15 maja 2018, 09:15
Z szacunkiem do osoby przed obiektywem
Z Jadwigą Brontē, nagradzaną fotoreporterką, autorką książki „Invisible People of Belarus” oraz zdjęć w licznych międzynarodowych projektach, a ostatnio również w projekcie Ambasady RP w Londynie #Polka100, rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Czy to, że urodziłaś się w 1986 roku spowodowało, że zainteresowałaś się historią eksplozji reaktora jądrowego w Czarnobylu?

– Jak byłam mała moja mama zawsze mówiła, że jestem dzieckiem Czarnobyla. Ale wtedy to dla mnie nie miało żadnego głębszego znaczenia. Dopiero jak byłam starsza, zaczęłam interesować się tematem i z rosnącym przerażeniem rozumieć, jak druzgocący wpływ promieniowanie ma na środowisko, na zwierzęta i na ludzi.

 

I to właśnie ludzie stali się bohaterami Twojego fotoreportażu. Ludzie, którzy ze względu na swój wygląd, chorobę lub niepełnosprawność zostali zamknięci w specjalnych internatach.

– To jest projekt, który dużo zmienił w moim życiu jako fotografa. Robiłam wtedy magisterium na University of the Arts London. To uczelnia szczególnie wrażliwa na kwestie etyczne w dziedzinie fotografii reporterskiej. Uczono nas, że nie jest najważniejsze, aby zdobyć historię, ale by zaprezentować ją najbardziej obiektywnie z poszanowaniem praw i szacunkiem dla bohaterów. To wyróżnia ten projekt na tle innych, które do tej pory powstały na temat Czarnobyla, które epatowały nieszczęściem tych ludzi, które ukazywały ich niepełnosprawności w bardzo niekomfortowy, wręcz brutalny dla oka sposób. Ja chciałam fotografować ludzi, którzy po pierwsze mają świadomość tego, że są fotografowane i wyraziły na to zgodę. Chciałam też pokazać w nich ludzi, dla których największym nieszczęściem nie były ich cechy fizyczne, lecz to że odizolowano ich od społeczeństwa.

Czy marginalizacja tych ludzi jest wciąż problemem na Białorusi?

– Powoli się to zmienia, ale wciąż władze próbują zamieść ludzkie życia pod dywan. Istnieje też pewna stygma społeczna, że jak matka urodzi dziecko niepełnosprawne, to aby nie zostać posądzoną o alkoholizm, „zrzuca się winę” na Czarnobyl. Chociaż przecież wiemy, że jest mnóstwo innych czynników, które mogą wpływać na mutację genów, które też nie zawsze są widoczne gołym okiem. Gdy o moim projekcie zrobiło się głośno i zaczęto o nim pisać na czterech kontynentach, skontaktowali się ze mną białoruscy dziennikarze, którzy nadali tej sprawie dalszy bieg, który mam nadzieje zaowocuje realną zmianą i poprawą jakości życia tych osób.

Sama koncepcja takiej instytucji jest szokująca.

– Jest to szokujące, że w XXI wieku takie miejsca istnieją. I to w Europie, tuż za wschodnią granicą Polski. Szokująca jest ilość tych ośrodków. Mi udało się dotrzeć do dwunastu takich miejsc, ale są ich setki, o czym nie wiedzą nawet lokalne organizacje pozarządowe. Szokujący jest też ich stan, bo w jednej placówce potrafi być 300-400 dzieci. Nie są to dzieci, które wyłącznie urodziły się niepełnosprawne, ale tez z niepełnosprawnością nabytą. Jedna dziewczynka, którą fotografowałam, miała wypadek samochodowy, w którym doszło do uszkodzenia mózgu. I jej matka ją oddała. Zostawiła ją na progu jednej z takich instytucji. Najgorsze jest to, że wiele tych dzieci jest odciętych od świata, a jednocześnie nie otrzymują odpowiedniego leczenia. Pracownicy tych ośrodków, nie są odpowiednio wynagradzani ani szkoleni, chociaż wykonują jedną z najtrudniejszych i obciążających emocjonalnie prac świata. Nie wiedzą, jak się tymi dziećmi zajmować. Dzieci zarażonych wirusem HIV w ogóle się nie dotyka. Więc nawet jeśli dziecko było zdrowe umysłowo, to po spędzeniu kilku lat w takim ośrodku staje się niedorozwinięte. A są tam osoby z porażeniem mózgowym, które są bardzo bystre, interesują się tym, co się dzieje na świecie. Są osoby z autyzmem, które na Zachodzie pewnie chodziłyby do normalnej szkoły i oprócz niewielkich różnic w zachowaniu, nikt by nie wiedział, że są chore. Są też młode kobietki z zespołem Downa, które zajmują się młodszymi lub słabszymi. Zupełnie jakby tam pracowały. Czeszą innych, pomagają im jeść, ubierać się, myc. Sprzątają, pracują w ogrodach, gotują. Chcą być pomocne, szukają jakiejkolwiek więzi z drugim człowiekiem. Niesamowite ciepłe i troskliwe osoby, które błyskawicznie się uczą. I takie osoby uważa się, że nie są w stanie żyć wśród nas, być częścią społeczeństwa?

