25 kwietnia 2017, 11:39
Nieznanym mieszkańcom Warszawy

Dla was pieśń moja i łzy moje,
Zwyczajni, prości, nieogromni.
Kiedy na zgliszcza wróci życie,
Na narodowy święty grób,
Gdy kości będą zbierać z szańca,
Aby z nich dźwignąć pomnik sławy,
Niech na cmentarnej będzie płycie
Ten napis prosty, napis krwawy:
Tu leży Trup
Nieznanego Mieszkańca
Warszawy

Antoni Słonimski, London, 1944 r.

Na wieść o wybuchu powstania w Warszawie Adolf Hitler wpadł w furię. Rozkazał zrównać miasto z ziemią, a jego mieszkańców wymordować. Niemcy skrupulatnie zaczęli realizować jego dyrektywę. Otoczyli Warszawę pierścieniem śmierci,” napisał Maciej Janaszek-Seydlitz w „Historii zapomnianego cmentarza”. Szacuje się, że zginęło wtedy 20 tysięcy żołnierzy i 150-200 tysiąca cywilów. W samej rzezi na Woli zginęło 50-80 tysięcy. Hitlerowcy wrzucali ciała do wykopanych w tym celu rowów lub palili na wielkich stosach. W walczących dzielnicach codziennie ginęło od kilku do kilkunastu setek ludzi. Zmarłych grzebano we wszystkich dostępnych miejscach, w płytkich grobach, bez trumien. Ulice okupowanej stolicy zaczął pokrywać las prowizorycznych krzyży. Z prawego brzegu Wisły wojska sowieckie patrzyły jak Warszawa powoli się wykrwawia.

Jedno słowo w butelce

– My nie mieliśmy nieśmiertelników – opowiada Wanda Traczyk-Stawska ps. „Pączek”, żołnierz Armii Krajowej, uczestniczka powstania warszawskiego. – Nie mieliśmy ich nie tylko dlatego, że nie było ich na wyposażeniu. Nie zapominajmy, że jeszcze przed powstaniem działaliśmy w konspiracji. Gdyby któregoś z naszych złapano, Niemcy mogliby na postawie nieśmiertelnika dotrzeć do jego bliskich i go szantażować – tłumaczy pani Wanda.
– Gdy wybuchło powstanie, dbaliśmy o to, żeby w miarę możliwości każdy z poległych żołnierzy był pochowany z dokumentami pozwalającymi na identyfikację. Gdy nie mieli przy sobie dokumentów, zostawialiśmy przy nich po prostu kawałek papieru lub materiału z zapisanym na nim pseudonimem. Bo często nie znaliśmy swoich prawdziwych imion i nazwisk. Żeby te informacje się nie zniszczyły chowaliśmy je do butelki. Tak… Jedno słowo w butelce – to był ich cały nagrobek – wspomina pani Wanda.
Pod koniec walk nie było już możliwości nawet takiego symbolicznego pochówku. Gdy 17 stycznia 1945 r. oddziały Armii Czerwonej i podporządkowane im oddziały I Armii Wojska Polskiego wkroczyły do Warszawy miasto było jednym wielkim przysypanym śniegiem cmentarzyskiem.
Gdy przyszły roztopy pojawił się problem z ogromną ilością niepogrzebanych ciał. Jadwiga Boryta-Nowakowska, kierująca wówczas sekcją grobownictwa w Polskim Czerwonym Krzyżu zaproponowała, aby ciała pochować tymczasowo w zbiorowych mogiłach, a następnie po ekshumacji przenieść je na cmentarze. Patrole PCK przeczesywały miasto w poszukiwaniu zmarłych i tworzyły raporty, na podstawie, których jeszcze przez wiele lat po wojnie Polacy szukali informacji o zaginionych członkach rodzin.

