19 grudnia 2016, 10:46 | Autor: admin
Kościół jest bosko-ludzki, święty i grzeszny
W Kościele jest miejsce dla każdego – i dla konserwatywnego prawicowca i lewicującej feministki. Między innymi na tym polega wyjątkowość Kościoła – mówi ks. Bartosz Rajewski, duszpasterz młodzieży, społecznik, felietonista i proboszcz parafii pw. Św. Wojciecha w Londynie (dawniej: Lokalnej Polskiej Misji Katolickiej Little Bromton Oratory) w rozmowie z Magdaleną Grzymkowską

Łamie ksiądz pewne stereotypy. Chodzi ksiądz na koncerty, na facebooku ma ksiądz zdjęcie bez koloratki, ostatnio widziałam tam zdjęcie z siłowni. Czy taki jest obraz nowoczesnego księdza?
– Obraz „facebookowy” jest kreowany przeze mnie bardzo świadomie. Stąd czasem kontrowersyjne zdjęcia albo wpisy. Ksiądz to człowiek jak każdy inny – ma swoje zainteresowania, hobby, lepsze i gorsze chwile. Nie jestem jakimś pół-bogiem. Na szczęście skończyły się już czasy, kiedy to ksiądz uchodził za kogoś niedostępnego, otoczonego aurą tajemniczości. Już ks. Karol Wojtyła łamał te stereotypy. Spływy kajakowe, zdjęcia bez koloratki, msze św. sprawowane na kajaku, albo „ucieczki” z Watykanu w okresie pontyfikatu – są tego wymownym dowodem. Papież Franciszek także każdego dnia pokazuje, jak być księdzem. Po to dostałem święcenia i zostałem księdzem, by nie zamykać się w enklawie. Uważam, że najważniejsze to być sobą, niezależnie od sytuacji. Moim celem jest być jak Chrystus w służbie innym, ale nie w układaniu życia innym. Chrystus nigdy nie patrzył na nikogo „z góry”. Myślę, że coraz mniej jest księży, którzy traktują wiernych niewłaściwie. To epizody, które często wynikają z rozmaitych nieporozumień, niepotrzebnych emocji, niesłusznych ocen i osądów. Powiedziałbym nawet, że jest odwrotnie – coraz częściej to ludzie traktują nas – księży w sposób daleki od ideału. Każdy może mnie wyśmiać, ubliżać mi, poniżać mnie, a ja – jako ksiądz – nie mogę nic zrobić. Takie sytuacje to wcale nie rzadkość.