W jakim wieku są dzieci w tych ośrodkach?

– Teoretycznie mogą tam przebywać dzieci do 18. roku życia, ale widziałam osoby trzydziestokilkuletnie, które zatrzymały się na etapie rozwoju małego dziecka. Przymyka się oko na takie przypadki, aby poprawić statystyki przeżyć, bo wiele dzieci na wczesnych etapach niestety umiera. Byłam na takim jednym nieoficjalnym cmentarzu, gdzie niecały kilometr od ośrodka chowało się zmarłych bez imienia i nazwiska. Z kolei części dzieci w ogóle nie powinno być w tych ośrodkach. To są osoby które poza drobnymi defektami, są tacy jak my. Rozumieją co się do nich mówi, znają uczucia złości czy miłości, zdają sobie sprawę z tego, gdzie są. Wiedzą też, że zostały porzucone. Oczywiście są pewne niuanse, których one nie rozumieją, bo nie miały szans na odpowiednią edukację czy dostęp do informacji czy na stworzenie długotrwałej relacji z kimś spoza ośrodka. Ich niepełnosprawność została im narzucona z góry. Jedna dziewczynka ze zdiagnozowaną epilepsją powiedziała mi, że ona nie może mieć dzieci. Spytałam: dlaczego? Odpowiedziała: „Bo tak mi powiedziano. Bo ja nigdy stad nie wyjdę …” Jedna organizacja pozarządowa walcząca o prawa człowieka wzięła jedną taką sprawę do sądu. I wygrała, udowodniła, że ta osoba nie powinna nigdy w tym ośrodku się znaleźć. Ale takich przypadków jest mnóstwo. Najlepszym przykładem jest Sveta, której jedyną wadą było to, że urodziła się po kwietniu 1986 roku z rozszczepieniem podniebienia i problemem z okiem. Co można przecież naprawić operacją plastyczną. Natomiast ona trafiła do takiego ośrodka i tam prawdopodobnie się jej życie skończy… Były oczywiście też ciężkie przypadki, dzieci bardzo zdeformowanych, umierających. Nie do wszystkich jednak zostałam dopuszczona i też w swojej książce nie chciałam się na tym skupiać.

Jakie warunki panują w tych ośrodkach?

– Jednym z największych paradoksów jest to, że mimo że cześć dzieci wymaga niemal codziennego leczenia lub rehabilitacji, te ośrodki nie podlegają służbie zdrowia, a warunki w niektórych ośrodkach są katastrofalne. Dzieci śpią na materacach, nie dostają pełnowartościowego wyżywienia, leków czy środków czystości. Aby zapobiec wszom, goli się dzieciom głowy na łyso. Oczywiście nie wszędzie tak jest, ale niestety to się często zdarza. I ten zapach, którego potem nie można z siebie zmyć. Zapach  potu, fekaliów, a może choroby. Jeśli śmierć ma zapach to jest on dokładnie taki, jak w tym ośrodku. Po moim projekcie cos się jednak zaczęło zmieniać. Ktoś odważył się zrobić o tym materiał, jeden z lekarzy tam pracujących powiedział: „Tak, ten problem istnieje”. Podobno teraz są prowadzone inspekcje w tych najbardziej zaniedbanych ośrodkach, poziom życia powoli się podnosi. Ale moim zdaniem najważniejsze jest to, aby te dzieci tam nie trafiały. W pierwszej kolejności trzeba edukować społeczeństwo, a przede wszystkim rodziców, aby nie oddawali swoich dzieci do takich miejsc. To byłoby z korzyścią dla wszystkich: i dla tych osób z lekką skazą, i dla tych z poważniejszymi wadami, bo wówczas można byłoby im zapewnić lepszą opiekę. Taki też był pośrednio cel mojego projektu.

Nie uciekasz od trudnych tematów. Twój inny projekt dotyczył Palestyny.

– To z kolei był mój projekt na moją pracę licencjacką na Kingston University. Jestem z Krakowa  i każdy kto dorastał w mieście wie, że kultura żydowska jest ważnym elementem tożsamości. Uwielbiam Żydów, mam wielu znajomych żydowskiego pochodzenia i jako do narodu mam do nich ogromny szacunek przez to, ile w historii musieli się wycierpieć. Jednak sytuacja, która jest obecnie w Strefie Gazy i Zachodnim Brzegu, to, jak dyskryminowani są mieszkańcy, w jakich warunkach żyją, jest dla mnie nie do zaakceptowania. Na przykład, gdy przyjeżdżasz do Izraela i jesteś w stanie udowodnić, że masz korzenie żydowskie, dostajesz od państwa za darmo mieszkanie, z którego wcześniej  eksmitowano rodzinę palestyńską, pozbawiając ją wszelkich praw do opieki zdrowotnej czy socjalnej. Tak tworzą się getta. A przecież są tam nie tylko muzułmanie, ale też chrześcijanie. I nie wszyscy są terrorystami. Palestyńczycy sami boją się Hamasu. Później na mojej wystawie zaprezentowałam betonowy mur i zdjęcia po obu stronach, pokazujące jak żyje się w Izraelu, a jak w Palestynie. Po powrocie z tej wyprawy miałam mała depresję, ponieważ nie do pojęcia dla mnie było, jak ludzie, którzy w swojej przeszłości się tak wycierpieli, mogą być tak okrutni dla innych. Nie obwiniam oczywiście ludzi, lecz rząd, ale poparcie dla rządu, skądś się bierze

