16 listopada 2017, 10:11 | Autor: admin
Cotehele: romantyczny „składzik”

Dojazd do Cotehele to już przygoda, która wprowadza nas w klimat tego średniowiecznego dworu. Drogi, wąziutkie i czasem tylko z miejscem na jeden samochód, są jakby wycięte w polach otoczonych wysokimi żywopłotami. Przy parkingu widać już część sadu, gdzie na drzewach czerwienią się jabłka. Zaraz po tym pojawia się dwór, solidny, rozbudowany jak labirynt z ciemnego granitu, niski i rozłożysty. Dopiero gdy dojdziemy do skraju otaczających go ogrodów odkryjemy, że stoi on na wysokim klifie skąd rozciąga się fantastyczny widok na płynącą w dolinie rzekę Tamar: granicę pomiędzy Kornwalią i Anglią. Nad nią zawieszony jest ogromny wiadukt w Calstock, który w tej dzikiej okolicy sprawia wręcz surrealistyczne wrażenie.

Skład rzeczy niepotrzebnych

Cotehele znajduje się w miejscowości St Dominick, w pobliżu Saltash, po drugiej stronie mostu prowadzącego z Plymouth (kod pocztowy PL12 6TA). Jego budowę rozpoczęto już w 1300 roku. W 1353 Hilaria de Cotehele wniosła dwór w posagu Williamowi Edgcumbe. Od tej pory, przez prawie 600 lat był on w posiadaniu tej jednej rodziny.

Dwór rozbudowywano do 1520 roku. Po tym czasie przeniesiono się do nowej, bardziej wygodnej i większej siedziby: Mount Edgcumbe. Cotehele zachowano jednak jako pierwotne rodzinne gniazdo. Stało się ono składem niemodnych mebli, starych gobelinów, zastaw kuchennych i przedmiotów, których żal wyrzucić a do nowego dworu niepasujących. Tak było na przykład ze wspaniałymi, dębowymi meblami, o których dziś pisze się prace historyczne. Wielki kredens skazany na wygnanie do Cotehele doczekał się opracowania pod tytułem: „Dębowa Elegia” i został uznany za jedno z najważniejszych dzieł sztuki walijskiej. Praca nad nim trwała od 1526 do 1536 i przedstawia on sceny z pradawnego poematu. Gobeliny, którymi obwieszono ściany i przy tym niefrasobliwie pocięto, by „wykroić” otwory na drzwi są dziś jedną z najlepiej zachowanych i cennych kolekcji w Wielkiej Brytanii. Rodzina Edgcumbe na fali osiemnastowiecznego romantyzmu uznała bowiem Cotehele za rodzaj swoistej „świątyni przeszłości”, którą to urządzili wedle własnego gustu, z dostępnych antyków i staroci.

Pomimo jednak pełnego umeblowania i utrzymywania dworu w stanie użytku, żaden z członków rodziny Edgcumbe tam nie mieszkał od XVII wieku. „Składzik” zachował się więc w doskonałej kondycji i dziś jest jednym z najlepiej zachowanych, średniowiecznych dworów w Europie. Dzięki tym brakom zmian, unowocześniania oraz przebudowy Cotehele może pochwalić się najstarszym zegarem zewnętrznym na świecie. Umieszczono go w wieżyczce kaplicy budowanej w latach 1493-1521. Zegar ciągle działa, ma ten sam mechanizm i zgodnie z ówczesną technologią nie posiada tarczy, za to wybija godziny. Tego typu czasomierze były bardzo popularne, ale żaden nie zachował się do dzisiejszych czasów. Wszystkie bowiem zlikwidowano lub zastąpiono nowocześniejszymi. Poddano go jedynie konserwacji dwa razy. Pierwsza w 1962, kiedy to go rozebrano i przewieziono części do londyńskiej firmy Thwaites and Reed: najstarszej takiej nieprzerwanie robiącej zegary na świecie, i druga w 2002 roku, kiedy to zegar miał wybijać godziny Złotego Jubileuszu Królowej.

Dziś jest nakręcany codziennie przez obsługę dworu i działa od czasu otwarcia do zamknięcia. Czas jest odliczany przez ten mechanizm z dokładnością dwóch minut!