Nawet pył

– Czuliśmy się w zwykłym ludzkim, koleżeńskim, nie tylko żołnierskim obowiązku zadbać, aby pamięć o nich nie zginęła. Bo byli to bardzo młodzi ludzie, nie mieli dzieci. Jeżeli ich rodziny nie odnalazły, to nic po nich nie zostało. Nic, nicość, nawet pył – mówi Wanda Traczyk-Stawska.
W 1945 roku wybrano miejsce na cmentarz na Woli, w bliskim sąsiedztwie reduty Sowińskiego. Projekt stworzony przez dwójkę szanowanych architektów prof. Romualda Gutta i Aliny Scholtzówny zakładał powstanie malowniczego parku pamięci, z prostokątnymi kwaterami z jednakowymi krzyżami wzorem cmentarza w Palmirach, z kurhanem z prochami zamordowanych i spalonych warszawiaków w centralnej części i kaplicą-mauzoleum.
W związku z rosnącą niechęcią władz do Armii Krajowej i tendencją do umniejszania wagi powstania warszawskiego ten ambitny plan zarzucono. Mimo to nekropolia powoli zaczęła się zapełniać. Największy pogrzeb odbył się 6 sierpnia 1946 roku. Wojskowy kondukt z 117 wielkimi urnami przejechał ulicami Warszawy. Na Cmentarzu Powstańców Warszawy w wielkiej zbiorowej mogile złożono w sumie 20 ton ludzkich prochów.
Ciała na cmentarzu grzebano do początku lat 50. Przy ich przenoszeniu popełniono wiele nieprawidłowości. Butelki z informacjami pozwalającymi na identyfikację były często celowo porzucane, coraz więcej zmarłych chowano bezimiennie. Z uwagi na brak zainteresowania ze strony władz cmentarz popadał w ruinę. Jednocześnie tępiono wszelkie przejawy chęci uporządkowania sytuacji ze strony mieszkańców, którzy stawiali drewniane krzyże i prowizoryczne nagrobki. W latach 60. zostały one zlikidowane, a teren zaorano. W tym miejscu wyznaczono 177 mogił z symbolicznymi tablicami z wyrytym komunistycznym Krzyżem Grunwaldu z nielicznymi nazwiskami żołnierzy i ludności cywilnej. „W 1973 r. z cmentarza zniknął ostatni, „nielegalny” krzyż ustawiony na kurhanie z prochami spalonych warszawiaków. Na tym miejscu wybudowano z inicjatywy wolskiej Rady Narodowej potężny pomnik autorstwa znanego rzeźbiarza Gustawa Zemły. (…) Otoczenie pomnika jest wyłożoną płaską kostką brukową. Pod monumentem, w kurhanie jest złożone 20 ton ludzkich prochów. Brak jakichkolwiek symboli sakralnych i ogrodzenia powoduje, że nieliczni warszawiacy, którzy przyszli tu na spacer, traktują to miejsce jako pomnik. Bez oporów wchodzą w jego bezpośrednie otoczenie z psami, a dzieci z wycieczek szkolnych, które się tu czasami zjawiają, zjeżdżają z dostępnych płaszczyzn pomnika,” pisał prof. Janaszek-Seydlitz.

