debiutował u Agnieszki Holland, wtedy kiedy i ona sama po raz pierwszy zaistniała w samodzielnym filmie telewizyjnym, ekranizacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza „Wieczór u Abdana”. Grał tam z Beatą Tyszkiewicz. Był uczniem zaledwie II klasy licealnej i miał wcielić się w rolę kochanka dojrzałej kobiety. Oboje byli skrępowani jakąś „rozbieraną sceną”, którą musieli zagrać. Jak wspomina artysta, zagrali ją.. „po kielichu”. Ja zapamiętałam go najbardziej z jego genialnej roli Nerona w Quo Vadis, w reżyserii Jerzego Kawalerowicza. I nie ja jedna. Ten film ogląda się głównie z jego powodu .

Studia aktorskie ukończył w 1980 roku. Współpracował z reżyserami: Filipem Bajonem, Barbarą Sass-Zdort, Edwardem Żebrowskim, Feliksem Falkiem, Krzysztofem Kieślowskim. W 1988 roku wziął udział w nominowanym do Oskara filmie Istvána Szabó – „Hanussen”, u boku Klausa Marii-Brandauera. Wystąpił w niezliczonej ilości ról w spektaklach teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Ale jednak… oddał swe życie muzyce!

Słuchając Michała Bajora (widownia skupiona na każdym jego słowie, intensywna, chłonąca – to się czuje!), uzmysłowiłam sobie nagle, że zaczynam się wsłuchiwać w… siebie! I było to ( co tu gadac,!) dość retrospektywne odczucie. Widocznie ,( jak zapewne wielu innych słuchających tego koncertu) jestem w szczególnym momencie życia. Do tych genialnych piosenek, wraz z upływem lat, z coraz bardziej wypchanym bagażem, który niesiemy na własnych plecach, po prostu się dojrzewa. Te piosenki są o nas. O naszych miłościach nieznanych, które kiedyś tam odkryliśmy i które „szabadabada, szabadabada” niosły nas na szczęśliwe lądy, o tym, że „ wszystko przeminie, wszystko przepadnie”, o tym, że być może „moja miłość największa, nie wie nic, że jest moja”. Albo wreszcie ulubiona piosenka – drogowskaz, (dla wszystkich tych, którzy zalegają zbyt długo, przy kimś, przy czymś) – aby wiedzieć.. kiedy wstać i wyjść.! I umieć „wyczuć kiedy w szatni, płaszcz pozostał przedostatni i czy to mój przedo-statni walc”. Otóż to! Ach, żeby tak można to było wiedzieć!

Wierzę, że Michał Bajor długo jeszcze będzie śpiewał dla nas, swojej wiernej i kochającej go publiczności, i że do „ostatniego walca” bardzo mu jeszcze daleko. Oby tak było. Bo z Bajorem po prostu lepiej i mądrzej się żyje. Niech nam jak najdłużej śpiewa, te świetne teksty, do równie świetnej muzyki. I niech zawsze towarzyszą mu przy fortepianie artyści tacy, jak fenomenalnie grający Tomasz Krezymon. Ewa Becla przez dwadzieścia lat przyzwyczaiła nas do wydarzeń kulturalnych, na które się z radością czeka. Niech i ona nie słabnie w swoich staraniach. I zaprasza do Londynu artystów z najwyższej półki. Takich jak Michał Bajor.

Jeśli miałabym na zakończenie wybrać (a wybór to bardzo trudny) fragment piosenki, która z repertuaru Michała Bajora przyprawia mnie dzisiaj o przyspieszone bicie serca, to byłoby to przejmujące i niepokojące treścią tango, Włodzimierza Korcza, do słów Wojciecha Młynarskiego – „Ogrzej mnie”. Życzmy sobie wszyscy (a szczególnie ci zmęczeni ,rozczarowani ,zniechęceni czy osłabli w zapale ) nigdy nie opuszczającego nas i nie gasnącego… żaru życia!

 

Dzień, czy noc, czy to skwar czy
też mróz, jednaka treść
nieodmiennie rozbrzmiewa w mej piosence:
memu ciału wystarczy
trzydzieści sześć i sześć,
mojej duszy potrzeba znacznie więcej.
Memu ciału wystarczy
coś wypić i coś zjeść,
trochę pospać na boku, czy na wznak
i nasz cud gospodarczy
zapewnia mi to, lecz
moja dusza codziennie prosi tak:

Ogrzej mnie
wierszyku pełen cudowności,
wspólniku mojej bezsenności
ogrzej, ogrzej mnie!
Rozżarz mnie
niedokończona zdań wymiano,
cudowna kłótnio, w pół urwana
rozżarz, rozżarz mnie!
Ach, życie rozpal ogrzej duszę mą, bo skona,
do stu, do dwustu, do tysiąca, do miliona,
wsłuchaj się w duszy mojej prośby natarczywe:
Chcę mieć gorączkę! Give me fever!
Rozpal mnie
blada kuzynko Melpomeno,
jedną zagraną dobrze sceną,
rozpal, rozpal mnie.
Ogrzej mnie,
świecie utkany z głupich marzeń,
akordeonie w nocnym barze,
ogrzej, ogrzej mnie.

Ogrzej mnie
zażarta na ten świat niezgodo,
z którą rozstałem się tak młodo
powróć, ogrzej mnie!
Rozżarz mnie
chwilo szaleństwa i radości
mej tożsamości, niezmienności
dowiedź – rozżarz mnie!
Mój świecie rozpal duszę moją aż do końca,
mój świecie zamień duszę mą w cząsteczkę słońca,
niech świeci w mroku, niech rozjaśnia dni parszywe
chcę mieć gorączkę! Give me fever!
Rozpal mnie,
słonecznikowa kresko krzywa,
złota Van Gogha perspektywo
rozpal, rozpal mnie.
Ogrzej mnie
miłości, której nie znam jeszcze
z wiosennych bzów liliowych deszczem
przyjdź i ogrzej mnie!

 

Ewa Kwaśniewska

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_