Kontynuując pierwsze pytanie: w jaki sposób na wizerunek Kościoła i księży wpływa postać ks. Jacka Międlara czy ks. Charamsy o skrajnie nacjonalistycznych poglądach?
– Na wizerunek Kościoła ogromny wpływ ma postępowanie każdego księdza. Dobrze oddał to ks. Józef Tischner, kiedy powiedział: „Nie spotkałem człowieka, który straciłby wiarę przez Lenina, ale spotkałem takich, którzy ją stracili przez proboszcza”. Nie możemy jednak zapomnieć, że na wizerunek Kościoła nie mniejszy wpływ ma zachowanie każdego ochrzczonego człowieka. Ludzie widzą, jakim jestem chrześcijaninem: moje postępowanie albo ich buduje, albo gorszy.
Rzeczywiście, gdy było głośno o opuszczeniu zakonu przez ks. Międlara, napisałem, że to już chyba nowa „świecka tradycja”, że co roku, na przełomie września i października pojawia się ksiądz, który robi medialną zadymę i zapowiada „wymiatanie brudów z Kościoła”. Rok temu był to ks. Krzysztof Charamsa. Teraz jest to ks. Jacek Międlar. Pierwszy zapowiedział konferencję prasową trzy dni po swoim „coming out”. Drugi tak samo. Pierwszy miał grono swoich klakierów. Drugi również. Pierwszy lansował się na męczennika. Drugi o niczym innym (chyba) nie marzy. O pierwszym dzisiaj już nikt nie pamięta. O drugim za rok też niewielu wspomni. Miał rację Johann Wolfgang von Goethe pisząc, że „jesień to też smutek i rozpacz”.
Będąc w Polsce spotkał się ksiądz z nieprzyjaznymi, nacjonalistycznymi postawami. Na głos sprzeciwu, został ksiądz „niedouczonym katolikiem, który nie zna ani Chrystusa, ani Ewangelii, ani Kościoła” oraz że „tacy jak ksiądz są wrogami ojczyzny”. Napisał ksiądz: To chyba cud, że żyję. Niestety coraz częściej można się spotkać z takimi postawami – czy to pewien globalny trend? Z czego on wynika?
– Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie. Świat się zmienia na naszych oczach, to nie ulega żadnej wątpliwości. W społeczeństwach dotychczas pluralistycznych pojawiają się coraz częściej przejawy skrajnie nacjonalistyczne. Myślę, że ludzie są zmęczeni globalizacją. Dochodzi do tego lęk spowodowany niepewnością jutra w szybko, albo za szybko zmieniającym się świecie. Paradoksalnie też takie postawy – skrajnie nacjonalistyczne – są efektem słabej tożsamości indywidualnej części młodego pokolenia.
Zastanawiałem się natomiast od dawna, co takiego sprawia, że wielu księży podejmuje aktywność – nazwijmy ją – polityczno-patriotyczną, energicznie angażując się w rozmaite inicjatywy o charakterze narodowościowym a nawet nacjonalistycznym. Ciekawe, że prawie zawsze takiej aktywności towarzyszy niemal całkowity zanik działań na polu ewangelizacji, przepowiadania Słowa (chyba, że w kontekście politycznym) i stricte duszpasterskim. Jeśli zaś pojawia się Ewangelia, niemal zawsze traktowana jest ona instrumentalnie, jako narzędzie mające pomóc w podejmowanej misji „odrodzenia narodowego”. I w końcu znalazłem odpowiedź: „(…) W okresie, gdy oświecenie wstrząsnęło tradycyjną pobożnością, kryzys wiary nie ominął także wielu księży. Ich duszpasterska troska przesunęła się na pole pracy społecznej (…). Ma to związek z głęboką przemianą religii w oświeceniu. Tradycyjna religijność została zakwestionowana. Mówiąc symbolicznie: kiedy niebo jest zakryte chmurami wątpliwości, „energia religijna” przesuwa się z nieba na ziemię – często przyjmując postać miłości do ojczyzny i narodu” (Ks. Tomasz Halik, fragment wykładu wygłoszonego 16 czerwca 2016 r. podczas otwarcia Centrum Badań nad Filozofią Polityki, Etyką i Religią na Uniwersytecie Karola w Pradze, tłum. Bartosz Bartosik. Cały wykład został opublikowany w „Więzi” – jesień 2016, 3[665]).
Myślę, że lekarstwem na rozwijającą się „religię” nacjonalizmu jest powrót do Ewangelii, która najlepiej uczy, jak żyć, żeby nie stracić własnej tożsamości, jednocześnie szanując tożsamość innych ludzi.

