12 sierpnia 2018, 09:09 | Autor: Piotr Gulbicki
Szaleństwo przepełnione energią
– Rola księżnej Diany w serialu „Inside Balmoral” była dla mnie dużym wyzwaniem, a jednocześnie świetną przygodą. To intrygująca postać, którą niełatwo zinterpretować – mówi Magdalena Korpas w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

Fot. ANNA RAKHVALOVA

Jesteś przede wszystkim aktorką, ale zajmujesz się również innymi rzeczami.
– Produkuję i realizuję filmy, maluję, tworzę instalacje artystyczne, robię zdjęcia. Uwielbiam zgłębiać dany temat ukazując go pod kątem różnych form artystycznego wyrazu. I są efekty. Ostatnio wygrałam Artist in Residency Program, realizowany pod patronatem Greenland House w Londynie. W nagrodę dostanę do dyspozycji artystyczne studio, materiały i kilka miesięcy, żeby przygotować mój nowy projekt. Nie mogę jeszcze zdradzić szczegółów, ponieważ muszę poczekać na materiały promocyjne, powiem tylko, że poruszę w nim bardzo kontrowersyjną tematykę. Zwieńczeniem tego będzie wystawa, a poszczególne etapy pracy zostaną uwiecznione na filmie.

Miłą wiadomość dostałam również z Polski. Seria moich zdjęć „Liquid Labyrinths”, ilustrująca różne odcienie chorób psychicznych, zajęła pierwsze miejsce w konkursie Polish Talent Support. Ich ekspozycja planowana jest na luty przyszłego roku w Krakowie.

Oryginalny temat.
– Interesują mnie emocje w najczystszej formie. Fotografia jest moją pasją, zajmuję się nią od 15 lat i zawsze noszę przy sobie aparat. Obecnie pracuję nad kilkoma seriami zdjęć, między innymi „Siblings”, „Constellations of Emotions”, „Stigma”. Ta ostatnia przedstawia historie ludzi, którzy są szykanowani przez bezmyślne osądy.

Zanim zakotwiczyłaś w Londynie mieszkałaś w różnych krajach.
– Urodziłam się w Gdańsku, a dorastałam w Gdyni. Byłam bardzo żywym dzieckiem – zawsze w biegu, totalne szaleństwo przepełnione energią. Uwielbiałam rysować, malować, rzeźbić. Moim pierwszym wymarzonym zawodem była weterynaria, później patologia, a od kiedy skończyłam 13 lat aktorstwo, które ostatecznie stało się moim zawodem. W wolnym czasie eksperymentowałam z życiem – nie należałam do uczniów, którzy po szkole wracali do domu, żeby odrabiać lekcje. Byłam w grupie tych zbuntowanych, trudnych do okiełznania, jednak mimo że swoim zachowaniem sprawiałam nauczycielom sporo problemów, to wyniki w nauce miałam znakomite. Po skończeniu liceum aplikowałam na studia na paryskiej Sorbonie, gdzie zdałam egzaminy i dostałam się na teatrologię. Na pierwszym roku mieliśmy zajęcia z gry aktorskiej i wtedy na dobre połknęłam bakcyla, dodatkowo zapisując się do prywatnych szkół aktorskich – Pygmalion oraz Velo Vole. Równocześnie chodziłam na kursy francuskiego, gdyż po roku nauki tego języka wciąż niewiele rozumiałam, nie mówiąc już o poprawnej pisowni. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zazębiać – szybko zadebiutowałam w teatrze Lucernaire, małą rolą w sztuce „Le mariage de Figaro”, a potem przyszły kolejne propozycje. Zaczęłam współpracę z organizacją Dimache Rouge, jako asystent produkcji, gdzie poznałam młodych pisarzy i reżyserów. Razem zrobiliśmy krótkometrażowy film, który trafił na festiwal do Cannes w 2011 roku i od tamtej pory regularnie piszę, tworzę, realizuję różne projekty. No i gram jako aktorka.

Okres studiów był bardzo intensywny. Biegałam na castingi, angażowałam się w kolejne przedsięwzięcia, a do tego prowadziłam szalone życie towarzyskie, które uwiodło mnie w pierwszych latach pobytu nad Sekwaną. Otwarcia wystaw, nowych galerii, związane z tym imprezy, kluby, performensy… Było cudownie, czułam, że jestem w sercu artystycznego świata. Ukończyłam Sorbonę z dyplomem magistra, a w międzyczasie zaliczyłam zaocznie dwuletnie studium z filozofii na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. 

Z filozofii?
– Ten kierunek był dobrym dopełnieniem egzystencjalnych poszukiwań i próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie dokąd zmierzam. Bo w istocie moje życie to wieczny bieg i chaos przepełniony ludźmi. Czasami muszę odpocząć, zresetować się, w czym pomagają mi samotne podróże, podczas których jest okazja się wyciszyć i nabrać energii do kolejnych wyzwań. Jednym z nich była przeprowadzka do Stanów Zjednoczonych. W 2014 roku, po pięciu latach pobytu w Paryżu, zakotwiczyłam w Los Angeles, gdzie dostałam rolę w spektaklu „Last Houdini Seance”. To interaktywna sztuka z elementami opery i tańca, w której grałam toksyczną siostrę zakonną, będącą doradczynią baronowej. Dużo jeździliśmy, występowaliśmy w Los Angeles, Santa Barbara i Santa Fe. Miałam fajny czas, jednak po roku postanowiłam się przenieść do Londynu. Nad Tamizą mieszka wielu znajomych, a poza tym pod względem zawodowym to wymarzone miejsce. No i ta wspaniała wiktoriańska architektura. Czuję się tu bezpiecznie, a w takich miejscach jak Victoria Park czy East Village doświadczam namiastki spokoju.