Prędzej przykuję się do lwa pod pałacem, a nie spocznę

Mimo starań ze strony kombatantów przez cały okres PRL-u, ale także po 1989 roku sprawa uporządkowania cmentarza nie ruszyła się do przodu. Wanda Traczyk-Stawska nie godziła się z takim stanem rzeczy.
– Ja dostałam rozkaz. W 1947 roku po mszy za poległych członków oddziału w kościele św. Krzyża na Nowym Świecie porucznik Stefan Berent, nasz ostatni dowódca, wydał rozkaz, abym z Andrzejem Sokołem (plutonowym A. Koryckim ps. „Sokół” – przyp. autorki) odnalazła wszystkie mogiły poległych z mojego oddziału – opowiada.
Przy współpracy przyjaciół starała się wypełnić swój obowiązek , zbierając po kryjomu nazwiska żołnierzy i ludności cywilnej pochowanej jako bezimienni. Po śmierci „Sokoła” w 1984 roku w jej staraniach pomagała jej Krystyna Zbyszewska „Zbyszek”. W latach 90. zawiązał się nieformalny komitet ds. cmentarza, który w 2004 roku przekształcił się w oficjalny Społeczny Komitet ds. Cmentarza Powstańców Warszawy. Udało się ustalić miejsce pochowania 14 członków oddziału, ale umieszczenie ich nazwisk na tablicy wciąż było niemożliwe ze względu na brak dowodów.
– A jak ja miałam to udowodnić, że te dwie dziewczyny przez błędny meldunek weszły pod ostrzał CKM-u? I one tam poległy i umierały dwa dni, ponieważ Niemcy nie pozwalali nam do nich podejść? Jedynym dowodem na to są nasze świadectwa – mówi z żalem pani Wanda.
– Dopiero w 2012 roku zrozumiałam, że jest źle, ale gdy umarła Krysia, która była ode mnie młodsza, zrozumiałam, że teraz na mnie pora. I nie mam czasu i muszę ten rozkaz wykonać. I że zostałam sama w tej walce o cmentarz. Wtedy napisałam do prezydenta, myśląc, że prędzej przykuję się do tego lwa pod pałacem, a nie spocznę, póki nie dostanę odpowiedzi. Napisałam, że nie mogę wykonać rozkazu. A jak żołnierz nie może wykonać rozkazu, to zwraca się z tym do starszego stopniem. I jedynym żyjącym zwierzchnikiem, do którego mogłam się zwrócić był właśnie prezydent – wspomina pani Wanda.
W czasie powstania była w oddziale osłonowym Wojskowych Zakładów Wydawniczych, który został oddany do dyspozycji generała Antoniego Chruściela ps. „Montera”. Twórcą tego oddziału był porucznik Jerzy Rutkowski ps. „Knita”.
– Moja resztka oddziału miała takie szczęście, że ktoś z Rutkowskich znał kogoś, kogo zainteresowała sprawa cmentarza. I ja mogłabym tak głową o ścianę tłuc, gdyby nie Zosia Komorowska. Prezydent, trzeba przyznać, podszedł do sprawy bardzo poważnie i w ciągu 3 lat zrobił z tego cmentarza drugi cmentarz Orląt. Bardzo pomógł nam także śp. Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, który zginął w Smoleńsku – podkreśla pani Wanda, która jednocześnie dodaje, że jeszcze jest dużo do zrobienia.
– Wciąż brakuje Izby Pamięci i Ściany Pamięci z wyrytymi nazwiskami, ale powoli cmentarz nabiera godnych kształtów. A już 26 maja zostanie odsłonięty pomnik upamiętniający nasze matki, które często wykazywały się niemniejszym heroizmem niż żołnierze. Ktokolwiek z Londynu z AK-owców lub ich rodzin chciałby wziąć udział w tej ceremonii, może czuć się zaproszony. To też będzie okazja, aby zobaczyć odnowiony cmentarz – zachęca pani Wanda.
– Niektórzy nie mieli 20 lat, jak zginęli. Jak ktoś skończył 25 lat to był staruszek! Oni byli moimi przyjaciółmi, ale pan Bóg tak naszymi losami pokierował, że oni zginęli, a ja żyję. Pamięć o tych ludziach, jest dla mnie rzeczą najważniejszą – sumuje pani Wanda.

Komitet cały czas zbiera informacje na temat osób pochowanych na cmentarzu – nie tylko wojska, ale też ludności cywilnej. Jeżeli ktokolwiek z czytelników „Tygodnia Polskiego” ma w swojej rodzinie osobę, która zginęła w powstaniu warszawskim, proszony jest o wypełnienie formularza poniżej i wysłanie na adres:
Uniwersytet Warszawski
Krakowskie Przedmieście 26/28
00-927 Warszawa
Z dopiskiem: „Powstanie Warszawskie”

Informacje można wysłać również elektronicznie na adres: cpw.1944@gmail.com lub podać telefonicznie pod numerem: +48 22 539 79 36.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_