08 kwietnia 2017, 12:28 | Autor: admin
W wizualizacji emocjonalnej kotwicy

 

W Polsce był tancerzem, w Londynie mieszkał na ulicy i zmagał się z poważną depresją. Teraz pomaga innym inspirując ich do działania i pokonywania problemów. O swoich życiowych doświadczeniach Marcin Jabłoński opowiada Piotrowi Gulbickiemu.

 

 

Wszystko w życiu jest możliwe?

– Wszystko, najważniejsze są motywacja i silna wola. Zacytuję tu moje ulubione powiedzenie: „Trzeba zaakceptować siebie, przyznać się przed sobą samym kim jestem, jakie cechy mam silne, a jakie słabe i zacząć nad nimi pracować – nie przejmując się tym, co myślą inni”.

W tym zawiera się kwintesencja naszej drogi do sukcesu. Najważniejsza jest głowa, ciągle trzeba mieć pozytywne myśli, gdyż inaczej poniesie się porażkę.

 

Ty poniosłeś?

– Niejednokrotnie. Ale, co najważniejsze, ostatecznie wyszedłem na prostą. Dziś pomagam innym.

 

Inspirując ich do działania?

– Pół roku temu wstawiłem na Instagramie zdjęcia ze swoimi przemyśleniami i niedługo potem zacząłem dostawać wiadomości od różnych osób. Udało mi się stworzyć przestrzeń, w której ludzie otwierają się przede mną, a w większości przypadków jestem pierwszy, któremu tak szczerze mówią o swoich problemach. Bardzo różnych – zawodowych, osobistych, egzystencjalnych… Zdarza się, że spotykam się potem z nimi na kawę, żeby osobiście porozmawiać i naładować ich pozytywną energią.

Wkładam w to całe serce i doświadczenie, dzięki czemu pomogłem już ponad 60 osobom. Taka konwersacja potrafi zdziałać więcej niż spotkanie u wykwalifikowanego psychologa. Z prostej przyczyny – ja jestem praktykiem, przeżyłem różne sytuacje na własnej skórze, a nie wyczytałem o nich w książkach.

 

Włącznie z bezdomnością.

– To, że znalazłem się na londyńskiej ulicy, było splotem różnych okoliczności – niesumienność mojego współlokatora, pożyczenie pieniędzy, których nie otrzymałem na czas, młodzieńcza głupota itp. Summa summarum nie miałem kasy żeby zapłacić za czynsz i musiałem opuścić mieszkanie w którym wtedy mieszkałem.

Cóż było robić. Pojechałem do agencji, gdzie oddałem mojego laptopa oraz iPhona, zabierając ze sobą do plecaka jedynie najważniejsze rzeczy, wszystkie czarne. Z góry założyłem, że dla bezpieczeństwa będę się chował w cieniu, gdzieś pod drzewem, żeby być mało widocznym w nocy. Spakowałem się i wyruszyłem w drogę.

 

Długą?

– Sześciotygodniową. To było ciekawe doświadczenie, bo nie miałem gdzie mieszkać, ale jednocześnie pracowałem na dwa etaty – w dzień w restauracji, natomiast nocą w kasynie. Z trzy-, czterogodzinną przerwą, którą musiałem sobie jakoś zagospodarować. Dbałem o higienę – codziennie brałem prysznic w naszej pracowniczej, restauracyjnej łazience, goliłem się, zmieniałem ubrania. I tak to się toczyło, w miarę równym tempem. Gorzej, kiedy w kasynie miałem wolne. Wtedy szedłem do innego lokalu, gdzie znajdował się automat z darmową kawą, herbatą czy zupą pomidorową dla graczy, co było sposobem na dodatkowy posiłek. Później, kiedy przysypiałem, ochrona wypraszała mnie na zewnątrz, więc udawałem się do innego kasyna, gdzie wiedziałem, że można dostać trochę jedzenia. Jeśli nie udawało się wejść, spałem w parku.

 

Patowa sytuacja.

– Nie było łatwo, ale miałem o tyle szczęście, że maj i czerwiec były ciepłe. Bardzo pomogła mi siła wizualizacji, dzięki której w myślach widziałem pokój, który wynajmę, czy ubrania, jakie sobie kupię, kiedy wreszcie dostanę wypłatę. To pozwoliło mi przetrwać chwile zwątpienia.

 

Znajomi nie pomogli?

– Starałem się to przed nimi ukryć, dopiero po roku dowiedzieli się o całej historii. Mieli żal, że wcześniej im tego nie powiedziałem, natomiast ja nie chciałem nikogo mieszać w moje problemy. Obie prace, które wtedy wykonywałem, były nowe, więc miałem na „dzień dobry” afiszować się tekstem: „Wiesz, bądź dla mnie miły, bo mieszkam na ulicy?”. Z doświadczenia wiem, że ludzie pamiętają innych albo z pierwszego albo ostatniego wrażenia, a nie z tego, co w środku, dlatego przyjąłem maskę fajnego, luźnego kolesia. Po sześciu tygodniach wynająłem mieszkanie i wróciłem do normalnego życia. Było fajnie, ale do czasu…

 

???

– Dwa lata później, w 2014 roku, dopadła mnie ciężka depresja spowodowana kryzysem życia poza krajem oraz poważną chorobą mojej dziewczyny. Finansowo, niestety, nie mogłem jej pomóc i ta sytuacja była dla mnie przytłaczająca. Świat widziałem w czarnych barwach, bez żadnych perspektyw, a życie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Ten stan dodatkowo zaczęły pogłębiać problemy z alkoholem i obżeraniem się, w efekcie czego w ciągu pół roku przytyłem 25 kilo, dochodząc do wagi 105 kilogramów.

