21 grudnia 2016, 10:52
Angielski dla początkujących

Nie lubię polskich reklam telewizyjnych. Najczęściej występują w nich luksusowe samochody albo ktoś przebrany za lekarza, który namawia widzów, aby kurował się kolejnym „suplementem diety”, który można dostać bez recepty. Brakuje w nich nie tylko oryginalnych wizji, ale i najzwyklejszego poczucia humoru. Ta reklama jest jednak inna. Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy, od pierwszej sceny wiedziałam, że muszę obejrzeć ją do końca, bo chciałam dowiedzieć się o co chodzi. To prosta historia starszego pana, który zamawia podręcznik do nauki angielskiego. W całym mieszkaniu, nawet na głowie psa, przykleja kartki ze słówkami. Na początku są to proste zdania “I am; you are; he/she is”. Z czasem stara się rozszyfrować dialog filmowy i powtarza za aktorami „I’m gonna to fucking kill you”. Ćwiczy w każdej możliwej chwili. Trudno nie uśmiechnąć się, gdy przemawia do plastikowej kaczuszki siedząc w wannie lub gdy – ze słuchawkami na uszach – jadąc autobusem powtarza lekcję: „I love you, you are perfect.” Na te słowa reaguje zdziwieniem siedząca obok pasażerka. Pod koniec tego 3-minutowego filmiku widz jest zabrany w podróż. Starszy pan mówi „passport”, „Suitcase” i leci do Wielkiej Brytanii. Przystrojone w tradycyjnie angielski sposób drzwi domu otwiera mu syn i synowa. Zza nich wychyla się mała, śliczna dziewczynka. Starszy pan przyklęka i mówi: „Hi, I am your grandpa”.


Musiałam obejrzeć ten filmik po raz drugi, aby dowiedzieć się co reklamuje. Okazało się, że został on zrealizowany na zlecenie polskiego internetowego serwisu aukcyjny Allegro. Ta nieznana poza Polską firma zyskała nagle międzynarodową sławę. Jej reklamę obejrzało ponad 12 milionów widzów (stan na 14.12), głównie za pośrednictwem YouTube. Napisały o niej gazety: „Independent”, „USA Today”, „Huffington Post”, „Daily Mirror”, „Daily Mail”, a dwa artykuły ukazały się w „Guardianie” (w tym korespondenta PAP Jakuba Krupy). Większość komentatorów uznała, że choć konkurs na najlepszą reklamę świąteczną na świecie został już rozstrzygnięty, to właśnie ta jest to najlepsza, bo – jak napisał „Irish Times” – jest prawdziwym wyciskaczem łez zarówno poprzez śmiech jak i wzruszenie.
Dodajmy, że ta reklama ma jeszcze jeden wymiar: mała dziewczynka, podobnie jak i jej piękna matka, ma śniady kolor skóry. Mogą się z nią identyfikować nie tylko Polacy. Przy coraz bardziej nomadycznym trybie życia coraz więcej rodzin żyje z dala od siebie i nie zawsze mogą się spotkać nawet na święta.
Mnie oczywiście przypomniała się moja mama, która także próbowała nauczyć się angielskiego. Niestety, bezskutecznie. Po raz pierwszy przyjechała do Londynu wyposażona w słownik polsko-angielski i płytę do nauki angielskiego. Tak jak i na filmie dla początkujących. Wciąż pytała mnie o różne słówka i zapisywała, fonetycznie, jak się je wymawia. Ale nauka nie przychodziła jej łatwo. Była przykładem typowego antytalentu językowego. Może wynikało to z tego, że moja babcia, urodzona w Petersburgu, znała polski, niemiecki, francuski, no i oczywiście rosyjski, a mój ojciec mówił perfekcyjnie pięcioma językami. Mama miała w tej dziedzinie kompleksy. Po kilku tygodniach pobytu w Londynie podjęła decyzję, że będzie po mieście poruszać się sama. Tłumaczyłam, że metro jest dobrze oznakowane, trzeba tylko patrzeć na nazwy stacji. Wysiadłyśmy z pociągu na jednej z nich i mama z radością wykrzyknęła: „Wiem jak ta stacja się nazywa. To waj ut”. I to była ostatnia lekcja angielskiego. Metrem jednak nauczyła się jeździć sama, choć zawsze miałam obawy, że zabłądzi, ale jakoś się to nie zdarzyło. Rezultat był taki, że moja córka musiała nauczyć się polskiego, by móc porozumieć się z babcią.
Wydawać by się mogło, że trudno znaleźć bardziej uniwersalną reklamę jak ta polska. Ten starszy pan wyruszając w podróż do Wielkiej Brytanii ucieka przed samotnością, która jest jego udziałem na co dzień, ma szansę, choćby na krótko, pobyć z bliskimi mu ludźmi. A jednak znaleźli się ludzie, którzy nawet tę ciepłą w swej wymowie historię potraktowali jako pretekst do wyrażenia antypolskich uczuć. W „Daily Mail” znalazły się wpisy, które powinny zostać zlikwidowane przez administratorów strony. A jednak nie zostały.
„W drugim zdaniu dziadek zapyta z pewnością gdzie może starać się o zasiłek” – pisze jeden z czytelników „Maila”. Inny dodaje: „Gdyby wiedział, że nie jest tu dobrze widziani, bo Anglicy nienawidzą Polaków, to z pewnością by nie przyjechał”. „A co z Brytyjczykami, których nie stać na święta, bo Polacy zabierają im pracę?” – komentuje kolejny. Ktoś radzi: „Wracajcie do domu, Polacy. Tak także można godnie żyć”.
Te komentarze (przytoczyłam tylko bardziej łagodne) mówią najlepiej o atmosferze, jaka wytworzyła się w Wielkiej Brytanii po referendum w sprawie Brexitu. To nie znaczy, że wcześniej nie było ludzi, którzy myśleli w podobny sposób. Jednak poprawność polityczna nie pozwalała im wygłaszać głośno podobnych opinii pełnych niechęci wobec cudzoziemców, a Polaków w szczególności. Obecnie poczuli, że jest na to polityczne przyzwolenie.
Nie należy jednak zbytnio się tym przejmować. Jeśli ktoś jeszcze nie obejrzał tego filmiku, radzę poszukać go na internecie. Dla poprawienia humoru zaraz zrobię to także, by się uśmiechnąć, a na zakończenie ukradkiem otrzeć łzy.
Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_