12 sierpnia 2019, 12:32
Wiktor Moszczyński: Dylemat Partii Pracy

Nowy premier Boris Johnson wszystko odmienił. Wąski elektorat, składający się tylko z 160 tys. członków rządzącej partii konserwatywnej, wyznaczył dla kraju nowego premiera, który wyraził gotowość dopełnienia Brexitu niezależnie od tego czy będzie nowa umowa z Unią czy nie. Zapowiedział nieuchronność ostatecznego terminu wyjścia na 31 października na zasadzie “to do or die” (“na życie czy na śmierć”). Ten złowieszczy cytat pochodził z wiersza Alfreda Tennysona o samobójczej szarży lekkiej jazdy w czasie wojny krymskiej. Nowy premier powołał nowy tzw. “gabinet wojenny” składający się zarówno z fanatyków wyjścia jak i oportunistów gotowych dla kariery poprzeć jego krucjatę o odzyskanie mitycznej “suwerenności” Zjednoczonego Królestwa. Taki ton graniczący z histerią świadczy o rosnących emocjonalnych nastrojach w normalnie rozsądnym elektoracie brytyjskim podzielonym obecnie niemal na równo między fanatycznymi zwolennikami nieodwołalnego wyjścia za wszelką cenę, a osobami wolącymi pozostać w Unii.

Johnson wie,  że nie posiada na razie większości w parlamencie, aby przeprowadzić wyjście bez umowy, ale liczy na to że opozycja w parlamencie jest słaba i podzielona, bo parlament zdecydowanej wspólnej alternatywy nie mógł wskrzesić. Johnson nawet jest gotów w najgorszym wypadku parlament po prostu pominąć lub rozwiązać i zwołać nowe wybory. Mógłby nawet zignorować wotum nieufności i zarządzić najpierw wyjście, a potem dopiero nowe wybory. Czuje potrzebę tego niebezpiecznego galopu do przepaści, aby odebrać głosy konserwatystów i innych złożone nowej partii Brexit, która w Wielkiej Brytanii wygrała wybory do parlamentu europejskiego.

To prawda, że sondaże wskazują również małą przewagę wyborców za pozostaniem w Unii, ale ani obawy oponentów, ani protestujące głosy parlamentarnej opozycji, ani przestrogi wybitnych ekonomistów i przedsiębior- ców nie hamują obecnie tego rozpędzonego tarana nowego rządu  wiodącego  kraj do katastrofy.

Ta znikoma obecnie większość za pozostaniem,  ma trudności w urzeczywistnieniu swojej opozycji w wyborach parlamentarnych dlatego,  że składa się z różnorodnych elementów. W tej grupie tymczasowo znajdują się nie tylko osoby stanowczo za pozostaniem, ale również osoby, które przyjmują wyniki referendum, ale chcą wyjść z Unii na podstawie jakiejś umowy, albo tej wynegocjowanej przez poprzedni rząd, albo w formie unii celnej, co do niedawna popierał  Jeremy Corbyn. Są to zwolennicy “miękkiego Brexitu”. Również w tej grupie znajdują się konserwatyści, zwolennicy ostrej i bardziej umiarkowanej lewicy, liberałowie, zieloni, narodowcy szkoccy i walijscy. Te podziały utrudniają tworzenie wspólnego frontu przeciw kampanii wyjścia z Unii, prowdzonej przez nowy rząd, bo wchodzą tu w grę interesy partyjne. Taka współpraca okazała się możliwa, na przykład przy uzupełniających wyborach w okręgu Brecon and Radnorshire, gdzie wspólny kandydat  liberałów,  zielonych i walijskiej Plaid Cymru pokonał kandydata konserwatywnego, ale i tu zwycięstwo było wynikiem podzielonych głosów za ostrym Brexitem między partą konserwatywną, a Brexit Party. Gdyby Johnson pogodził się z partią Brexit taki numer nie powtórzyłby się.

Jedyna partia, która może poprawić koniunkturę za pozostaniem w Unii jest Partia Pracy. Niestety ostre wojny wewnętrzne w tej organizacji, trwające od momentu zdobycia przywództwa przez Jeremy’ego Corbyna w roku 2015, znacznie utrudniają wspólny front. Są ostre podziały między bardziej skrajną lewicą reprezentowaną przez Corbyna i jego “stalinowski” sztab i popieraną przez znaczną większość nowych członków partii, a bardziej umiarkowaną grupą w klubie parlamentarnym. Trwa podstępna wojna w sprawie ujawnienia  anty-semityzmu w ścisłym gronie fanatyków wspartych przez ten sam szkodliwy w skutkach  sztab lidera. Najważniejszy podział istnieje między prounijnymi sympatykami Partii Pracy w metropoliach, a antyunijną postawą elektoratu Labour w okręgach wiejskich i małomiasteczkowych. Na 247 posłów z partii Labour, którzy pozostają w klubie parlamentarnym po odejściu 12 posłów pro-unijnych, aż 72 posłów  reprezentuje  okręgi,  gdzie przeszło 55% wyborców głosowało za wyjściem. Historycznie,  Corbyn nie był w ogóle zwolennikiem członkostwa Unii i jego późniejsze oświadczenia nawołujące do  pozostania, czytane monotonnie z kartki, nie były przekonywujące dla chwiejnego elektoratu.

