23 stycznia 2017, 12:07
Prośba do zarządu POSK-u

POSK to nie tylko ogromny budynek, ale także – a może przede wszystkim – polskie życie społeczne i kulturalne w Londynie. To miejsce spotkań Polaków różnych pokoleń, od najstarszych, tych z emigracji wojennej, po najmłodszych – stawiających chwiejnie pierwsze kroki. To miejsce tętniące życiem od wczesnych godzin porannych aż do późnej nocy, zwłaszcza w weekendy.

Takie przynajmniej były założenia, gdy powstała idea budowy Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego, gdzie miały znaleźć swoją siedzibę polskie organizacje. Wielki gmach w centrum dzielnicy Hammersmith wybudowano przede wszystkim dlatego, by można było przenieść tu zbiory Biblioteki Polskiej – kończyła się dzierżawa dotychczasowego lokalu, a władze brytyjskie podjęły decyzję o wstrzymaniu dotacji na jej prowadzenie.

Jak to na ogóły przy wielkich przedsięwzięciach bywa, Polacy mieszkający w Londynie byli podzieleni. Na łamach „Dziennika” i „Tygodnia Polskiego” toczyła się zażarta dyskusja. Zastanawiano się, czy w ogóle jest potrzebny, czy – jak określił to któryś z dyskutantów – należy wrzucać wszystkie owoce do jednego koszyka. Przeciwników POSK-u było równie wielu, jak i jego zwolenników. Zwyciężyli ci ostatni. Jak pisał Krzysztof Głuchowski w „Tygodniu Polskim” w maju 1965 r.,  nie chodziło tylko o to, by polskie organizacje przestały być zagrożone eksmisją (jak groziło to Bibliotece), aby znalazły wspólny dach, ale także o to, by emigracja niepodległościowa pozostawiła po sobie pomnik. Zachęcając Polaków do łożenia na rzecz POSK-u, autor nie pozostawiał wątpliwości, o co mu chodzi, artykuł był zatytułowany „Pomnik emigracji”. Głuchowski pisał: „Jaki ślad po naszej emigracji zostanie, powiedzmy, za sto lat? Co […] stanie się z naszymi dobrami doczesnymi? […] Czy polski podróżny dwudziestego pierwszego wieku – miejmy nadzieję, że nie kolejny emigrant – będzie musiał szukać poloników jedynie na cmentarzach?”

Obawy te okazały się nieuzasadnione. Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii jeszcze długo nie zostaną zapomniani i pomniki nie są im potrzebne. Nie oznacza to, że nie jest im potrzebny POSK. Wręcz przeciwnie. Uważam, że ta instytucja spełnia, przynajmniej częściowo, swoją rolę – to miejsce spotkań Polaków i promowania polskiej kultury.

Odkąd pamiętam zawsze mówiło się o problemach finansowych tej instytucji. Co roku okazywało się, że wydatki przewyższają wpływy. Niedobory pokrywano z zapisów testamentowych. To jednak źródło niepewne – nie jest powiedziane, że co roku znajdzie się hojny ofiarodawca. Przed kilku laty, gdy powstał pomysł przekształcenia wschodniego skrzydła POSK-u na mieszkania, rozgorzała dyskusja, która była równie gorąca jak ta poprzedzająca budowę gmachu przy King Street. Przeciwników było równie wielu, jak i zwolenników. Zwyciężyli ci ostatni. Inwestycja łączyła się ze zmianami w ramach POSK-u. Instytut Piłsudskiego stracił – został przeniesiony do mniejszego i z pewnością mniej reprezentacyjnego lokalu. Straciło też The Joseph Conrad Society – obecną Salę Conrada, gdzie mieszczą się specjalne zbiory, trudno porównać z dawno, specjalnie zaprojektowaną. Ale – jak to się mówi – coś za coś. Po kilku latach, jakie minęły od zakończenia inwestycji, nikt nie zauważa, że z prawej strony głównego wejścia znajduje się klatka schodowa prowadząca do prywatnych mieszkań.

Znacznie mniej kontrowersji wzbudziła nowa propozycja – zabudowania kilkupiętrowym budynkiem pustego placu z zachodniej strony głównego gmachu. Stracić ma restauracja „Łowiczanka” – zniknie taras na 1 piętrze. Czy był jednak w pełni wykorzystany? Taras jak i cała pusta przestrzeń aż do czwartego piętra to będzie część nowego mieszkalnego budynku.

Jak mówi Olgard Lalko, prace mają ruszyć już w kwietniu. Wiceprezes POSK-u zapewnia, że jest to ostatnia tego typu inwestycja, bo po prostu „nie ma już więcej przestrzeni, która nie jest wykorzystana”. Są też na to pieniądze – zostanie sprzedane mieszkanie w Cheltenham, które POSK odziedziczył na mocy zapisu testamentowego jednego z członków.

Brzmi to wszystko optymistycznie i z pewnością pieniędzy z wynajmu mieszkań będzie więcej, niż gdyby wpłaciło się je na konto nawet dobrze oprocentowane. Obecne niskie stopy procentowe zniechęcają do oszczędzania w bankach i zachęcają do inwestycji.

A jaka jest moja prośba? Otóż zeszłego roku byłam w Wilnie na wspaniałej imprezie „Maj nad Wilią”. Uczestnicy byli zakwaterowani w hotelu „Pan Tadeusz”, który jest częścią budynku podobnego, jeśli chodzi o przeznaczenie, jak POSK. I wtedy pomyślałam sobie: jakże czegoś takiego w Londynie brakuje. PUNO zaprasza wykładowców, co jakiś czas przyjeżdżają z Polski aktorzy, odbywają się w POSK-u różne prelekcje z udziałem gości z Polski… Jakże byłoby wygodnie, gdyby właśnie w POSK-u mogli znaleźć zakwaterowanie. Wiadomo, jakie są ceny pokoi hotelowych, nawet tych najtańszych

Polski hotel w Wilnie to ponad trzydzieści pokoi. To osobna instytucja. Nie o taki rozmach mi chodzi. Gdyby zarząd POSK-u zdecydował się przeznaczyć jedno z mieszkań na wspomniany przeze mnie cel, jestem pewna, że nie stałoby puste. Budowa jeszcze się nie zaczęła, mieszkania nie są wynajęte. Uprzejmie proszę o rozważenie mojego pomysłu na kolejnym Walnym Zebraniu. Jestem przekonana, że POSK nie straci finansowo, a będzie to wsparcie polskiej kultury, co zapisane jest w statucie tej organizacji.

Katrzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)

  1. to się raczej nie uda… ale pomysł bardzo dobry!