To był ostateczny sygnał alarmowy, postanowiłem znaleźć w sobie dawną siłę i nie brnąć dalej w zatracenie. Pod wpływem obejrzanego przypadkowo filmu stworzyłem w myślach obraz emocjonalnej kotwicy, która w okresie załamania przywraca do stanu równowagi i zamykając oczy przypomniałem sobie chwile, kiedy byłem szczęśliwy. Zacisnąłem zęby i wziąłem się w garść, planując zrzucenie zbędnego balastu – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Zacząłem biegać, pływać, trenować na siłowni, a w ostatecznym wyjściu na prostą pomógł mi fakt, że zawsze byłem aktywny i lubiłem wyzwania. Również te sportowe, bo praktycznie od dziecka coś trenowałem.

 

Co?

Piłkę nożną, judo, taniec. W rodzinnym domu na warszawskiej Ochocie się nie przelewało, dlatego w wieku 13 lat zacząłem pomagać tacie w warsztacie samochodowym, przygotowując części do malowania. Kiedy moi znajomi bawili się bądź imprezowali, ja pracowałem. Zawsze byłem uparty w dążeniu do celów i realizacji swoich marzeń, a wtedy chciałem mieć markowe buty i ubrania. Teraz wiem, że było to płytkie myślenie, ale przynajmniej nauczyłem się poczucia systematyczności i obowiązku.

Później pracowałem w firmie zajmującej się wprowadzaniem danych do komputerów, ale wcześniej zacząłem uczęszczać do Egurrola Dance Studio, szkoły tańca prowadzonej przez słynnego Augustina Egurrolę. To był prawdziwy odlot, coś nowego i zupełnie innego. Trenowałem tam sześć lat, począwszy od grupy początkującej po zaawansowaną, z czasem awansując do zespołu V2, który reprezentował Studio na mistrzostwach Polski i świata. Specjalizowaliśmy się w tańcu nowoczesnym, a w weekendy ćwiczyliśmy balet bądź akrobatykę.

Głównym trenerem był wspomniany Augustin Egurrola, który nauczył mnie bardzo wiele nie tylko jeśli chodzi o układy taneczne, ale też podejście do życia – ile można osiągnąć ciężką pracą, poświęceniem oraz motywacją. To był bardzo owocny czas, niestety, moja przygoda ze szkołą skończyła się ze względu na problemy rodzinne i finansowe.

 

Szkoda.

– Pewnie. Chociaż z tańcem nie zerwałem, zajmowałem się nim dalej, jednak już w zupełnie innej formie. Przez rok prowadziłem zajęcia taneczne z dziećmi i dorosłymi w szkole na Ursynowie, ale – szczerze mówiąc – nie był to dla mnie dobry okres. Na sali pracowałem od poniedziałku do niedzieli, nie miałem czasu żeby samemu się dalej rozwijać i w efekcie czułem się coraz bardziej znudzony i wypalony.

Przełomem okazał się wyjazd do Kolonii na warsztaty z tancerzami Justina Timberlake’a, którzy akurat przebywali na tournee po Europie. Byłem tam trzy dni, poznałem ciekawych ludzi, zasmakowałem w tym, jak wygląda inny świat, i postanowiłem, że muszę zmienić moje życie, żeby nie pogłębiać się jeszcze bardziej w stagnacji.

Był rok 2007, za namową koleżanki zdecydowałem się wyjechać do Londynu. Od razu dostałem pracę w polskim warsztacie jako pomocnik lakiernika, a po kilku miesiącach przeniosłem się do angielskiej restauracji, gdzie byłem pomocnikiem barmana, mimo że praktycznie, poza pojedynczymi słowami, nie znałem języka. Jednak szybko go złapałem – nie miałem obaw przed mówieniem, popełniałem wiele błędów, czasami ludzie się śmiali, ale i poprawiali, a ja się nie zrażałem. Szedłem do przodu i w końcu trafiłem do kasyna. Życie toczyło się swoim rytmem, po drodze były upadki – wspomniane wcześniej bezdomność i depresja – ale podźwignąłem się z tego.

 

A teraz sam motywujesz ludzi.

– W wolnym czasie, bo zawodowo pracuję jako kelner w restauracji, której francuski szef Raymond Blanc znany jest z występów w telewizji. To moje główne źródło dochodu, ale mam nadzieję, że niebawem się to zmieni. Nie mogę się już doczekać mojego pierwszego wykładu motywacyjnego w Londynie, który odbędzie się niebawem. Zamieszczam też filmiki o różnej tematyce na You Tube i planuję napisać książkę. Wszystkie moje plany związane są z motywacją, wykładami oraz inspirowaniem ludzi do wiary w siebie i wykorzystywania własnego potencjału.

 

A ciebie co inspiruje?

– Z jednej strony własne doświadczenia i przeżycia, a z drugiej mój młodszy o cztery lata brat Michał. Jest didżejem, gra muzykę elektroniczną na żywo i stał się bardzo rozpoznawalną postacią w tej branży. Obecnie przygotowuje się do występów w Rzymie, Berlinie i na Malcie, każdego tygodnia udowadniając, że jeśli się chce, można osiągnąć wszystko…

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_