21 sierpnia 2017, 09:34 | Autor: admin
Na królewskich salonach
Książę Filip to bardzo pogodny człowiek. Kiedy dowiedział się, że biorę udział w maratonach, zapytał czy jestem szalona. A jak powiedziałam, że pochodzę z Polski, zagadnął czy z niej przybiegłam – mówi Alexandra Dziekońska w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 Kilkakrotnie wystąpiłaś w Buckingham Palace i St James’s Palace jako mówca motywacyjny. Jak się trafia na królewskie salony?

– To był zupełny przypadek. Współpracowałam wówczas z Fundacją Peace and Sport, działającą pod patronatem księcia Monako Alberta. Zbierałam pieniądze na budowę schroniska dla 130 bezdomnych dzieci z Wybrzeża Kości Słoniowej, a jedną z form tej akcji był udział w maratonie nowojorskim, cztery lata temu. Podczas kolacji organizowanej po biegu poznałam dyrektora fundacji Duke of Edinburgh Awards (DofE), funkcjonującej pod patronatem księcia Filipa, męża królowej Elżbiety II. To właśnie ów dyrektor po dłuższej rozmowie i poznaniu mojej życiowej drogi zaproponował, żebym występowała w Buckingham Palace.

Ciekawe doświadczenie.

– Nawet bardzo, szczególnie, że debiutowałam w tej roli. Moja mowa motywacyjna była jednym z elementów wydarzenia, w którym uczestniczyło około 100 młodych ludzi, razem z najbliższymi członkami rodzin. To osoby, które wcześniej przeszły przez sito eliminacji i zostały uhonorowane złotym medalem za działalność na różnych polach, związanych z kształtowaniem charakteru i pokonywaniem wyzwań. I właśnie do nich zwracałam się w swoich przemówieniach. Opowiadałam o sobie, kim jestem, jak trafiłam do pałacu. A także czego doświadczyłam w dzieciństwie i co zawdzięczam sportowi, bez którego pewnie byłabym kaleką. Główne przesłanie brzmiało „Nigdy się nie poddawaj!”.

To zawsze aktualne słowa.

– Chyba trafiałam w sedno, bo ludzie podchodzili, dziękowali, gratulowali hartu ducha. Bardzo wzruszająca była sytuacja, kiedy zostałam uściskana przez jakąś kobietę, która powiedziała, że jej syn nie chciał już grać w piłkę, gdyż koledzy się z niego wyśmiewali. Natomiast chwilę po moim przemówieniu zapewnił, że wróci na boisko.

Tam poznałam też księcia Filipa. Witał się z VIP-ami, podchodził do nas, a my byliśmy mu przedstawiani. Jak powiedziałam, że biorę udział w maratonach, zapytał czy jestem szalona. A kiedy dowiedział się, że pochodzę z Polski, zagadnął czy z niej przybiegłam. To bardzo pogodny i pozytywny człowiek, rozmawiałam z nim trzy razy.

Występowałaś nie tylko w Buckingham Palace.

– Dwukrotnie byłam również w St James’s Palace. Miałam tam okazję przemawiać, a jednocześnie zwiedzić komnaty w których wychowali się książęta William i Harry oraz pomieszczenie, gdzie królowa Elżbieta II przyjmowała głowy państw, w tym Nelsona Mandelę. Moje mowy spodobały się na tyle, że kilkakrotnie wygłaszałam je też podczas spotkań organizowanych przez Amnesty International. Robiłam to wolontaryjnie, jako odskocznię od zawodowej pracy.

O czym konkretnie opowiadałaś?

– O swoim życiu i drodze z mojego rodzinnego Ćmielowa, niewielkiego miasteczka koło Ostrowca Świętokrzyskiego, do miejsca w którym jestem obecnie. A nie była ona usłana różami. Jako dziecko miałam poważne problemy zdrowotne – ze wzrokiem, zapaleniem stawów, uporczywą anginą. W wieku 10 lat lekarze zdiagnozowali duże prawdopodobieństwo późniejszego kalectwa, ale ja się nie poddałam i zaczęłam intensywne ćwiczenia. Pływałam, biegałam, jeździłam na rowerze – praktycznie codziennie byłam bardzo aktywna, a po kilku latach problemy zdrowotne minęły i do dziś czuję się jak ryba w wodzie.

Ale ciągle trenujesz.

– Obowiązkowo. Jedną z moich pasji są maratony, w których zaczęłam brać udział kiedy miałam 19 lat. Zaliczyłam osiem biegów na dystansie 42,195 km, w różnych częściach świata. W Warszawie, Krakowie, Florencji, Paryżu, Kapsztadzie, Nowym Jorku i dwa razy w Londynie.

Szczególnie utkwił mi w pamięci maraton nowojorski, który pokonałam cztery lata temu. 50 tysięcy uczestników, całe miasto się zatrzymuje i pulsuje w rytm tego wydarzenia. Po drodze wzięłam polską flagę z rąk napotkanych przypadkowo rodaków i biegłam z nią przez pół dystansu. A ludzie krzyczeli: – „Dawaj, Polsko”. Niesamowite przeżycie.

