31 grudnia 2016, 11:30
Felieton na Sylwestra

Podobno Sylwestra należy przywitać koniecznie będąc ubranym w biały strój, takie zasady obowiązują w Brazylii. Słusznie, zawsze trzeba być schludnie ubranym, nie tylko w tym dniu. W Rosji podobno trzeba spisać na karteczce życzenia noworoczne, potem je spalić, a popiół zmieszać z szampanem i wszystko to wypić. Obrzydliwe, ale ludzie piją gorsze drinki. Z kolei w Chile należy dokładnie wysprzątać dom, aby w Nowym Roku zapewnić sobie szczęście i dobrobyt. Popieram, bo kto chciałby mieszkać w syfie i bałaganie? A kto odwiedzi takiego flejtucha, u którego nawet nie ma wolnego i czystego krzesła ani kawałka stołu?

Z kolei w Kolumbii zaraz po północy trzeba wziąć pustą walizkę i okrążyć z nią dom. Za rok gwarantowana wspaniała wycieczka dookoła świata. Teraz już wiem, skąd u Kolumbijczyków taka pasja do podróżowania. Oni to mają od wieków, bo każdego Sylwestra, zamiast się bawić, spędzają z walizką w ręku. Krzysztof Kolumb też był Kolumbijczykiem, tylko nikt przede mną tego nie odkrył. Jak wiadomo Kolumb w 1492 r. wyruszył w podróż z Hiszpanii na zachód aby odnaleźć nową drogę do Indii. Zamiast tego odkrył Amerykę. Rzekomo tak właśnie było i taka jest oficjalna wersja historii. Prawdziwa jest taka, że Kolumb był Kolumbijczykiem i kilka lat wcześniej przepłynął przez Atlantyk w pojedynkę w odwrotną stronę, to znaczy z Kolumbii do Europy. Wyruszył w podróż, ponieważ był pierwszym w historii imigrantem ekonomicznym i szukał roboty. Na starym nikt kontynencie nie uwierzył w tę historię, Kolumb musiał więc wymyślić coś innego. Postanowił zostać zawodowym żeglarzem, obiecał że odkryje nowe kontynenty, przywiezie złoto i drogocenne przyprawy korzenne itp.
Izabela Kastylijska-królowa Aragonii (w Hiszpanii) łyknęła ten bajer i zafundowała biednemu Kolumbowi z Kolumbii bilet powrotny do kraju.
Dalszą część historii już znacie z podręczników szkolnych. W ten sposób Kolumb został pierwszym w historii kapitanem tanich linii żeglugowych i w sumie zorganizował 4 rejsy między Europą a Ameryką.
No, ale zostawmy Kolumba w spokoju, dziś miało być o Sylwestrze.
Argentyna wchodzi w Nowy Rok prawą nogą, co ma zagwarantować powodzenie na najbliższe 12 miesięcy. Też mi sztuka. Ja codziennie rano wstaję z łóżka prawą nogą i dzięki temu mam farta. Obywatelom Argentyny radzę przetańczyć CAŁEGO Sylwestra na jednej, oczywiście prawej nodze. Wtedy będą mieli fantastyczne, usłane różami życie. No i spuchniętą nogę, ale ból w końcu zniknie, a szczęście zostanie.
A my Polacy? W jaki sposób uczcimy nadchodzący Nowy Rok? Mój kolega, miłośnik surviwalu postanowił spędzić Sylwestra w lesie. Zabrał namiot, śpiwór, ciepły ubiór, zapałki, trochę jedzenia i picia, kuchenkę turystyczną i wyruszył na spotkanie Nowego Roku do puszczy. Było to kilka lat temu, w Polsce panowała wtedy bardzo mroźna i śnieżna zima, więc kolega spędził tę jedną, wyjątkową noc dygocząc z zimna przy ognisku. Rano wrócił do miasta ledwo żywy. Od tej pory Sylwestry spędza na zabawach w gronie znajomych a czasami w egzotycznych ciepłych krajach. Może nie jest już tak ekscytująco, ale taka zabawa przynajmniej nie grozi odmrożeniami trzeciego stopnia.
A propos zagrożeń. W Polsce obowiązkowo trzeba przywitać Nowy Rok fajerwerkami. Im głośniej, tym lepiej. Niektórzy nawet z tej okazji wrzucają do ogniska niewypały z czasów II wojny światowej. Ale te zasoby powoli wyczerpują się, w końcu mieliśmy już siedemdziesiąt jeden Sylwestrów od zakończenia wojny. Gdzie więc znaleźć odpowiedni ładunek? Jest takie miejsce. Trzeba wybrać się na któryś z dawnych poligonów wojskowych. Kiedyś zbierałem materiał do reportażu o takim terenie. Był to dawny poligon używany przez wojska sowieckie stacjonujące w Polsce po wojnie. Sowieci wyjechali, ale poligonu nie rozminowali. W ramach zagospodarowania terenu polskie władze postanowiły posadzić tam las. Grunt trzeba było jednak najpierw zaorać. I wtedy poznałem pana Zdzisia, który traktorem z pługiem orał dawny poligon. W pewnym momencie wyorał minę przeciwpancerną.
– Ku… – zaklął. –To już druga dzisiaj.
Widząc całą sytuację wycofałem się na bezpieczną odległość. Stamtąd obserwowałem, jak pan Zdzisio wyciągnął minę i wyniósł ją z pola. Potem machnął do mnie, dając znak, żebym wrócił.
– Niech się redaktor nie boi, tu nie ma prawdziwych min, tylko ćwiczebne Ruscy zostawili – żartował ze mnie.
Kilka lat później pod ciągnikiem pana Zdzisia eksplodowała mina. Prawdziwa.
Przeżył, ale maszynę rozerwało. Pan Zdzisio nie musi ani ubierać się na biało, ani pić specjalnego toastu, ani sprzątać domu, ani nawet biegać z walizką w Sylwestra. On i bez tego ma szczęście.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_