13 listopada 2016, 10:31
Pan Karol, czyli bakcyl teatru

Pomimo nagrań video, fotografii i recenzji, teatr to najbardziej ulotna ze sztuk; trwająca tylko w pamięci i uchodząca z pamięci wraz z ostatnim widzem. Czasem wcześniej. Widzowie żyją zazwyczaj dłużej od własnych wspomnień.

A jednak magia teatru przyciąga i urzeka mocniej niż film, trwalej niż obraz telewizyjny, który przemyka przez świadomość widza, szybko ustępując miejsca następnym wrażeniom. Może dlatego, że przez dwie godziny dzielimy razem magiczną przestrzeń, w której aktor i widz przeżywają tę samą przygodę i jest w tej przygodzie coś z seansu i coś ze snu, ucieleśnione marzenie i ryzykowna zabawa.

Żywy teatr to w naszej codzienności. Magnes jednoczący i inspirujący publiczność w niepowtarzalny sposób. Tym większą siłą przyciągania obdarzony jest nasz skromny teatr polski na obczyźnie (jeśli niezależnie od stopnia zadomowienia na tych wyspach czy w Europie, za prawdziwą ojczyznę uznamy język naszego dzieciństwa). Niczym lampa świecąca w półmroku przyciąga nie tylko widzów, ale i entuzjastów gotowych oddać swój czas i wszelkie umiejętności dla przedłużenia tego przeżycia, jakie daje im teatr. Ci ludzie to nie tylko ‘groupies’, podekscytowani wielbiciele czy wielbicielki, czekający pod garderobą czy oblegający stolik aktorów w restauracji, ale pełni poświecenia pracownicy, na których współpracy opiera się cała zakulisowa działalność, a nawet infrastruktura naszego teatru.

Bo Scena Polska.UK nie zatrudnia etatowych administratorów, marketingowców ani publicystów, nie ma swych maszynistów, krawcowych ani kasjerów, wszystkie funkcje, jeśli nie dadzą się podzielić między samych aktorów, realizowane są przez entuzjastycznych woluntariuszy. Zespół Sceny Polskiej przyjmuje z otwartymi ramionami ludzi, których kreatywność, tęsknota – a czasem samotność – czyni podatnymi na bakcyla teatralnego. Ci ludzie przewijają się przez nasze produkcje, nasze spotkania i dyskusje, czasem nie mają do zaoferowania więcej niż pomysł na rozprowadzenie ulotek i plakatów, czasem rzucają się z zapałem w wir promocji, czasem zabłysną jednym czy dwoma artykułami w programie, pomogą w nagraniu ścieżki dźwiękowej, czy rozebraniu dekoracji po spektaklu. Czasem takie ‘zauroczenia’ trwają kilka tygodni a czasem dziesięć lat.

Właśnie odchodzi od nas kierowniczka marketingu, która jako młoda polonistka, pracująca przypadkowo w banku, zaoferowała nam swoją pomoc. Przez szereg lat zajmowała się najpierw naszymi programami i archiwum, potem promocją, a potem całą sferą marketingu, oddając nam swój czas i wielostronne zdolności – a znajdując w nas zastępczą rodzinę. Teraz wołają ją własne obowiązki rodzinne, może też nowe własne aspiracje.

Współpraca z nami wymaga nie tylko poświecenia czasu i sił, ale i pełnej identyfikacji z naszą misją. Szanse na pozostanie z nami maja tylko ci, którzy odnajdą w naszej działalności wspólny cel i źródło zaspokajające najgłębsze potrzeby twórcze.

Pan Karol pojawił się na naszym horyzoncie przypadkiem. Napomknął poznanemu po mszy w kościele aktorowi, że córeczce marzy się udział w teatrze dziecięcym „Syrena”. W zamian za radę czy nawet niezależnie od niej pan Karol, który jest majstrem w pracowni stolarskiej, zaoferował gotowość pomocy w budowie dekoracji. Nie wiedział nawet, że w naszych przewrotnych wizjach inscenizacyjnych nie chodzi nigdy o wielkie konstrukcje, kulisy czy ściany, ale o coś, co jest metaforą a zarazem instalacją z drewna. Instalacja to nie obiekt udający coś innego, niemalowane płótno ani tło, ale dzieło sztuki samo w sobie. Tu chodziło jeszcze o to, aby instalacja dzieliła się na części i poruszała po scenie, zmieniając wygląd i rozmiar przestrzeni.

Przytłoczona obowiązkami scenografka bez większej nadziei pokazała panu Karolowi szkic. Usiedli nad projektem przed próbą, a po czterech godzinach widziałam ich nadal ślęczących nad projektem, rozważających jego proporcje i sposób realizacji.

Pan Karol nie posiadał się z radości. To było dokładnie to, o czym marzył: wyrazić przez sztukę swego rzemiosła i surowe piękno materiału, w którym pracuje, odległą metaforę teatralną! Ogarnęła go gorączka twórcza. Po raz kolejny zagłębił się w tekście sztuki, posyłając mi mailem cytaty, jako doping do trzymania się ustalonej wizji. Dla nas przywykłych do najprostszych ‘zastępczych’ dekoracji i dla naszej utalentowanej scenografki zaczął się okres zdumiewającej i dotąd niewyobrażalnej aktywności: kolekcjonowanie najdziwniejszych elementów , całonocne sesje robocze w pracowni pana Karola, wreszcie konfrontacja tej niezwykle konstrukcji ze sceną i z aktorami.

Entuzjazm Pana Karola udzielił się scenografce, która pomimo nawału pracy , w ‘normalnych ‘teatrach wykonywanej przez ekipę malarzy i techników, cyzelowała i wykańczała każdy detal tak jakby to była prawdziwa instalacja pretendująca do Tate Galery.

W trakcie prób i za kulisami trafialiśmy na Pana Karola, którego uśmiech i błyszczące oczy świadczyły, że był w siódmym niebie. Nie prosił o nic tylko żeby jego śliczna żona i małe, zakochane w teatrze córeczki mogły rzecz obejrzeć więcej niż jeden raz.

Na ostatnim przedstawieniu, siedząc w tylnym rzędzie zapełnionej po brzegi widowni, zauważyłam kilku nietypowych dla naszej publiczności, barczystych dryblasów. To była brygada pana Karola gotowa do pomocy w błyskawicznej rozbiórce dekoracji po spektaklu.

Zetknięcie z naszym teatrem nie było pierwszą okazją przy jakiej Pan Karol połknął bakcyl teatralny. Podobno w rodzinnej Bydgoszczy z zamiłowaniem chadzał do teatru, czasami po kilkanaście razy. Tu na obczyźnie, gdzie rosną jego dzieci, gdzie tęsknota za teatrem połączyła się w jedno z tęsknotą za językiem i magią dzieciństwa, tu właśnie pan Karol będzie mogli karmić swego bakcyla regularną współpracą z nami.

Przy okazji, może znajdzie się wśród czytelników zdolny i zakochany w teatrze specjalista od spraw medialnych?

Helena Kaut-Howson

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_