Parafia pw. Św. Wojciecha to parafia młodych ludzi. Z jakimi wyzwaniami lub problemami spotykają się dzisiejsi młodzi katolicy z Polski mieszkający na emigracji?
– Muszę dokonać małego sprostowania. Nie tylko nasza parafia na South Kensington jest parafią młodych ludzi. Wszystkie polskie parafie są wspólnotami, w których dominują 30-40-latkowie. To oczywiście efekt emigracji z 2004 roku i lat późniejszych. Są to ludzie młodzi, z dziećmi, którzy chodzą do kościoła, bo naprawdę tego potrzebują.
Najtrudniej chyba przekonać ludzi do odpowiedniej hierarchii wartości. Praca jest ważna, pieniądze są ważne, ale są rzeczy ważniejsze – rodzina, Pan Bóg, relacje międzyludzkie. Polacy, którzy tu przyjeżdżają, często na pierwszym miejscu stawiają pracę, różnego rodzaju obowiązki, spłacanie kredytów, budowanie w Polsce domów, do których większość nigdy na stałe nie wróci. To często przysłania inne, ważniejsze wartości. Ci parafianie często gubią w swoim życiu Boga, gubią męża, żonę czy dzieci. To widać zwłaszcza tu w Londynie, gdzie tempo życia jest naprawdę szybkie. Łatwo stracić z pola widzenia to, co jest bardziej istotne. To jest największy problem.
Dużym wyzwaniem dla Kościoła są ci, którzy stracili w swoim życiu więź z Bogiem. To duże wyzwanie także dla mnie. Myślę, że kluczowe są tutaj słowa Prymasa Polski, abp. Wojciecha Polaka, który powiedział, że nie możemy biernie czekać na tych, którzy sami do nas przyjdą i musimy po prostu wyjść do ludzi, szukać ich i przypominać o tym, co jest najważniejsze. Niemal do znudzenia mówi o tym też papież Franciszek, który nakazuje nam szukać człowieka i wychodzić na peryferie, czyli w takie miejsce, do jakich jeszcze do niedawna nie odważylibyśmy się pójść. Stąd u mnie niekonwencjonalne sposoby działania, które czasem mogą szokować, innym razem prowokować, a kiedy indziej nawet – co również się zdarza – oburzać.

Ostatnio mediami i opinią publiczną wstrząsnął projekt ustawy antyaborcyjnej. Do „czarnego protestu” przyłączali się również katolicy, którzy zostali napiętnowani przez obrońców życia poczętego.
– Bardzo źle się stało, że kolejny raz próbowano „majstrować” przy kompromisowej ustawie antyaborcyjnej. Jak zawsze w takich przypadkach, również tutaj było dużo nieścisłości, niedomówień i manipulacji wymierzonej w Kościół. Nie mam kompetencji, żeby mówić, co powinno być w prawie. Ale głos Kościoła jest jednoznaczny. Wierzymy, że życie pochodzi od Boga, nie jest biologicznym przypadkiem. A ponieważ nie umiemy określić, kiedy zaczyna się człowiek, przyjmujemy, że człowiekiem jest się od samego początku. I od początku trzeba go chronić tak jak każde inne życie. Tak jak chronimy starca. Nie jest to nakaz wypływający tylko z Ewangelii. Jest to nakaz bardziej pierwotny, którego źródłem jest prawo naturalne, wpisane w nasze serca.
Co do „Czarnego protestu” nie krytykowałem i nie krytykuję kobiet, które w nim uczestniczyły. Uważam jednak, że zostały perfidnie wykorzystane. Sejmowa komisja sprawiedliwości i praw człowieka opowiedziała się za odrzuceniem obywatelskiego projektu komitetu „Stop aborcji”, zaostrzającego przepisy aborcyjne. Ciekawe, że przedstawiciele opozycji, a więc ci, którzy wzywali do protestu przeciwko nowelizacji ustawy, sami byli nie tyle zainteresowani jej odrzuceniem, co dalszym biciem piany. Chciałbym się mylić, ale chyba nie o wolność i prawa kobiet w proteście chodziło, a o zasłonę dymną dla partyjnych interesów. Uważam, że było to wykorzystanie kobiet do bicia partyjnej piany. I proszę mnie źle nie zrozumieć – nie jestem fanem opcji rządzącej. Jestem przeciwny obłudzie, której i jednym i drugim nie brakuje. A ta sytuacja jest dowodem na to, że nie warto im bezgranicznie ufać, choćby podnosili najbardziej wzniosłe i cudowne kwestie, jak promocja rodziny i 500+ z jednej strony, a wolność i prawa kobiet z drugiej. To lekcja (kolejna!), że Kościół i my – księża mamy być ponad tym i nie angażować się nigdy ani po jednej ani po drugiej stronie, choćby mydlono nam oczy najbardziej wzniosłymi projektami ustaw. Mamy być po stronie człowieka, zwłaszcza tego najbardziej poranionego, którego inni chcą wykorzystać do własnych celów. A to co dotyczy kwestii najtrudniejszych, zostawić decyzji podejmowanej w sumieniach matek i ojców oraz spowiednikom na forum wewnętrznym – w konfesjonałach (tam gdzie jest taka konieczność) a nie na forach internetowych i w media.