Zdarzają się kryzysy na trasie?

– Jasne, maraton to walka ciała i umysłu. Jest ból, są chwile zwątpienia, ale potrafię sobie z nimi radzić – bo wiem, że warto, gdyż na końcu czeka mnie coś dobrego.

Nigdy nie zeszłam z trasy, mimo że na przykład we Florencji mocno krwawiły mi uda. Dobiegłam jednak do mety, gdzie zajęli się mną medycy, a po kilku dniach wszystko było OK.

Od lat mieszkasz w Anglii.

– Wyjechałam z Polski zaraz po maturze, z 50 funtami w kieszeni. Był lipiec 2004 roku, niedługo po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Miałam pracować jako opiekunka do dzieci, ale de facto w dużej mierze sprowadzało się to do sprzątania domu, dlatego po dwóch miesiącach aplikowałam o pozycję sprzedawcy w sklepie Top Shop na Oxford Circus. Z 50 kandydatek w gronie dwóch wybranych byłam ja i moja późniejsza serdeczna koleżanka Katarina ze Słowacji. Szybko odnalazłam się w nowym miejscu, po kilku miesiącach zostając supervisorem. Ale mierzyłam wyżej, dlatego dwa lata później skorzystałam z oferty sieci siłowni Virgin Active, gdzie zaczęłam pracować jako konsultant do spraw sprzedaży. I miałam świetne rezultaty – podczas gdy mój limit wynosił 60, ja potrafiłam sprzedać 100 kart członkowskich miesięcznie.

Jak się uzyskuje taki wynik?

– Z natury jestem pogodną osobą, optymistycznie nastawioną do ludzi i świata. Dlatego do każdego podchodziłam, zagadywałam, rozmawiałam – na różne tematy, również te osobiste. Jest wiele racji w twierdzeniu, że jeśli cię ktoś polubi, to nie będzie ci w stanie odmówić. I tak rzeczywiście było. Szybko awansowałem na menedżera, a w nagrodę za dobre wyniki poleciałam do Kapsztadu, żeby zobaczyć jak firma działa tam, na miejscu. To był piękny miesiąc, w czasie którego zaliczyłam kolejny maraton i zwiedziłam Republikę Południowej Afryki – bardzo ciekawy kraj, z niezwykle sympatycznymi ludźmi. Polubiłam go do tego stopnia, że kiedy musiałam wyjeżdżać popłakałam się.

Na jednym ze zdjęć jesteś z Sir Richardem Bransonem.

– Poznałam go właśnie dzięki pracy w Virgin Active, a więc firmie, której jest założycielem i prezesem. Byłam z nim w jednej drużynie podczas zawodów triathlonowych rozgrywanych w Londynie, a, co ciekawe, w naszym teamie wystąpił również amerykański aktor i piosenkarz David Hasselhoff.

Ale zmieniłaś zatrudnienie.

– Nie znoszę stagnacji i potrzebuję nowych bodźców żeby się rozwijać, dlatego ukończyłam psychologię sportu na East London University, a po czterech latach spędzonych w Virgin przyjęłam propozycję pracy w SportBusiness Group, jako konsultantka do spraw wizerunku i biznesu sportowego. To czołowa firma w tej branży, zajmująca się badaniem rynku, organizowaniem konferencji, a także wydawaniem książek sportowych oraz magazynu „SportBusiness International”.

Współpracowałam między innymi z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim, klubami piłkarskimi, w tym z FC Barceloną, Manchesterem United, Arsenalem, AS Romą, angielskim i południowoafrykańskim związkiem rugby oraz z agencjami sportowymi. Miałam też kontakt z rządem Trynidadu i Tobago, który przez sport chciał rozwijać turystykę w swoim kraju.

To był bardzo ciekawy i inspirujący okres, ale, jak to u mnie, po czterech latach przyszła pora na nowe rozdanie. Obecnie pracuję w angielskiej firmie Quint, działającej w branży technologii finansowych. Szybko się rozwijamy na rynku polskim, dlatego teraz częściowo mieszkam w Warszawie, a częściowo w Cheshire koło Manchesteru, gdzie znajduje się nasza główna siedziba.

Nowe wyzwanie?

– Kolejne w moim życiu, mimo że mam dopiero 32 lata. Pod względem zawodowym nie mogę narzekać, niestety, na początku bieżącego roku, na 12 dni przed spodziewanym porodem, zmarła moja córeczka Kaia Alexandra. Była bardzo aktywna, w nocy oplotła się trzy razy pępowiną i nie udało się jej uratować. Dziś nie ma jej fizycznie, ale wiem, że duchem zawsze znajduje się przy mnie. Dzięki niej mam taką motywację do działania, jakiej nie miałam nigdy wcześniej.

Wzruszająca była reakcja moich piłkarskich przyjaciół. Z AS Romy dostałam koszulkę z napisem „Kaia” i autografem Francesco Tottiego, a z Manchesteru United koszulkę „Ku pamięci”, podpisaną przez Rio Ferdinanda. Chcę je zlicytować i przeznaczyć na cele charytatywne…

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_