Szybko odnalazłaś się na tutejszym rynku filmowym.
– Brytyjską przygodę rozpoczęłam serialem „Whitechapel”, w którym gram Katję – silną i inteligentną dziewczynę, pomagającą w śledztwie w sprawie makabrycznych zbrodni.

Później był western „Hope Springs”, gdzie wcielam się w postać Anny. Jej życie jest bardzo ciężkie, straciła całą rodzinę, a pozostał jej tylko brat, z którym wyjeżdża z kraju, żeby odnaleźć lepszy świat. W listopadzie wracamy na plan i będziemy kręcić kolejny odcinek.

Z kolei w ubiegłym roku zagrałam księżną Dianę w serialu dokumentalnym „Inside Balmoral”, opowiadającym o tym, co działo się za murami tej wakacyjnej rezydencji. Rola była dla mnie dużym wyzwaniem, bo Diana jest intrygującą postacią, którą niełatwo zinterpretować, jednak dzięki profesjonalnej ekipie udało się nam osiągnąć zamierzony cel.

Zawsze z przyjemnością wracam też na teatralne deski. Niedawno razem z Royal Ballet of Birmingham wystąpiłam w londyńskim teatrze Sadler’s Wells w spektaklu „Romeo and Juliette”. Wcieliłam się tam w dwie kontrastujące ze sobą role – nobliwej damy oraz chłopki. Ta pierwsza jest zimna, wyrachowana, lubuje się w dostojnych pozach, podczas gdy druga, mimo że jej życie jest o wiele cięższe, to szczęśliwa, ciekawska i pełna lekkości bytu osoba.

Brytyjski rynek jest jednym z dominujących w przemyśle filmowym.
– Uważam wręcz, że najlepszy. Wszystkie drogi prowadzą do Londynu, realizuje się tu wiele międzynarodowych produkcji. Brytyjska stolica pozostaje otwarta na różnorodność, której doświadczamy na każdym  kroku.

Brexit tego nie zmieni?
– Nie wiem, ale nie odczuwam jakichś szczególnych obaw. Pożyjemy, zobaczymy.

Pracujesz nie tylko na Wyspach.
– W Budapeszcie nagrywamy obecnie zdjęcia do węgierskiego serialu „Antifeminist”, gdzie gram tajemniczą, toksyczną i manipulującą otoczeniem Marthę. To kolejna wyrazista postać w moim dorobku. I właśnie takie lubię – skomplikowane wewnętrznie, charakterystyczne, dające pole do aktorskiej interpretacji. Kilka lat temu, pod koniec mojego pobytu we Francji, dostałam świetną rolę w adaptacji filmu Ingmara Bergmana „Au seuil de la vie” („U progu życia”). Akcja dzieje się na oddziale położniczym w jednym ze szwedzkich szpitali, przedstawiając historię kilku ciężarnych kobiet, które czekają na przyjście na świat dziecka. Każda z nich traktuje macierzyństwo inaczej.

Graliśmy w Theatre d’Avron, a następnie ruszyliśmy na Festival d’Avignon. Rola była bardzo ciężka, wylałam na deskach teatru wiele łez, a mimo to uwielbiałam tę postać – za jej odwagę, siłę, niezależność, determinację. Szwecja, lata 50. ubiegłego stulecia, 19-letnia Hjordis po raz trzeci będzie dokonywać aborcji. To sprawia, że znajduje się pod pręgierzem, jest odrzucona przez społeczeństwo i bliskie sobie osoby, jednak udaje się jej zachować siłę i żyć z uśmiechem na ustach, aczkolwiek przez łzy. Przedstawienie zakończyliśmy wystawiać pod koniec 2015 roku, natomiast polecam obejrzenie filmu, który jest ogólnodostępny. Prawdziwe dzieło sztuki.

Twoje ulubione?
– Niewątpliwie jedno z najbardziej. Natomiast największą inspirację stanowi dla mnie kino Davida Lyncha. W jego filmach role są bardzo mocno zarysowane, kobiety zazwyczaj niesamowicie silne, niezależne i mroczne zarazem. To niepowtarzalny reżyser, nie waham się użyć słowa geniusz, przekładający głębię przekazu na wiele poziomów interpretacji. Bliski mojemu sercu jest też warsztat Luisa Buñuela, który świetnie obrazuje manipulacje i podwójne dno przedstawianych przez siebie historii.

Jakie jest twoje zawodowe marzenie?
– Zagrać w obrazie reżyserowanym przez wspomnianego wyżej Lyncha. A także znaleźć się w końcu na planie filmu „Constellations”, którego jestem autorką. To moja pierwsza pełnometrażowa produkcja, thriller psychologiczny, będący obecnie w fazie w preprodukcji…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (0)

_