Ale czy w dzisiejszym Kościele jest miejsce dla katolików o liberalnych poglądach?
– Przede wszystkim w Kościele nie ma miejsce na walkę – nazwijmy ją – „pomiędzy”. Jedynym polem „bitwy” może być moje własne życie z moimi własnymi słabościami, wadami i grzechami. Chciałbym zacytować mojego ulubionego teologa – kard. Henri’ego de Lubac’a i książkę jego autorstwa, zatytułowaną „Medytacje o Kościele”: „Kościół! Kiedy go szukam i chcę zrozumieć – gdzie mogę go znaleźć? Jakimi barwami mogę odmalować jego obraz? Czy nie są to barwy, które kłócą się ze sobą? Mówi się, że jest on święty, a ja widzę, że jest pełen grzeszników. Mówi się, że jego misją jest oderwanie człowieka od trosk doczesnych i przypominanie o powołaniu do wieczności. A ja widzę, że jest on nieustannie zajęty sprawami tego świata i tego czasu. Zapewnia się, że jest on powszechny, otwarty niczym mądrość i miłość Boga. A ja stwierdzam, że jego członkowie bojaźliwie chowają się w zamkniętych kręgach”. Taki właśnie jest Kościół – bosko-ludzki, święty i grzeszny, nieomylny i omylny. Jest w nim miejsce dla każdego. W Kościele przemieniamy się z grzeszników w ludzi świętych. Aby być chrześcijaninem – napisał kiedyś J. Ratzinger – należy uznać za niemożliwą samowystarczalność oraz przyjąć własną niemoc. Wierzę w Kościół.

W Kościele jest miejsce dla każdego – i dla konserwatywnego prawicowca i lewicującej feministki. Tak było od zawsze i tak – mam nadzieję – będzie. Między innymi na tym polega wyjątkowość Kościoła. Ponieważ jest to wspólnota otwarta i pluralistyczna, dochodzi czasem do różnych tarć i różnicy zdań. Ważne jest jednak, aby nie stracić z pola widzenia Chrystusa i nie przestać kierować się w życiu Ewangelią.
Granica podziału przebiega często – nazwijmy to – na płaszczyźnie radykalizmu. Katolik konserwatywny uważa się za bardziej radykalnego, natomiast katolik o liberalnych poglądach, uważany jest za mniej radykalnego. Powinniśmy w takich sytuacjach pamiętać, że nie powinno się mówić o radykalizmie ewangelicznym, jeśli od razu się nie doda, że nie ma on w sobie nic z zaciskania zębów, że w gruncie rzeczy jest on czymś lekkim i słodkim. Kiedy ktoś mówi o radykalizmie ewangelicznym, żeby podkreślić to, że w Pana Jezusa najzwyczajniej w świecie trzeba wierzyć na serio, to ja się całkowicie z nim zgadzam. Ale, podobnie, jak o. Jacek Salij, wolę patrzeć na wiarę w perspektywie małżeństwa, takiego całoosobowego, pełnego radości otwarcia się na Pana Jezusa. Chociaż nieraz ta radość, podobnie jak w dobrym małżeństwie, bywa także trudna.

