11 listopada 2016, 18:17
Życie wspólnotowe

Informacja o nowo nabytym polskim kościele pw. Najświętszej Marii Panny Matki Kościoła w Corby, Northamptonshire, pobudza do refleksji.

To wspaniała wiadomość, która zdopingować może różne inne polskie wspólnoty rozsiane po Zjednoczonym Królestwie, które korzystając z wypożyczonego na polską mszę św. angielskiego kościoła mają problem ze stworzeniem parafii w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Parafii, wokół której kwitłoby życie religijne, społeczne i towarzyskie. Kościół katolicki jest zawsze Domem Bożym, niezależnie od tego kto w nim się modli, ale polski kościół to właśnie szansa na coś więcej. To msze św. o normalnej – czyli odpowiadającej parafianom – porze, to nabożeństwa wciągu tygodnia – Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa, grób Pana Jezusa na Wielkanoc, Rezurekcja. To koło ministrantów, koło seniorów, harcerstwo. To szansa na otwarcie polskiej szkoły sobotniej, na kawiarenkę w niedzielny poranek, na spotkania różnych grup – modlitewnych, dyskusyjnych, społecznych. To odczyty i dyskusje. To wreszcie pełne, wielowymiarowe i wielopokoleniowe normalne życie wspólnotowe; polskie, choć na obcej ziemi.

Gratuluję wspólnocie w Coventry i okolicy, że zdobyła się na ten odważny i odpowiedzialny krok. Że potrafiła zjednoczyć polską społeczność dla tak wzniosłego celu. Przecież na tamtejszym terenie mieszkają Polacy od bardzo dawna, jednocząc się w modlitwie w pobliskich ośrodkach. Nie zdobyli się jednak na ten wysiłek, który dzisiaj bierze na siebie ta najnowsza, unijna emigracja. I chwała im za to.

Liczba Polaków mieszkających w Anglii wzrosła dramatycznie od przystąpienia Polski do Unii Europejskiej. Wzrosła liczba szkoł sobotnich i, oczywiście, wzrosła liczba polskich parafii na terenie Wielkiej Brytanii. Bo takie było zapotrzebowanie, a to właśnie polska parafia promieniuje w teren i wokół niej gromadzi się życie wspólnotowe. Jak dotychczas, jednak, nie udało nam się powiększyć liczby polskich kościołów i stan ten zapewne martwi nie tylko księdza rektora Polskiej Misji Katolickiej Stefana Wylężka ale i samych księży, którzy muszą dostosowywać się do ofiarowanych im warunków w angielskich kościołach i często obsługują w niedzielę po trzy cztery wspólnoty.

Zakup polskiego kościoła, z woli samych parafian i przy ich wkładzie pracy i w jakimś stopniu i zaangażowaniu finansowym, to pierwsza jaskółka. To znak, że najnowsza emigracja, która dotychczas w większości przypadków koncentrowała się na organizacji własnego życia, względnie na zapewnieniu dzieciom nauki języka polskiego i zakładaniem nowych szkół sobotnich, wychodzi poza ramy ogniska domowego i zaczyna myśleć bardziej wspólnotowo. Zaczyna odczuwać potrzebę zaangażowania duchowego w rozwój wspólnoty parafialnej. To bardzo dobry, pozytywny i radosny znak.

Trudno w takim momencie nie sięgnąć wspomnieniami do czasów drugiej wojny światowej, emigracji niepodległościowej i okresu, kiedy na tych wyspach znaleźli się polscy żołnierze, lotnicy i marynarze przed którymi zamknięto drogę powrotu do Polski. Walczyli oni na różnych frontach, przekonani, że walczą o wolną Polskę. Że po zakończeniu działań wojennych powrócą do domów rodzinnych, gospodarstw, najbliższych. Jakże okrutna okazała się rzeczywistość i jakże bardzo czuli się skrzywdzeni. Zmuszeni przez zaistniałą sytuację życiową do ciężkiej, fizycznej pracy do której nie mieli fachowego przygotowania i to na obcej ziemi, która nie była im przychylna, właśnie w kościele polskim szukali wsparcia, pociechy i nadzieji na lepsze jutro. Kościół pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej przy Devonia Road w Londynie stał się ostoją nie tylko dla polskiego rządu na uchodźctwie ale i dla całej rzeszy Polaków rozrzuconych po stolicy, ale niedzielami ciągnących do stóp Jasnogórskiej Pani. Mały kościółek w północnym Londynie, zakupiony w okresie między wojennym, stał się wtedy podstawą integracji środowiska polonijnego, zróżnicowanego, politycznie podzielonego ale zjednoczonego wiarą. Ówczesny rektor ksiądz Władysław Staniszewski doskonale rozumiał potrzebę kultywowania polskich tradycji religijnych; potrzebę wspólnej modlitwy; potrzebę radosnych spotkań towarzyskich; potrzebę polskiego kościoła. Rozumiał, że Polak, pozbawiony ojczyzny i domu rodzinnego musi właśnie przy ołtarzu szukać sił na przetrwanie. I wychodził ku ludziom, wspierał każdą pozytywną inicjatywę, a drzwi kościoła przy Devonia Road były zawsze otwarte dla każdego potrzebującego pomocy. I pamiętam swoje pierwsze lata w Anglii, kiedy nie stać nas było na regularne wyjazdy na Devonię, ale mimo to świadomość, iż mamy polski kościół, iż możemy do niego się udać w razie potrzeby i wsparcia duchowego na pewno była ogromną dla naszej licznej rodziny pociechą. I nie tylko dla nas ale dla naszych znajomych, przyjaciół, rówieśników.

I tak kościół na Devonii stał się drugim domem dla emigracji niepodległościowej i dla każdej kolejnej fali emigrantów, których przez lata naszej tutaj obecności było bardzo wiele. A dzięki temu stał się również i łącznikiem pokoleń, które po kolei wpisują się w ciąg wydarzeń, historię i tradycję kościoła. Przynależność do wspólnoty parafialnej daje każdemu pokoleniu zakotwiczenie, które potrzebne jest do życia, daje poczucia stałości. Pozwala na rozwijanie talentów i zainteresowań i na bezinteresowny dar z siebie i swojego czasu dla dobra wspólnoty. Takich oddancyh parafian było przez te dziesiątki lat bardzo wielu. Byli istotnym składnikiem tkanki społeczeństwa, która rosła, rozwijała się i służyła kolejnym pokoleniom.

Przed wspólnotą w Corby stoją wielkie wyzwania zarówno ekonomiczne jak i duchowe. Wierzę, iż świetnie dadzą sobie z nimi radę. Czego im serdecznie życzę.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_