16 marca 2018, 08:59
Swój człowiek na Greenfordzie
Liczba Polaków zarejestrowanych do głosowania się potroiła. Te wybory będą ciekawe, gdyż po raz pierwszy będzie naprawdę sporo polskich kandydatów. Ale jak na to, że jest ponad milion Polaków w Wielkiej Brytanii, nasza aktywność polityczna wciąż nie jest wystarczająca – mówi Mariusz Woźniak, kandydat na radnego z dzielnicy Greenford (Ealing) z ramienia Partii Konserwatywnej, w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską.

Dlaczego te wybory są tak ważne?

– Bo to jest naprawdę ważna szansa. To może być ostatnia możliwość, aby Polacy mogli głosować w tych wyborach lokalnych i wprowadzili swoich radnych do samorządów., ponieważ po Brexicie, polscy obywatele prawdopodobnie nie będą mieli prawa głosu. Ta misja nie będzie prosta, bo pomimo tej pięknej daty, 3 maja, jest to czwartek, środek tygodnia, Polacy pracują, nie są przyzwyczajeni do głosowania w takiej formule. Niemniej jednak moja kampania już ruszyła, odwiedzam Polaków w ich domach i nie ukrywam, że bardzo liczę na ich wsparcie. Jestem kandydatem rządzącej Partii Konserwatywnej, bo w Wielkiej Brytanii kultura polityczna jest taka, że aby mieć realne szanse na wygraną to trzeba należeć przynajmniej do jednej z trzech głównych partii. Wybrałem Partię Konserwatywną, ponieważ jest najbardziej zbliżona do mojego światopoglądu.

Startuje Pan z okręgu Greenford w Londynie.

– To dzielnica licznie zamieszkała przez Polaków. Na samym Ealingu mieszkam od 15 lat, aktualnie w innej części, jednak na Greenfordzie od 7 lat prowadzę dwie firmy, zatem zgodnie z przepisami mogę startować z tego okręgu. Jestem właścicielem biura księgowego oraz prowadzę wraz z żoną salon fryzjersko-kosmetyczny.

Jest Pan zatem rozpoznawalny w środowisku polonijnym.

– Prowadząc biuro księgowe, posiadam bazę klientów na kilka tysięcy osób, sporo z nich mieszka na Greenfordzie. I jest mi po prostu łatwiej, ponieważ są to potencjalnie moi wyborcy. Ponadto sam będąc Polakiem, ja po prostu znam problemy Polaków. Często zwracają się do mnie z prośbą o poradę lub pomoc, z pytaniami o kwestie mieszkaniowe, o benefity, co nieco wykracza poza moje kompetencje księgowego, a jest właśnie zadaniem radnego. Stąd wziął się pomysł, aby pomagać lokalnej społeczności w ich codziennych problemach.

Czy Anglicy nie będą potrafili pomagać Polakom w ich rozwiazywaniu?

– Nikt nie zrozumie się lepiej jak Polak z Polakiem. Tymczasem mamy na Ealingu tylko jedną polską radną, panią Joannę Dąbrowską, która ma nawet dyżury dwa, trzy razy w miesiącu dla Polaków. Lecz to jest stanowczo, powtórzę, stanowczo za mało. Popatrzmy na społeczność hinduską. Połowa radnych na Ealingu to osoby pochodzenia indyjskiego. Oni potrafią się wesprzeć, więc my też musimy pokazać, że potrafimy się zmobilizować i zagłosować na Polaka.

Głosami samych Polaków nie wygra Pan wyborów.

– Zgadza się, nie ma szans. Trzeba zyskać zaufanie wyborców innego pochodzenia, a można to zrobić poprzez startowanie z ramienia partii, którą oni znają, czyli jednej z trzech głównych partii.

Czy zakłada Pan zatem, że kandydaci z komitetu zawiązanego przez Jana Żylińskiego nie mają szans?

