04 lipca 2017, 10:23
Wolność do i wolność od

W czerwcu 1989 roku oddając głos na listę „Solidarności” głosowałem za demokratyzacją życia społecznego w państwie, które zamiast rewolucji miało przed sobą ewolucję. Dziesięć lat po sierpniu’80 nie było już parcia na rewolucyjne zmiany. Liczyło się na „kapitalizm z ludzką twarzą”.

A co otrzymaliśmy? Coś dokładnie przeciwstawnego: nie jego szwedzką wersję, nie kapitalizm fiński czy nawet zachodnioniemiecki, ale ten chicagowski i to z lat 1929-1933. A z nim jego chicagowskie bezrobocie, chicagowską przestępczość i moralność.

Sam nie wiem czy jestem beneficjentem czy ofiarą zmiany ustroju.

Czy są nimi robotnicy z dajmy na to Podlaskiej Fabryki Krzeseł i Taboretów, którzy stali się prywatnymi fornalami u nowobogackiego milionera z Warszawy? Czy są nimi górnicy, czy stoczniowcy, którzy w czerwcu 1989 roku nie rozumieli, że w konsekwencji zmian powstaną plany zamykania kopalń i hut, likwidowania stoczni? Kto rozumiał, że w konsekwencji zmian zakłady włókiennicze Łodzi zbankrutują, zostaną (z rozsądku lub z pazerności) sprywatyzowane, a maszyny będą (na dziko czy za długi) sprzedawane jako złom? Czy zza słów „utworzenie rynku pracy” można było zobaczyć, że co czwarty pracownik straci pracę, a wszyscy chłopo-robotnicy zostaną przepędzeni na wieś?

To był i jest wstrząs, szok! Ale szok bez terapii. Raczej wstęp do chicagowskiego kapitalizmu z falą korupcji, gangsterstwa, bezprawia.

Owszem, wszyscy albo prawie wszyscy byli wówczas w Polsce umęczeni i pragnęli zmiany. Pragnęli zmiany, ale nie takiej. Miało być inaczej. Ludzie mieli marzenia…

(Śmieszne, że każdy zwykle widział siebie jako właściciela czegoś – dochodowej fabryczki – a robotnikami mieli być ci inni…)

Dziś sam nie wiem czy jestem beneficjentem czy ofiarą zmiany ustroju.

A co zostało z etosu solidarnościowego? Raczej niewiele.

Co by jednak nie mówić prawda jest jedna. I jakby nie patrzeć, trzeba przyznać: wolny rynek i gospodarkę kapitalistyczną udało się Polakom stworzyć. Po ulicach jeżdżą auta wszystkich możliwych marek, z wystaw wylewa się obfitość wszelkich dóbr, jakie wytwarzane są w Korei, na Tajwanie, czy w Tajlandii, nie mówiąc już o Chinach. Nie jest to wprawdzie ten rodzaj kapitalizmu, jaki można zaobserwować choćby za miedzą u zachodnich sąsiadów Polski. Bo kapitalizm znad Wisły przypomina raczej ten z Dominikany albo z Peru. Są to zresztą zupełnie przyzwoite kraje, zatem porównanie z nimi wcale Polakom nie uwłacza.

(Wnukom będę opowiadał jak to przybyły z Peru kandydat na polskiego prezydenta o mało nim nie został!)

Czy jestem więc beneficjentem czy ofiarą zmiany ustroju?

Mieszkam poza Polską i to fundamentalny benefit zmian: wolność do i wolność od.

I choć wiele spraw się nie udało, w ostatecznej rozgrywce Polacy są wygrani. Jedni więcej, drudzy mniej.

Niestety jest jeszcze rzesza tych, którzy w ogóle nie stanęli do zmagań. To nie beneficjenci, ale ofiary, które zawsze przegrywają oddając sprawy walkowerem.

 

I na koniec pointa – walkowerem wygrywają zawsze ci, co akurat byli na boisku. I jak nietrudno zgadnąć – wcale nie są to ci najlepsi.

 

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_