19 października 2016, 16:02 | Autor: admin
Piltdown Man: Tropami oszusta

Wszyscy chcielibyśmy wierzyć, że naukowcy tworzą teorie w oparciu o twarde fakty i autentyczne odkrycia. Uznajemy bez zastrzeżeń, że nasza obecna wiedza to chłodne wnioski, a nie osobiste, emocjonalne podejście osób zaangażowanych w jej poszerzanie. Czy taka bezstronna wiedza jest w ogóle możliwa? Niestety nie zawsze. Jak powiedział Ernst Mayr, biolog ewolucyjny: „Wydaje się, że istoty ludzkie nie potrafią mówić o sobie, o swojej historii, bez emocjonalnego zaangażowania, w taką czy inną stronę”.

 Czaszka jak kokos

Charles Dawson był wiejskim prawnikiem, załatwiającym formalności, odczytującym testamenty i ogólnie wiodącym pracowity żywot w parafii Fletching, East Sussex. Po godzinach jednak oddawał się swojej prawdziwej pasji: archeologii. Czasy sprzyjały tej dziedzinie, grzebanie w poszukiwaniu starych kości i prahistorycznych resztek było bardzo modne. Od kiedy zaczęto znajdować skamieliny i kości dinozaurów i dzięki tym odkryciom tworzyć zapomniane światy, każdy chciał coś oszałamiającego, niezwykłego znaleźć. Dawson miał całą kolekcję swoich znalezisk, którą pokazywał znajomym, ale raczej nikt nie brał go poważnie. A marzyły mu się splendory i członkostwo w Królewskiej Akademii Nauk, publiczne wystąpienia i ogólne uznanie dla jego wysiłków amatora-archeologa. W roku 1912 nastąpił przełom. Po latach mozolnego zbierania nagle trafia na coś niezwykłego. Ludzką czaszkę, jakiej nikt dotąd nie widział! Jest ona wprawdzie mocno rozbita na fragmenty, ale Dawson tłumaczy to tym, że robotnicy rozbili ją, bo myśleli, że to skamieniały…orzech kokosowy. Skąd wzięłyby się kokosy w Sussex, nikt raczej nie spytał. Rozpoczyna korespondencję z naczelnym geologiem, Arthurem Smith z muzeum Historii Naturalnej. Panowie zaczynają współpracę i wkrótce znakomitość z Londynu przyjeżdża do niewielkiej osady Piltdown, by kontynuować wykopaliska. Znajdują kolejne fragmenty czaszki, uzębienia a nawet prymitywne narzędzia. Wszystko to wędruje w pudłach do profesorskiego grona Akademii Królewskiej. Po zbadaniu obwieszczają oni sensacyjną nowinę, która obiega świat: znaleziono wreszcie brakujące ogniwo w teorii ewolucji! Piltdown Man- bo tak nazwano to odkrycie, ma 500 tysięcy lat i był Anglikiem!