– Ja zawsze popieram wszelkie polskie ruchy obywatelskie i organizacja założona przez Jana Żylińskiego bardzo fajnie mobilizuje Polaków do głosowania, przypomina o naszych prawach. Jednak nie słyszałem o przypadku, w którym kandydat z narodowego komitetu, niezależnego od żadnej głównej partii, wygrał wybory samorządowe. Jest to fizycznie niemożliwe. Ja jestem konkretnym człowiekiem i operuję konkretnymi przykładami. Więc przykładowo: na Greenford Green zarejestrowanych do głosowania jest 1300 Polaków, a abym wygrał i został radnym w tym okręgu, potrzebuję minimum 2 tysiące głosów. Podobnie jest w innych dzielnicach albo jeszcze gorzej, bo jest mniej Polaków. Dlatego dla dobra Polonii, Polacy powinni zagłosować na realnego kandydata, który ma realne szanse.

Skoro Pana kandydatura jest skierowana nie tylko dla Polaków, jakie są główne postulaty Pana programu wyborczego?

– W tym zakresie dużo partia nam sugeruje, jednak takimi głodnymi postulatami jest zwiększenie bezpieczeństwa, zwiększenie liczby kamer przemysłowych monitorujących okolicę. Również poprawa czystości na ulicach oraz zwiększenie wydajności kontroli higieny w restauracjach i w sklepach spożywczych.

I rzeczywiście jest problem z bezpieczeństwem na Greenfordzie?

– Nie jest źle. Jestem teraz tam co niedziela, a przynajmniej raz w tygodniu, rozmawiam z mieszkańcami. Jedyne, na co narzekają czasem Brytyjczycy, to na picie alkoholu w miejscach publicznych przez Polaków. W parkach czy pod sklepami. Ostatnio rozmawiałem z trzema młodymi ludźmi, którzy właśnie spożywali alkohol na tyłach polskiego sklepu. Trzeba rozmawiać, trzeba edukować. Próbowałem im tłumaczyć, że dla Brytyjczyków jest to niekulturalne, zachęcałem, żeby robili to w domu albo najlepiej w pubie, jak Brytyjczycy. Bo mieszkamy wśród nich i trzeba się dostosować.

I co oni na to?

– Powiedzieli, że jak wygram, to dla mnie już więcej nie będą tego robili. Polacy maja trochę inne przyzwyczajenia, zwłaszcza gdy się zrobi trochę cieplej, lubią napić się na zewnątrz.

Ale łamią w ten sposób prawo.

– Ale ja nie uważam żeby to był duży problem. Każda kultura ma swoje upodobania. Ogólnie Polacy są mile widziani na Greenfordzie, pracują bardzo ciężko, mają tam swoje biznesy… Ciekawą rzecz powiedział mi właściciel kebabu. Stwierdził, że dzięki Polakom jego biznes się rozwinął, bo to właśnie oni stanowią większość jego klientów… 18-20%. Tyle jest Polaków na Greenfordzie. Dlatego swoją kampanię zacząłem od Polaków. Stoję pod polskimi sklepami, rozmawia mi się z nimi bardzo dobrze, a oni pozytywnie reagują na informację, że startuję w wyborach. Często rozmowa schodzi na tematy polityczne, Polacy zadają pytania o Brexit…

I co Pan im mówi?

– Ja zawsze bylem i jestem zwolennikiem „soft-Brexitu” i to właśnie według mnie się stanie. Polacy będą w tym procesie bezpieczni. Jesteśmy narodem bardzo ciężko pracującym, nie mamy się, o co bać. Jednak my, Polacy, musimy się obudzić. Można zgłosować poczta. Można iść bezpośrednio do lokalu wyborczego. Sama rejestracja na listach wyborczych już daje nam wymierne korzyści – podnosi tzw. credit score. Poza tym jeśli Polacy teraz się nie zmobilizują, to za cztery lata polskich radnych będzie bardzo ciężko wprowadzić. Uważam, że to będzie praktycznie niemożliwe. Pocieszające jest to, że liczba Polaków zarejestrowanych do głosowania się potroiła. Cztery lata temu było, zdaje się, 30 tysięcy, teraz jest już 100 tysięcy. Te wybory w ogóle będą ciekawe, gdyż po raz pierwszy będzie naprawdę sporo polskich kandydatów. Ale jak na to, że jest tu ponad milion Polaków w Wielkiej Brytanii, nasza aktywność polityczna wciąż nie jest wystarczająca.