Wieloryb w Kornwalii

Pierwszym pomieszczeniem, w którym znajdziemy się po wejściu do dworu jest Great Hall. Nie jest to wielkie pomieszczenie, ale chyba najwięcej w nim światła. Na ścianach pod wysokim drewnianym sufitem wisi kolekcja broni. Stoją też cenne średniowieczne dębowe meble.

Nad niewielkimi, zamkniętymi drzwiami zobaczymy dwa kurioza już z XIX wieku. To ogromne kości żuchwy wieloryba i wypchana głowa albatrosa. Skąd wieloryb w tym zapomnianym zakątku? Kuratorzy przeprowadzili śledztwo, nawet z włączeniem badań DNA. Okazało się, że kości pochodzą najprawdopodobniej ze zwłok tego ogromnego ssaka, który stał się sensacją wyrzuconą przez morze na kornwalijskiej plaży Mevagissey w roku 1875. Do tego znaleziska ściągała cała okolica, a nawet pisano o tym piosenki. Miejscowy rzeźnik kupił zdechłego wieloryba za 6 funtów, a lord Edgcumbe wypreparował kości, którymi ozdobił swój „romantyczny” dwór.

Z czasem Cotehele stało się swoistą turystyczną atrakcją, gdzie przyjechała nawet królewska para Jerzy III z żoną Charlotte (1789). Ta ostatnia zapisała swoje wrażenie dworu jako: „wszystko obwieszone gobelinami”. Królowa Wiktoria również zajrzała do Cotehele i z większym krytycyzmem określiła to miejsce jako „nieco nudne i ponure”.

Można się z nią i Charlotte zgodzić, jeśli chodzi o wrażenie, jakie robią gobeliny. Sprawiają one, że niewielkie pokoje są jakby przytłoczone ich masą i przyciemnione, wypłowiałe kolory tkanin pochłaniają bowiem światło. Gdy chodzimy po tym niezwykłym labiryncie pomieszczeń trzeba przyzwyczaić się do mroku. W budynku bowiem nie ma, zgodnie z duchem panującego tam czasu, elektryczności. Dlatego Cotehele zwykle zamyka się na konserwację zimą, a do zwiedzania najlepiej wybrać jasne, słoneczne dni.

Takie dni zresztą nadają się najlepiej na spacer po dwunastu różnych ogrodach otaczających dwór. Każdy z nich jest inny. Są zakątki formalne, z trawnikami, fontannami, są fantazyjnie dzikie ostępy z drzewami i krzewami. Wszędzie kwitną kwiaty, nawet późną jesienią. W roku 2008 założono też wielki sad, gdzie rośnie 250 odmian jabłoni pochodzących z tych terenów. Sad podzielono na trzy części: jabłka do zjedzenia, jabłka do gotowania oraz jabłka na cydr.

W ogrodach znajdziemy też niecodzienne budynki takie jak wielki, granitowy gołębnik rodem ze średniowiecza, który przetrwał w niezmienionym stanie do dziś (bez gołębi niestety). Są stawy, gdzie przetrzymywano ryby zanim je dostarczono do kuchni, a także tuż za ogrodzeniem dworu, stoi „kaplica w lesie”(1483). To również kamienna, masywna konstrukcja skąd widać dolinę rzeki Tamar. Postawił ją tam Richard Edgcumbe w dowód wdzięczności za udany fortel w ucieczce przez ścigającymi go żołnierzami króla. W tym to miejscu, ściągnął z głowy kapelusz i cisnął go do rzeki. Uznano to za dowód, że Edgcumbe spadł z wysokiego brzegu i utopił się, pościgu więc zaprzestano. Cotehele to miejsce, gdzie mimo tego, że czas zatrzymał się ciągle odkrywa się coś nowego.

Ostatnio po zdjęciu gobelinu do konserwacji w jednej z sypialni zauważono pokaźną szparę w ścianie. Gdy przez nią zajrzano ciekawym pracownikom ukazało się niewielkie pomieszczenie z okienkiem. Co dziwne to okienko widać z zewnątrz, ale nikt nie zastanowił się, w którym może być pokoju. Cotehele to bowiem ciągle nieodkryty, średniowieczny labirynt, skrywający swe tajemnice. Ten niesamowity „składzik” to miejsce inspirujące i z atmosferą, która skłoni najbardziej zatwardziałego pragmatyka do romantycznej zadumy.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

 

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_