24 czerwca 2017, 11:47
Felieton: Te cholerne buty

Dopiero co świętowaliśmy nadejście Nowego Roku a już zaczęło się lato a wraz z nim wakacje. Podejrzewam, że ktoś (albo coś) manipuluje w kalendarzu w celu przyspieszenia czasu. W jakim celu? To oczywiste: więcej wakacji to więcej kasy. Branża turystyczna zaciera ręce. Wakacje będą teraz 3 a może nawet 5 razy w roku. Reszta czasu to święta narodowe, państwowe i religijne. Weekendy w zmodyfikowanym kalendarzu zajmą 3 miesiące a reszta to czas przeznaczony na pracę zawodową. Kiedyś na urlop jeździło się raz w roku a przez pozostałe miesiące ciężko pracowało i odkładało pieniądze na konto. Czas w biurze czy fabryce dłużył się niemiłosiernie. Ale dzięki temu, kiedy już przyszły wakacje, był to najpiękniejszy okres w roku.

Do wakacji trzeba było się odpowiednio przygotować i zaplanować. A potem już tylko korzystać z życia przez całe trzy tygodnie urlopu, bo jeden tydzień zostawiało się na porządki domowe albo wykonanie remontu w mieszkaniu teściowej. Urlop mijał, ale na długo pozostawał w pamięci i kieszeniach. Wiele miesięcy po zakończeniu wypoczynku oglądało się pamiątkowe fotografie albo wspominało w gronie przyjaciół wakacyjne przygody. A potem znów czekało się całe 11 miesięcy do następnego urlopu. Nie tylko czekało, ale i zbierało pieniądze na wymarzoną wycieczkę.

Dzisiaj urlopy nam spowszedniały: stoisz pod piramidami w Gizie, robisz sobie selfie, natychmiast wysyłasz MMS-a do znajomych i…czar pryska. Bo czym zaimponujesz przyjaciołom po powrocie do kraju? Fotografiami sprzed tygodnia?! Przecież wszyscy już widzieli cię w Egipcie na facebooku.

Spowszedniały nam zwyczaje a same urlopy stały się podobne do weekendów. Ciężko pracujesz w korporacji przez miesiąc albo dwa a potem uciekasz na Karaiby na tydzień. Potem znowu tyrasz i za chwilę ponownie jedziesz. I tak w kółko. Nuda i rutyna, tym bardziej, że na wymarzonych wczasach pod palmami spotykasz swojego nielubianego kierownika…

Ech, kiedyś to było wczasy. Każdy jechał tam, gdzie chciał, a nie tam, gdzie to było modne. Jechał i odpoczywał. I nie zabierał ze sobą służbowego telefonu komórkowego, bo jeszcze ich nie wynaleziono.

Na szczęście nie wszyscy wpadają w rutynę. Znajomy opowiadał ostatnio o swoim wyjeździe w góry. Niedaleko, zaledwie w Sudety. Tradycjonalista, nie używa nawigacji satelitarnej ani nawet butów trekkingowych. Idzie w góry, ot tak, jak stoi. Nawet nie zakłada obozów adaptacyjnych na wysokości 250 m n.p.m. w najbliższym barze piwnym na szlaku. Po prostu wstaje i idzie.

Ale ostatnio o mało nie wrócił.

– Idziemy do rezerwatu przyrody. Tam w górach, to podobno tylko 5 kilometrów – relacjonuje.

– Skrótem, przez las, ma być jeszcze bliżej. Ale po trzech godzinach nadal nie widać tego cholernego rezerwatu. Na szczęście był jakiś drwal. No to go pytamy o drogę. Wyjaśnił. Faktycznie, trochę zbłądziliśmy, ale za pół godziny miał być już cel. Po dwóch godzinach na szczęście ten drwal nas odnalazł. Właśnie kończył pracę w lesie i przypadkiem trafił na nas. Tym razem już trafiliśmy. Rezerwat był, ale my już nie mieliśmy siły na zwiedzanie. Po reanimacji postanowiliśmy honorowo zawrócić do domu. Przeszliśmy ponad 10 kilometrów, chociaż szlak liczył tylko 5 km. W drodze powrotnej było jeszcze gorzej – opowiada.

– Gorzej?! Jak to możliwe? – nie chciało mi się wierzyć.

A jednak:

– Wyszliśmy na szosę, do schroniska było rzekomo tylko 6 km, ale po kilku godzinach marszu straciliśmy już nadzieję. Niektórzy chcieli wzywać pogotowie górskie, jednak walczyliśmy do końca. No, prawie do końca. Po 4 godzinach zatrzymaliśmy jakiś samochód. Kierowca zlitował się i podwiózł naszą grupkę do domu. Był już wieczór, chociaż na wycieczkę wyszliśmy zaraz po śniadaniu. Wydaje mi się, że tego dnia przeszliśmy prawie 30 km, choć szlak w tę i z powrotem miał liczyć tylko 12 km – wzdycha.

– No to masz co wspominać – mówię.

Rzeczywiście, kolega nie miał pretensji o to, że zabłądził w górach. Nawet nie narzekał na zmęczenie, jedynie na nieodpowiednie buty. Za chwilę większość z nas wyruszy na wakacyjne szlaki. Życzę wszystkim, abyśmy wrócili z nich z przygodami, które warto będzie wspominać jeszcze długo po zakończeniu wakacji. Tylko pamiętajmy o odpowiednim obuwiu.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_