Poza tym Corbyn – jako osoba  jest niepopularny. W zeszłorocznych wyborach parlamentarnych zabłysnął niespodziewanie swoją pasją, a nawet swoim poczuciem humoru, ale jego przeciwnikiem była wtedy oziębła, sztywna Theresa May. Wobec charyzmatycznego przeciwnika jak Boris Johnson Corbyn wygląda na zmęczonego i nie wzbudza entuzjazmu wyborców. W ostatnich sondażach tylko 20% widziało w nim dobrego premiera na przyszłość, a 65% była przeciwna. Natomiast poparcie dla Johnsona wzrosło do 38%. Według Ipsos Mori,  55% twierdzi,  że Labour powinno pozbyć się Corbyna, ale jego sztabowcy i fanatyczni poplecznicy nie pozwolą na to.

Ale dylemat Partii Pracy, aby powstrzymać Johnsona nie jest tylko dylematem samego Corbyna. Większość posłów labourzystowskich entuzjastycznie popiera zdecydowaną kampanię za pozostaniem w Unii. Gotowi są dokonać to przede wszystkim przez wywołanie nowego referendum przy współpracy z innymi partiami opozycji, a w tym z około 30 posłami konserwatywnymi. Ale będą też posłowie z Partii Pracy,  którzy nie poprą takiego wniosku w parlamencie ze względu na nacisk własnych antyunijnych wyborców.

W takim wypadku partia byłaby teoretycznie gotowa zwołać nowe wybory przez zgłoszenie wotum nieufności wobec rządu Johnsona. Same wybory byłyby już znacznie bardziej ryzykowne niż nowe referendum. Partia Pracy liczyłaby wówczas na elektoralny pakt z liberałami w stu najbardziej marginalnych okręgach,  mogłaby zaofiarować Partii Zielonej (mającej przeszło milion wyborców, ale tylko jednego posła) miejsce w obecnym gabinecie cieni, a w przypadku szkockich nacjonalistów gotowi byliby zaofiarować im w najbliższych latach  prawo do przeprowadzenia ponownie referendum w sprawie  niepodległości  Szkocji. Głównym celem takiego paktu byłoby wspólne przekroczenie mety odwołania Brexitu. Ale trudno wyobrazić sobie aby liberałowie zgodzili się na taki pakt tak  długo, jak  długo Corbyn jest liderem. Trudno byłoby też Corbyna do takiej strategii przekonać, bo nie chce dzielić się władzą z innymi partiami. Pod naciskiem swoich doradców parlamentarnych przeszedł tylko połowę drogi i zgodził się na poddanie jakiegokolwiek projektu wyjścia nowemu referendum. Poza tym taki projekt zraziłby by tych 70-ciu kilku posłów i ich wyborców z północnej Anglii i Midlandów, gdzie wyborcy popierali wyjście z Unii w czasie referendum.

Druga opcja to oprzeć następną kampanię wyborczą nie na odwołaniu Brexitu, ale na zasadzie ścisłej wspólnej opozycji wobec Brexitu bez umowy lansowanej przez Jonsona. W ostatnim tygodniu chwiejny Corbyn przychylił się znowu do tej koncepcji,  bo taka mogłaby w jego oczach zjednoczyć całą Partię Pracy. W ten sposób Labour  uszanowałoby wolę większości elektoratu z czasu referendum. Takie podejście popiera Corbyn i wielu posłów jak Stephen Kinnock, Barry Gardiner czy Lisa Nandy, którzy reprezentują okręgi głosujące za Brexitem. Ale dla wielu niecierpliwych posłów londyńskich, którzy służą obecnie w gabinecie cieni, jak Sir Keir Starmer i Emily Thornberry, taka polityka  zmusiłaby by ich do rezygnacji z pełnienia ich funkcji, i jeszcze więcej ich kolegów mogło by w ogóle opuścić szeregi klubu parlamentarnego i dołączyć do swoich kolegów niezależnych, którzy opuścili Labour dwa miesiące temu. Zresztą wielu z nich jest już na tyle skłóconych z Corbynem, że grozi im partyjna deselekcja z mandatu poselskiego w przyszłych wyborach.

Podjęcie decyzji wobec takiego dylematu wymaga energicznego przywódcy z  determinacją  podobną  determinacji Johnsona,  do którego posłowie, członkowie i związkowcy tworzący ruch pracy mieliby pełne zaufanie. A ten nowy przywódca, po podjęciu decyzji i przekonaniu do niej swojej partii, byłby w stanie przekonać również elektorat brytyjski – zarówno pro-unijny jak i anty-unijny. Cel byłby jasny. Nie może być Brexitu bez umowy. Nawet jeżeli Labour nie wygra przyszłych wyborów, to przegrałby je obecny rząd Johnsona, a nowa większość parlamentarna labourzystów i innych partii mogłaby wreszcie uzupełnić negocjacje z Unią i poddać ewentualny wynik negocjacji nowemu referendum.

Obawiam się że z obecnym liderem tego dylematu nie rozwiążą. Efektywność Labour jako opozycji jeszcze bardziej osłabnie, międzypartyjnego paktu anty-bezumownego Brexitu nie będzie i premier Johnson  będzie mógł przeprowa-dzić  swój katastrofalny Brexit.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_