 Patriotyzm naukowy

Na teren wykopalisk przyjeżdżają sławy z Londynu oraz sam Arthur Conan Doyle, autor opowieści o Sherlocku Holmesie. Z Dawsonem znał się już wcześniej, mieszkał w okolicy i czasem podwoził go na pobliskie pole golfowe. Świat nauki akceptuje w pełni to odkrycie, napisze o nim około 300 prac. Piltdown Man zaprowadził wszystkich w ślepą uliczkę. Zignorowano bardzo ważne odkrycie tzw. „Dziecka z Tang”, które sugerowało, że ewolucja wcale nie odbywała się w sposób jaki dotychczas przypuszczano. Piltdown Man po prostu był tym, na co naukowcy czekali. Mieli już swoje gotowe, niepotwierdzone teorie, w które świetnie się wpasował. Uważano, że wzrost mózgu następował wcześniej, niż przystosowanie szczęki do żucia nowego rodzaju pokarmów, gdy człowiek przechodził na wszystkożerność. „Dziecko z Tang” zupełnie przeczyło tej teorii, poza tym ewolucja nie powinna była przecież rozwijać się w czarnej Afryce?! Piltdown Man był Anglikiem, i oczywiście dlatego jego mózg rozwijał się szybciej… Tak oto wszelkie prekoncepcje i rasizm wzięły górę nad nauką. Emocje były ważniejsze, niż uważne przyjrzenie się znalezisku i modyfikacja teorii. Potrzeba było aż 40 lat (1953), by uczeni zaczęli patrzeć z większym sceptycyzmem na odkrycie Dawsona. Wyciągnięto czaszkę z pudeł i rozpoczęto szczegółowe badania. Okazało się, że część górna pochodzi wprawdzie od człowieka, ale zapewne z okresu średniowiecza, zaś część dolna od całkiem współczesnego orangutana. Zęby w żuchwie umiejętnie podpiłowano i wymieniono używając do tego dentystycznych wypełnień. Wszystko zostało podbarwione i sprawnie zrobione „na stare”. Wybuchł skandal. Jak można było tego od razu nie dostrzec? Wystarczyło też przecież zajrzeć do innych „znalezisk” Dawsona. Jego „chińskie” wazy (skąd takie wazy w Sussex?), pseudo-rzymskie statuetki i kafle, a nawet kościany „kij do krykieta”, który miał mieć Piltdown Man. Ów kij zrobiony był z kości słonia…No cóż, Piltdown Man i jego odkrywca mocno namącili w świecie nauki, podejrzewano nawet spisek z udziałem sław i Arthura Conan Doyle. Wszystkich jedynie oskarżono o mocno podszytą emocjami naiwność.

 Serengeti w Sussex

Do parafii Fletching i pobliskiej osady Piltdown nikt już raczej nie przyjeżdża po odkrycia archeologiczne, ale i bez tego warto się tam wybrać. To piękne miejsce na jesienny spacer po „angielskim Serengeti”. Tak ciekawie określono te okolice na znaku w pubie „The Griffin” we wsi Fletching, od której możemy zacząć nasz spacer. Nie snują się tam jednak stada żyraf ani słoni jak w parku narodowym Tanzanii, ale krów, owiec i mnóstwo pół-dzikich bażantów oraz kaczek. Te ostanie hodowane są przez farmerów, którzy je dożywiają a następnie prowadzą odstrzał na tak zwaną dziczyznę. Wokół Fletching wytyczono „szlak milenijny”, który zresztą jest niezbyt dobrze oznakowany i gdyby nie spiczasta wieża kościoła można by się zgubić. Trasa przebiega przy polach golfowych gdzie grywał Conan Doyle oraz Dawson, ale główną atrakcję stanowią szerokie łąki, z których widać ogromne niebo i pobliskie doliny. We Fletching na pewno trzeba zajrzeć do kościoła. To skondensowana historia tej okolicy. W nim modlił się Simon de Monfort (1208-1265) przed decydującą bitwą z angielskim królem Henrykiem III. To on w ciągu zaledwie rocznych rządów zaprowadził innowacyjną demokrację parlamentarną. Po pierwsze zlikwidował nieograniczoną władzę króla, po drugie włączył do parlamentu zwyczajnych obywateli (tylko zamożnych). Fletching słynęło niegdyś z wyrobu łuków i strzał, w które zapewne Montfort się zaopatrzył przed bitwą. W kościele znajdziemy nieco tej historii. Jest też przepiękny grobowiec pary z 1386 wykonany z mosiądzu, oraz drugi, małżeństwa Leche z 1596 z różowego marmuru. Tablicę nagrobną ma tam też Edward Gibbon, autor „Upadku Imperium Rzymskiego”, który zmarł podczas wizyty w pobliskich włościach hrabiego Sheffield. Jedno z wejść na tę olbrzymią posiadłość znajduje się we Fletching. I tam warto zajrzeć, ale to wizyta na cały dzień i trzeba też sprawdzić, czy akurat lord Sheffield przyjmuje zwiedzających. Fletching i Piltdown znajdują się w hrabstwie East Sussex, 4,8 km od Uckfield. Te rozległe tereny z przepięknym krajobrazem to naprawdę niezła namiastka jeśli nie stać nas na wypad do prawdziwego Serengeti!

 

Tekst i zdjęcia; Anna Sanders

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_