30 maja 2019, 08:57
Moszczyński: Nacjonalizm nie uratuje lodowców

Sympatycy serialu „Gra o tron” są chyba najbardziej zorientowani w zrozumieniu nieobliczalnych posunięć głównych decydentów w obecnym świecie – Trump, Putin, Xi Jinping, Kim Dzong Un, Netanyahu. Trudno powiedzieć, aby ich decyzje w ostatnich trzech latach były w najlepszym interesie nie tylko ładu i pokoju na świecie, ale nawet nie w interesie własnego kraju. Obecnie działają jakby na zasadzie zaskoczenia swoich sojuszników i oponentów. Lubią grozić, prowokować, a w momencie zaognionej konfrontacji, łasić się i czarować, choć to ostatnie nie tak dobrze wszystkim wychodzi. Efekt ich działań widać na każdym kroku wśród kul, napięć i łez na Bliskim Wschodzie, na półwyspie koreańskim, na Ukrainie czy na Morzu Południowochińskim.

SAMSUNG CSC

Walka o fikcyjny Westeros też jest oparta o bezwzględną walkę o prestiż przywódców, który nie wiele ma do czynienia z interesem ludu. Buta, okrucieństwo, chęć zemsty, wiara we własne przeznaczenie czy żądza władzy są najczęstszą motywacją do czynów w tym bogatym serialu telewizyjnym, opartym do pewnego stopnia na historii Wojnie Dwóch Róż, z dorzuconymi smokami. Dlatego kibice serialu nie są tak szybko zaskoczeni nagłymi zmianami w dzisiejszej polityce międzynarodowej.

Lecz te niepoczytalne wybryki mają swoją osłonę ideologiczną w dzisiejszym świecie. Tą osłoną jest nacjonalizm, najczęściej podszywający się pod donioślejszy odcień zwykłego patriotyzmu. Ale często jest on zaprzeczeniem patriotyzmu, bo patriotyzm jest oparty na miłości do własnego kraju i do własnej kultury, łącznie z szacunkiem dla kultury innych państw. Natomiast na przykładzie nacjonalizmu mamy teraz coraz częściej całą armię małych Trumpów i małych Putinów uzasadniających swoje prowokacyjne wypowiedzi i zarządzenia na zasadzie ślepego wyolbrzymiania domniemanych praw własnego kraju bez oglądania się na prawa czy interesy innych państw. Każdy taki kacyk uprawia swoją własną wersję America First. Takie inicjatywy mają dać poczucie bezpieczeństwa bojaźliwym mieszkańcom ich własnego kraju, podkreślając ich przynależność do szczepu opętanego mitami i kompleksami, a osaczonego przez mniemanych wrogów zewnętrznych i wewnętrznych.

Nacjonaliści chełpią się tym, że ich ideologia obecnie zdobywa świat. Wygrywają w wielu miejscach wybory, szczególnie opierając się na atrakcyjnej polityce prorodzinnej i tworzą nową jakość, która zarazem zastępuje stary konserwatyzm i zwalcza rzekomo zdemoralizowany dekadencki świat liberałów. Pozują i stąpają triumfalnie na swoich terenach, zwalczając poprzednie podstawy gospodarki wolnorynkowej, ochrony praw człowieka i praw mniejszości, a zarazem wykpiwając próby udzielania pomocy uchodźcom, zwalczania przejawów rasizmu czy chroniących planetę przed chaosem klimatycznym.

Najlepszym przykładem tego nacjonalizmu w tym kraju jest Brexit. Zaciekłość skrajnych zwolenników ostrego Brexitu uniemożliwiło przegłosowanie skomplikowanego projektu wynegocjowanego z Unią przez Theresę May. Obecnie Brexit sparaliżował rząd, parlament i efektywną działalność obydwu głównych partii politycznych. Zwolennicy ostrego Brexitu i zwolennicy pozostania w Unii walczą ze sobą poza strukturami głównych partii i nie są w stanie kompromisowo godzić się na umiarkowany rządowy projekt wyjścia. Teraz Partia konserwatywna pozbywa się swojego premiera. W tym samym czasie Jeremy Corbyn jest odizolowany od kolegów swojego klubu parlamentarnego. Nikt nie ma należytego autorytetu, aby zakończyć w taki czy inny sposób agonię Brexitu. Jest bezkrólewie i paraliż.

Tymczasem stoi przed Wielką Brytanią i jej sąsiadami o wiele większe wyzwanie. Większe niż Brexit, większe niż groźby Putina, większe niż zawadiackie przechwałki Trumpa. W zeszłym tygodniu ONZ wydało 1500 stronicowy raport na temat coraz większego zaniku różnorodności biologicznej i dramatycznego zagrożenia ekosystemów na lądzie, w morzu i w powietrzu. Gatunek ludzki już posunął się za daleko w niszczeniu naturalnych siedlisk dla wielu innych gatunków fauny i flory. Doprowadził do niemal nieodwracalnego wzrostu temperatury naszej ziemi. Piszą, że “około 1 million gatunków oczekuje wygaśnięcia, wielu z nich w ciągu najbliższych dekad, jeżeli nie podejmie się należnej akcji.” Lodowce roztapiają się, o 21 cm podniósł się poziom morza od roku 1900, oceany i rzeki zatrute są nawozami sztucznymi, a ilość plastiku w morzach wzrosła dziesięciokrotnie od roku 1980. Zatrucie dwutlenkiem węgla zatruwa mieszkańców większych miast. 75% powierzchni lądów zaznało zmian w wyniku działań ludzkości, 66% powierzchni oceanów doświadczyło zmiany biologicznej wynikającej z kontaktu z ludzkością, a przeszło 85% mokradeł zostało wysuszonych. 32 miliony hektarów tropikalnych lasów stracono w latach 2010 do 2015, co dramatycznie zmniejsza ilość tlenu na planecie i likwiduje szanse nowych odkryć środków medycznych owocujących w roślinach tropikalnych. Litania strat trwa. A przyroda sama w sobie nie odrobi tych strat

