09 stycznia 2019, 09:23
Anioły Szpitalne
No niestety! Stało się! Znów bacznie przyglądam się naszemu NHS, widząc w nim i plusy i minusy. Jak we wszystkim zresztą. Każdy kij ma przecież dwa końce.

Święta spędzamy przy łóżku taty w szpitalach. Najpierw w Princess Royal (Farnborough), teraz w Croydon University Hospital. I jeden i drugi ma bardzo dobry oddział dla chorych dotkniętych wylewem. To co się na tych oddziałach dzieje w dużej mierze zależy od załogi. Lekarzy, pielęgniarzy, rehabilitantów, pań od podawania jedzenia, wolontariuszy, rodzin…

Heathfield 1 – „mój oddział”, czyli ten, który odwiedzam codziennie, zaskoczył mnie. A nawet powiem więcej, wzruszył. Siedzę sobie oto któregoś dnia przy łóżku taty i nagle słyszę dochodzące z oddali anielskie śpiewy. Piękne! Oj niedobrze, myślę sobie! Niedobrze już z moją głową! Najwyraźniej i ja już mam jakieś przywidzenia i majaki. Anielskie śpiewy stają się coraz wyraźniejsze, coraz bliższe, wyłaniają się ze szpitalnych czeluści i nieznanych mi jeszcze zakamarków. Wreszcie są tuż, tuż! Drzwi się otwierają i w progu staje gromada rozradowanych „aniołów”. Na czele z doktor Kee (piękna Chinką, doskonałą i cenioną specjalistką). Doktor Kee jako Anioł Naczelny dzierży w ręce gitarę. Gra na niej znakomicie, zgrabnie przy tym dyrygując resztą anielskiej załogi. Doktor Lawrence, odpowiedzialna za zdrowie mojego taty, śpiewa miłym sopranem, reszta lekarzy i pielęgniarek tworzy całkiem sprawny „chór” basów, tenorów i altów.

Pytają mnie jaką kolędę mój ojciec najbardziej lubi. No… „Rudolfa” to może niekoniecznie, zastanawiam się głośno… „Jingle Bells” też chyba nie… O! Już wiem! Zaśpiewajcie mu tą najpiękniejszą. „Cichą noc”. Cały świat ją przecież zna, a w tym roku kolęda ta obchodzi swoje dwusetne urodziny. Szpitalne anioły śpiewają. My też, choć gula nam grzęźnie w gardle. Tata leży i słucha. Daje znak ręką, że jest szczęśliwy. Na resztę muzycznego „obchodu” dołączamy się i my. Kolędujemy od sali do sali. W końcu dwadzieścia lat śpiewania w chórze „Ave Verum” do czegoś zobowiązuje! Przydajemy się!

Przez kolejne dni, aż do Wigilii, doktor Kee z gitarą umila życie swoim pacjentom. Robi tak co roku, od wielu lat. A ja zastanawiam się, czy taka sytuacja mogłaby zdarzyć się… w Polsce? Czy w moim kochanym Kraju lekarze, do których stosunek pacjenta stale jest czołobitny, a radosna tytułomania trwa w najlepsze (panie doktorze, panie adiunkcie, panie docencie, panie profesorze, pani magister i tak dalej i dalej…) Czy byłoby to możliwe?! Może tak? Może niepotrzebnie odbieram naszym lekarzom „lekkość istnienia”. Może też gdzieś w Katowicach czy Łodzi grają swoim pacjentom na gitarach…? Choć jednak wydaje mi się to mało prawdopodobne.

Niespodzianek w szpitalu było więcej. Przychodzę kiedyś rano, a na łóżku taty leży niebieski woreczek. Rozglądam się wokoło, na innych łóżkach też są! Tata z trudnością mówi, że dostał prezent, ale nie wie od kogo. Otwieramy. Dwa żele do kąpieli, pasta i szczoteczki do zębów, krem do rąk, dezodorant, wilgotne chusteczki do wycierania twarzy i rąk. Na woreczku fragment z Ewangelii Świętego Jana: „Bóg tak umiłował świat, że dał mu swojego jedynego syna. Ktokolwiek w Niego wierzy nie zginie, a żył będzie wiecznie”. Podpisano „Winners Chapel International, 245-247 Whitehorse Road, Croydon CR0 2HQ”. Pytam pielęgniarki jak to jest?! Dlaczego? Dziękuję. Jestem wzruszona. Prawdę mówiąc brak po prostu słów. Okazuje się, że Winners Chapel zostawia te woreczki wszystkim chorym na oddziale wylewowym i na kilku innych. Bo, a nuż ktoś nie ma kogoś bliskiego, a przecież koniecznie musi mieć ładne mydełko i pastę do zębów na Święta! No, tak…
Czas w szpitalu płynie niemiłosiernie wolno. Na Stroke Ward szczególnie wolno! Chorzy właściwie nie czytają, nie rozmawiają ze sobą, nie oglądają telewizji, nie słuchają jeszcze radia… Jeszcze. Może za jakiś czas? Może kiedyś? Może po długiej i mozolnej rehabilitacji? Moje obserwacje szpitalne siłą rzeczy zahaczają o… Brexit! Wśród lekarzy: Chinka, pielęgniarze z Włoch, Belgii, Filipin, Jamajki, Sierra Leone, Turcji, Ghany, Nigerii, Rumunii, Polski… Jest i Lucynka! Dobroć wcielona z Cieszyna. Pracuje na oddziale jako „housekeeper”. Pilnuje wszelakiego „dobrostanu”. Dla taty istne zbawienie. Co chwilę podchodzi, mówi po polsku, sprawdza, poprawia poduszkę, podaje kubeczek z wodą, bywa że karmi… choć nie musi! Lucynkę, czyli „Lucy” wyraźnie tu wszyscy kochają. No pewnie!

Drodzy Czytelnicy! Życzę wam w Nowym Roku abyście zawsze byli zdrowi. A jeśli mielibyście nie być… to niech na waszej szpitalnej drodze staną doktor Kee z gitarą, doktor Lawrence z serdecznym zrozumieniem i… Lucynka z Cieszyna. A wtedy wszystko na pewno będzie dobrze!

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Ewa Kwaśniewska

komentarze (0)

_