Czy to nie wynika z tego, że ci Polacy pijący pod sklepem piwo nie chcą uczestniczyć w tym życiu społeczno-politycznym, gdyż nie czują się tu jak u siebie?

– Część z nich z pewnością przyjeżdża tu na pewien krótki okres, dorabiają się i wracają. I nie są zainteresowani lokalną polityką. Ale Polacy chyba w ogóle nie ufają politykom. To są jakieś takie trochę zaściankowe przekonania przywiezione z Polski. Nie rozumieją, jak to może się później przełożyć na ich życie prywatne. A ja, jako polski radny będący członkiem Partii Konserwatywnej, zawsze mogę porozmawiać z Theresą May, którą miałem okazję poznać osobiście, czy z Phillipem Hammondem. Oczywiście nie są to długie rozmowy, 2-3 minuty, ale zawsze staram się w nich mówić o Polsce. Uważam, że pokazywanie się od najlepszej strony, mówienie o tym, co robimy jest bardzo ważne. To dla mnie jest misja. Ja mam dwa dobrze prosperujące biznesy, stabilną sytuację zawodową i rodzinną i zamiast o wyborach mógłbym sobie teraz myśleć, gdzie pojechać na wakacje. To moje wielkie obywatelskie poczucie obowiązku. I choć mieszkam tu 20 lat, mam podwójne obywatelstwo, to jestem przede wszystkim Polakiem. Myślę po polsku, moim pierwszy językiem zawsze będzie polski. I koleżanki i koledzy z partii mówią mi, że przede mną podwójnie trudne wyzwanie. Mimo to jestem przekonany, że odniesiemy sukces.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (2)

  1. Dobry wywiad ,życzę powodzenia !

  2. Tez mnie cieszy ze Polacy na Wyspach zaczeli byc bardziej aktywni politycznie.
    Szkoda jednak ze opcje ktore dostajemy so tylko ze skrajnej prawicy.
    Pan Mariusz mowi o ‚soft’ Brexit ale to jego partia dopuscila do referendum, to jego partia brnie w ‚hard’ Brexit. To partia konserwatystow prowokowala, i byla cicho kiedy Polski Narod byl obsmarowywany w lokalnych wiadomosciach i gazetach.
    Pan Mariusz mowi ze Polacy czesto do niego przychodza ze sprawami mieszkan i benefitow, ale znowu to partia konserwatywna nie buduje mieszkan, to partia konserwatywna odsprzedaje i
    Prywatyzuje rynek mieszkan -to dzieki polityka z parti konserwatywnej polacy nie maja dostepu do mieszkan albo uzeraja sie ze zlym landlordem.
    Benefity – wszystkim bedzie ciezej po reformie wprowadzonej przez konserwatystow.
    Czystosc ulic i bezieczenstwo – to co Pan Mariusz mowi to zwykla bajka, ale tak oczywiscie na pewnych ludzi podziala. Reformy ktore przez ostatnie lata – partia konserwatystow wprowadzila oznaczaja ze Ealing Council operuje na 65% nizszym budzecie, z duzo wiekszymi wydatkami (opieka socjalna zapewniana z funduszy cuncil a nie z panstwowych funduszy). Jezeli chodzi o kamery to bardzo dobry pomysl, problem polega na tym ze ktos je musi sprawdzac – a tu znowu brak policji bo ciecia i prywatyzacja (rzad konserwatywny).
    Pan Mariusz jest dobrym bisnesmenem, w parti ktora stoi za bisnessem. Nie za ludzmi.