To dość niepoprawne politycznie stanowisko…

– Denerwuje mnie, gdy jak mówię, że jestem po stronie Palestyny to słyszę, że jestem antysemitką. To nie ma nic wspólnego z tym, czy ja osobiście lubię Żydów. Po prostu jestem po stronie słabszych i nie godzę się na niesprawiedliwość. Uważam Palestynę za kraj i przez to, że użyłam tego słowa na granicy byłam przetrzymywana przez prawie 12 godzin w Tel Awiwie, bez możliwości skontaktowania się z ambasada, bez wody, przesłuchiwana kilka razy przez różne osoby. Główny zarzut, jaki usłyszałam, był taki, że wiem więcej o Palestynie i Izraelu niż przeciętna osoba, która tu mieszka. Stąd podejrzenie, że mogę być szpiegiem. Przeszukali cały mój bagaż, kazali mi się rozebrać do naga, sprawdzili całe ciało, czy przypadkiem czegoś nie przemycam. Kazali podać hasła do moich skrzynek mailowych, sprawdzili całą moją korespondencję. Wypuścili mnie w końcu po godzinie czwartej rano. A wylądowałam o piątej po południu. Ale teraz jak na to patrzę, to myślę, że był dla mnie dobry początek, bo wiedziałam już czego mogę się spodziewać. I rzeczywiście kilka razy miałam takie sytuacje. Gdy przekraczałam granice, byłam przeszukiwana, czy nie mam bomby w plecaku.

A co cię zagnało do Papui-Nowej Gwinei?

– Ciekawość. Chciałam zobaczyć, jak wygląda ten ponoć najbardziej niebezpieczny i niecywilizowany kraj. Chociaż osobiście nie znoszę tego słowa. Ci ludzie są cywilizowani, tylko na innym poziomie rozwoju cywilizacji. Pojechałam na festiwal Goroka, podczas którego z całego kraju zjeżdżają się przedstawiciele różnych plemion. Bardziej niż sam projekt fotograficzny, fascynujące było dla mnie samo to przeżycie. I wtedy też zrozumiałam, że to jednak my tworzymy tzw. „trzeci świat”. My, biali ludzie. To my określamy innych od siebie, że są niecywilizowani, żeby móc bezkarnie eksploatować ich ziemię. To my daliśmy im różne używki, to my daliśmy im pieniądze i inne  tzw. „zdobycze cywilizacji”. A ci ludzie nie byli na to gotowi, ponieważ większość życia mieszkali w dżungli, polowali, wymieniali się miedzy sobą dobrami. Potem taki człowiek przychodzi do miasta i nie potrafi się odnaleźć. I ląduje w slumsach, gdzie mieszkają przedstawiciele różnych plemion, które się nienawidzą. Tak rodzą się problemy. To miejsce stało się najbardziej niebezpiecznym, bo my je takim stworzyliśmy.

Jesteś także autorka zdjęć w ramach projektu #Polka100 zorganizowanego przez Ambasadę RP, w którym z okazji 100-lecia przyznania praw wyborczym kobietom wybrano 18 najbardziej inspirujących Polek żyjących na emigracji.

– Projekt mi się spodobał, ponieważ utożsamiam się z takimi silnymi kobietami, bo sama uprawiam zawód zdominowany przez mężczyzn. Dla mnie nie ma różnicy, czy jesteś kobieta czy mężczyzną, jeśli postanawiasz cos w życiu zrobić. Jednak ten projekt był dla mnie wyzwaniem, bo ja na co dzień nie robię zdjęć pozowanych. Musiałam wymyśleć, jak zrobić portret, który nie będzie nudny i to z kobietami, które nie są modelkami. Pomyślałam, że na tych zdjęciach będą bohaterkami, jak z komiksów. „Supersheros”. Stąd pomysł, aby zdjęcia robić od dołu, ze wzrokiem utkwionym gdzieś wysoko lub przeciwnie, z nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem skierowany wprost na widza. Inną inspiracją były stare propagandowe postery, jak ten najbardziej charakterystyczny „Kobiety na traktory”. To niesamowite, że udało nam się w tak krótkim czasie zrealizować te zdjęcia, a nie było łatwo uzyskać wszystkie pozwolenia. W końcu niecodziennie robi się zdjęcia, spacerując po pasie startowym lotniska. Wciąż jestem pod wielkim wrażeniem naszych ambitnych Polek. Zwłaszcza, że żadna z nich nie przyjechała do Wielkiej Brytanii i nie dostała od razu stanowiska pilota odrzutowców. Jednak krok po kroku dążyły do celu i tym bardziej powinny być dumne z tego , co osiągnęły. A ja cały czas kibicuję im bardzo mocno.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_