Księdza parafia wspiera organizację pomagającą dzieciom w Afryce.
– Ponieważ od lat znam się z Szymonem Hołownią, od lat angażuję się w prowadzone przez niego i jego fundacje („Dobra Fabryka”, „Kasisi”) projekty. Nie jest to jednak nic wielkiego. Raz do roku Szymon odwiedza naszą parafię, opowiada co nowego słychać w Afryce, co wydarzyło się u jego podopiecznych i kwestuje na potrzeby fundacji. Czasem też, jak mamy taką możliwość, jako parafia wspieramy konkretne dziecko, które potrzebuje pomocy, albo bierzemy udział w aukcjach. Dzięki temu otrzymaliśmy latem poduszkę papieża Franciszka, której używał w czasie swojej podróży do Polski. Uświadomiłem sobie niedawno, że Afryka jest bardzo blisko nas. Tysiące Afrykańczyków koczują dziś kilkaset kilometrów od granic Unii, na plażach Libii. Za chwilę kolejna ich fala ruszy do Europy. Na razie w dość obrzydliwy sposób się przed nimi bronimy, ale za kilka lat spotkamy ich na ulicach Radomia i Płocka, tak jak dzisiaj spotykamy ich na ulicach Londynu. Dlatego Afryka musi być obecna także w życiu naszych parafialnych wspólnot.

Ile osób przychodzi na msze św. w księdza parafii?
– Na mszach w tygodniu są 2-3 osoby. I wtedy także mówię kazanie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Msza św. to nie spektakl, a wierni to nie publiczność. Mszę św., albo lepiej – Najświętszą Ofiarę – sprawuję dla Boga i składam samemu Bogu, niezależnie od tego, czy są ludzie w kościele, czy ich nie ma. Słuchaczem Słowa Bożego też najpierw jestem ja i ja jestem najpierw wezwany, by tym słowem żyć, a dopiero później przekazuję je innym.
W niedzielę w obu mszach uczestniczy średnio ok. 250-300 osób. Czasem jest więcej, innym razem (np. w wakacje) mniej. Cieszy mnie fakt, że odnotowujemy stały wzrost. Kiedy dwa lata temu odprawiałem pierwszą mszę św. w Little Brompton Oratory, na wieczornej mszy św. było kilkanaście osób. To było rzeczywiście deprymujące. Po dwóch latach mamy kilkudziesięcioprocentowy wzrost wiernych. Co więcej, są to ludzie, którzy w swoim życiu odkryli Boga i wiarę w Niego oraz ludzie, którzy wybrali naszą parafię na swoją wspólnotę. To dla mnie wielka radość. Patrząc na odległości, jakie musimy pokonać w Londynie, z pewnością Polacy mają tu dużo dalej do Kościoła niż w jakiejkolwiek miejscowości w Polsce. Prawdą jest, że nasza parafia na South Kensington w Londynie w 95% tworzona jest przez ludzi, którzy nie mieszkają w tym rejonie. Wiele osób musi poświęcić godzinę i więcej na dojazd. Dlaczego? Ponieważ chcą, ponieważ wierzą, ponieważ Bóg w ich życiu zajmuje miejsce kluczowe. Dla człowieka szczerze wierzącego i kochającego Boga odległość nie stanowi problemu. To dla mnie powód do wielkiej radości. Warto być dla tych ludzi!

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)

  1. W książce Szymona Hołowni ‚Monopol na zbawienie’ jeden z rozdziałów ma tytuł ‚Spotykasz Księdza, który mówi ludzkim głosem’. Oto moje, a i wielu innych, marzenie wobec księży Kościoła, do którego należę i próbuje się nie zniechęcić, ale który niestety, tak rzadko jest reprezentowany przez ‚księży, którzy mówią ludzkim głosem’. Nie dystansują się wobec ludzi i codziennych problemów jakby uważając, że problemy mogłyby im zakłócić kontemplację sakrum. Tym większy kudos dla Księdza Bartka i życzenia wiele, wiele powodzenia w Jego działaniach, aby się nie zniechęcał! Fantastyczny człowiek na właściwym miejscu! Dziękujemy Pani Magdo za tę rozmowę!