14 stycznia 2017, 11:06 | Autor: Jarosław Koźmiński
Słowem wstępu: Serduszko

W styczniu 2003 roku w londyńskim POSK-u i jego okolicach po raz pierwszy zrobiło się ciepło od czerwonych serduszek. Były na kurtkach, czapkach, torbach, rękawiczkach, a u niektórych nawet na czołach czy policzkach. Młodzi Polacy mówili, że w taki dzień po prostu nie wypadało pokazać się bez serduszka.
– Co się u was dzieje? To jakiś dzień walki z chorobami serca? – pytał znajomy Anglik. Jak mu to wytłumaczyć? Ma rację i nie ma racji. Jeśli chorobą serca nazwać znieczulicę, to Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest na nią dobrym lekarstwem. Jednych odrywa od komputerów, innych od galerii handlowych, jeszcze innych od piwa… tak czy inaczej młodzież zagrzana słowami Owsiaka zbiera pieniądze na szczytny cel. Wydarzenie popierają też starsi i wszyscy razem idą śladem Orkiestry, która ma – jak mówią organizatorzy – grać do końca świata, a nawet jeden dzień dłużej…
Pamiętam dobrze zaskoczenie naszego starego polskiego Londynu, gdy pojawili się w nim młodzi organizatorzy Orkiestry. Byli kulturalni, schludni, sprawni, skuteczni – co niektórym „burzyło” obraz nowoprzybyłego z kraju Polaka. Młodzi organizatorzy sprawili się doskonale, porażając rozmachem i entuzjazmem wszystkich starych bywalców POSK-u. Ale te środowiskowe dąsy szybko zasłonił sukces samego wydarzenia, którego rozmiar do dziś robi wrażenie. Bo czy mamy jakąś środowiskową imprezę charytatywną, podczas której (jednego dnia!) zebrano by 20 tysięcy funtów. I to z tak licznym udziałem młodzieży, niemal w całości nowo przyjezdnej. Wtedy się udało. A wspomagali wszyscy, każdy dawał ile mógł.
Po raz pierwszy w Londynie zrobiono widowisko ze szlachetności młodych Polaków. Fenomen zaś polegał na tym, że ta szlachetność sama w sobie stała się widowiskiem. W kraju Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy powstała jako kontra do instytucji, ideologii i oficjalności w ogóle. Bo też sama idea Orkiestry jest taka: nie tylko pomaganie słabszym, a raczej tworzenie warunków do pomagania. Chwytliwe jest też to spontaniczne oddolne organizowanie się, tam gdzie instytucje i oficjalności są niewydolne. Tak przynajmniej głosi ulica, ale temu powszechnemu wyobrażeniu w naszych londyńskich warunkach zadano kłam już wtedy. Za akcją stanęli murem wszyscy – warto więc o tym przypomnieć wymieniając kolejno: PMS, ZHP, SPK, PMK, PAFT, IPAK oraz oczywiście POSK. Wsparcie okazali również prezydent Ryszard Kaczorowski i ambasador Stanisław Komorowski udzielając honorowego patronatu.
Podczas finalnego spotkania w ambasadzie sekretarz PAFT-u Jerzy Ostoja-Koźniewski wręczył Jurkowi Owsiakowi zebraną kwotę: £21.430,55. Doszły jeszcze 152 dolary i 850 funtów od parafii na Devonii. W styczniu 2003 roku wszyscy myśleliśmy, że Orkiestra na Wyspach mieć będzie przed sobą długi żywot.
Ale już rok później organizatorzy finału Orkiestry zdecydowali, że jego miejscem nie będzie POSK, lecz sala na Actonie. Impreza przerosła jej autorów. I się skończyła. Tamtej porażki szukać trzeba w zmianie stroju – ze spontanicznego fartuszka przez kaftan środowiskowych dąsów, aż po drelich pokoleniowej kontry. A przecież nie szata zdobi człowieka…

Jarosław Koźmiński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Jarosław Koźmiński

komentarze (0)

_