A tymczasem w ostatnich 50 latach podwoiła się ilość ludzkich mieszkańców świata, globalna gospodarka wzrosła czterokrotnie, a globalny handel wzrósł 10-krotnie. Bez ograniczeń w produkcji i w użyciu terenów lądowych ludzkość nie zawróci tego niszczącego trendu. Międzynarodowa umowa paryska miała wprowadzić ograniczenia w użyciu trujących wyziewów, ale nie wszystkie kraje temu podlegają, a Stany Zjednoczone i Brazylia wręcz zachłystują się tym, że w ogóle tych zniszczeń i ciemnych przepowiedni nie uznają. Na helsińskiej konferencji Rady do spraw Arktyki, na przykład, gdy wyrażano troskę o topniejących lodowcach, amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo wyraził wręcz zadowolenia ze znikającej czapy lodowej bo “tam leży 13% nie wykrytych złóż naftowych na świecie, 30% nie odkrytego gazu”, a poza tym topienie się lodu ułatwi dostęp do dalszego wydobycia uranu, złota, brylantów, no i łowienia ryb.

W Wielkiej Brytanii komisja rządowa Environment Agency ostrzegała w zeszłym tygodniu o możliwości jeszcze częstszych powodzi na terenach nadmorskich i wzdłuż rzek w wyniku zmian klimatycznych. Tłumaczy, że nie będzie można za każdym razem tylko budować coraz wyższych zapor przeciwpowodziowych. Oblicza, że przy ewentualnym wzroście temperatury o 4 stopnie Celsjusza nie będzie można zostawić decyzji zapobiegawczych poszczególnym terenom lokalnym i samorządom. Będzie trzeba planować ochronę przed powodzią według jednej wspólnej strategii dotyczącej całego terenu lądowego Wielkiej Brytanii. Już 115 mil wybrzeża Wielkiej Brytanii odpisanych jest na straty, a ponad 1100 mil wybrzeża jest podatne na erozję. Gdyby morze wzrosło o 2 metry wysokości 485,000 mieszkań byłoby nie do uratowania. W takim wypadku rząd brytyjski będzie musiał profilaktycznie podejmować decyzje, których terenów nie da się już uratować przy przyszłych powodziach i przeprowadzić tamtejszych mieszkańców na bezpieczniejsze tereny. Environment Agency uważa, że jeden mld funtów rocznie trzeba będzie wydawać centralnie na budowanie odpowiednich tam i inwestować w bardziej odporne budynki. Decyzje tego rodzaju może podejmować tylko rząd z autorytetem centralnie sterowany i współpracujący z sąsiednimi państwami, którym grozi podobny kataklizm.

Groźby nieuchronnego zatrucia naszej planety i dramatycznego wzrostu w poziomie mórz są obecnie największym wspólnym wyzwaniem dla całej ludzkości. Wyraźnie tu widać konieczność współpracy międzynarodowej we wprowadzeniu adekwatnych środków do podjęcia walki o wstrzymanie zmian klimatycznych. Aby podołać tej katastrofie wszystkie kraje muszą dołożyć się finansowo i nie zrzucać odpowiedzialności na sąsiednie kraje. Ale obecne nurty nacjonalistyczne, broniące wyłączne krótkowzrocznych interesów gospodarczych swoich państw, będą tylko przeszkodą w podejmowaniu odpowiednich decyzji do ratowania naszej wspólnej planety. Na konferencji w Londynie w ostatni poniedziałek, organizowanej przez konserwatywny Bow Group, a poświęconej obronie nacjonalizmu, żaden z mówców nie poruszył w ogóle sprawy zagrożenia środowiska.

I znów kto lepiej nie zrozumie potrzeby wspólnej akcji niż właśnie fani „Gry o Tron”? W obliczu groźby dla gatunku ludzkiego ze strony Króla Nocy i armii umarłych połączyły się państewka i szczepy Westerosu, aby wspólnie stawić czoło nowemu wrogowi. Gdyby nie ich dalekowzroczność i gotowość do poświęcenia własnych interesów, armia umarłych mogłaby pokonać cały ówczesny świat. Tylko zdradziecka Cersei na swoim Żelaznym Tronie w Królewskiej Przystani odcięła się od wielkiej koalicji, ale ta trumpowska krótkowzroczność odizolowała ją od reszty mieszkańców i doprowadzi do jej ewentualnej zguby.

Czas skończyć z Brexitem, obalić mitomanię ruchów nacjonalistycznych i przystąpić wspólnie do ratowania naszej ziemi dla dobra dzisiejszych młodszych pokoleń i ich potomków. A nacjonalizm lodowców nie uratuje.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_