15 sierpnia 2018, 09:56
Zapomniani bohaterowie

Warszawa, 05.08.2018. Uczestnicy powstania,  PAP/Marcin Obara

Ta fotografia jest jedną z nielicznych, jaką moi dziadkowie zabrali z Warszawy, gdy musieli ją opuścić po powstaniu warszawskim. Przedstawia młodą kobietę i dwóch bardzo młodych mężczyzn, właściwie chłopców. Wszyscy troje są uśmiechnięci, pełni radości życia. Stoją na ganku letniego, drewnianego domu.

Zdjęcie to zostało zrobione w sierpniu 1939 r. Ta młoda kobieta to moja babcia (miała wtedy 39 lat), a chłopcy to Jurek, jej syn, brat mojej mamy i jego przyjaciel, Janek Kossuth. Spędzali te ostatnie przedwojenne wakacje w Jadwisinie. Wrócili do domu niemal w ostatniej chwili przed wybuchem wojny, 30 sierpnia. W tydzień później na apel płk Romana Umiastowskiego, który wzywał wszystkich mężczyzn do opuszczenia Warszawy, Jurek i Janek, 17-letni chłopcy, wyjechali z miasta. Jako ochotnicy dołączyli do jednego z oddziałów. Janek został lekko ranny w jednej z potyczek i trafił do szpitala. Jurek poszedł dalej. Było to ich ostatnie spotkanie. Co stało się z bratem mojej mamy, nie wiadomo do dziś. Wszelkie poszukiwania nie dały rezultatu.

Dopiero niedawno wśród różnych szpargałów znalazłam w szarej kopercie list napisany 29 września 1947 r. przez Stefanię Kossuth, ciotkę Janka. Pani Stefania pisze:

„O Jurku właściwie myślę codziennie. Z Jankiem stało się, niestety, tak samo. 19 lipca 1944 r. gdy wrócił znad Bugu miał iść razem z Januszem Bazali po rozkazy – ani nie doszli do punktu zbornego, ani nie wrócili do domu. Szukałam po więzieniach i w szpitalach aż do 1 sierpnia. Droga Pani rozumie, jaki to straszliwy cios dla mnie – tym bardziej, że przy tej męce lękam się, czy ich nie schwytano, czy nie męczono. Pani Bazylowa mieszka w Warszawie i wciąż czyni poszukiwania – chodzi na nabożeństwa ogłaszane za członków tych oddziałów, do których należeli Janek i Janusz. Rozmawiała z ich kolegami, ale wszyscy widzieli naszych chłopców przed 19 lipca. Pyta Droga Pani o żonę Janka i jej syneczka. Otóż Krysia z rodzicami i dzieckiem uciekła z palącego się już Legionowa. Byli w Mławie, a później dotarli do Łodzi i tam mały Jureczek (synek Janka miał na pamiątkę Jurka to samo imię) zmarł w zeszłym roku zdaje się na zapalenie mózgu. Koresponduję z nią, ale jej nie widziałam od 1944 r. Ja w czasie powstania 1 sierpnia nie dotarłam do domu, gdyż strzelanina zastała mnie na rogu Litewskiej i Marszałkowskiej. Kilka dni byłam w domu na Marszałkowskiej pod numerem 17, gdzie było strasznie – pożar, Ukraińcy, „tygrysy”, AK. Potem przedostałam się do Śródmieścia, pracowałam w kuchni AK na ul. Noakowskiego wprost Politechniki. Pracowałam tam do 17 września, gdy kuchnię rozerwały nam granatniki. Mieszkałam w domu koło Gajewskiego (znana warszawska cukiernia – KB), ale dom został rozbity i od tego czasu tułałam się w schronach. Teraz pracuję w Kielcach – mam lekcje w gimnazjum Sióstr Nazaretanek. W Kielcach mieszkaliśmy dawniej z rodzicami i ja tu byłam nauczycielką. Mam wielu znajomych i życzliwych ludzi i uczę często dzieci dawnych uczennic. Jak Janka nie ma – nie ciągnie mnie do Warszawy.”

Stefania Kossuth pochodziła z węgierskiej rodziny, choć nie wiem jak była spokrewniona z Lajosem Kossuthem, przywódcą rewolucji węgierskiej 1848 r. Urodziła się 4 grudnia 1887 r. w Rudzie Malenieckiej, wsi położonej w pobliżu Kielc, dokąd przeniosła się z rodzicami, współzałożycielami miejskiej Biblioteki Publicznej. Uczyła się w Rządowym Gimnazjum, gdzie brała udział w strajku szkolnym. Następnie uczęszczała na wyższe kursy dla kobiet im. dr A. Baranieckiego w Krakowie. Przez kolejnych pięć lat pracowała jako nauczycielka w Żeńskiej Szkole Handlowej w Kielcach, której była współzałożycielką. Wykładała przyrodę, historię i język polski także w innych szkołach. Była też członkiem zarządu Towarzystwa Biblioteki Publicznej w Kielcach. Na krótko przed I wojną światową rozpoczęła studia na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Włączyła się tam w ruch niepodległościowy – należała do oddziałów strzeleckich, współorganizując m.in. kursy dla sanitariuszek. Po wojnie przeniosła się do Warszawy, gdzie rozpoczęła pracę jako urzędniczka w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego w Departamencie Ogólnokształcącym. Po wojnie przeniosła się do Kielc i wróciła do zawodu nauczycielki. Przeszła na emeryturę w 1959 r. Jeszcze przed wojną pisała wiersze i opowiadania, głównie przeznaczone dla dzieci i młodzieży. Po przejściu na emeryturę miała czas, aby pisać częściej. Spod jej pióra wyszły wiersze o treści historycznej i patriotycznej, poezja regionalna, piosenki, inscenizacje, gry literackie, nowele, opowiadania, legendy, wspomnienia, pogadanki oraz materiały metodyczne przeznaczone dla nauczycieli. Zmarła w 1974 r. Pochowana została w Warszawie w grobie rodzinnym na Cmentarzu Powązkowskim.

Janek, utalentowany rysownik, który marzył o nauce w Akademii Sztuk Pięknych, był synem jej brata. Matka Janka wcześnie zmarła i pani Stefania podjęła się wychowywania go. Sama nigdy nie wyszła za mąż. Podobnie jak moja babcia nie chciała przyjąć do wiadomości, że to jej ukochane dziecko nie żyje. Nazwiska obydwu chłopców Jerzego Bzowskiego i Jana Kossutha znajdują się na tablicy, upamiętniającej poległych uczniów i nauczycieli Gimnazjum im. Stefana Batorego w Warszawie.

Dlaczego opisuję tę historię właśnie teraz? To moja reakcja na to, co dzieje się obecnie w Polsce przy okazji kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego. To wojenne pokolenie, do którego należało tych dwóch chłopców, znanych mi tylko ze zdjęcia w rodzinnym albumie, zasługuje na więcej niż niekończące się dyskusje o tym, czy powinno się zezwolić czy też nie na przemarsz narodowców ulicami Warszawy. O bohaterach, których żyje do dziś już tylko garstka, zapomniano.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_