03 października 2016, 10:46
Na progu samounicestwienia

Zjazd Partii Pracy zakończył się bez niespodzianek: Jeremy Corbyn został wybrany liderem. Zdobył 62 procent głosów, więcej niż przed rokiem. Jak powiedział w zasadniczym przemówieniu tuż po wyborach, nadszedł czas, by więcej do powiedzenia miały doły partyjne, a nie frakcja parlamentarna. To jego zwolennicy powinni decydować, kto zasiądzie w gabinecie cieni, a nie parlamentarni wrogowie.

Partia Pracy jest dziś bardziej podzielona niż była w latach 80. XX wieku – orzekł na łamach tygodnika „New Statement” Roy Hattersley, jeden z dawnych laburzystowskich przywódców. Nie oznacza to, jak twierdzi, że powstanie nowa, alternatywna partia. Brakuje charyzmatycznych przywódców, takich jak David Owen czy Roy Jenkins, ale też krótka historia SDP, która skończyła się fuzją z Partią Liberalną, jest dla wielu potencjalnych rebeliantów ostrzeżeniem. Partia Pracy – przewiduje Hattersley – może stać się na wiele lat niewybieralną partią skrajnej lewicy.

Los Partii Liberalnych Demokratów, która obecnie jest kanapową partyjką w Izbie Gmin, powinien podziałać na laburzystów jak przysłowiowy kubeł zimnej wody. Nadzieje, że podobny los nie może spotkać Partii Pracy są płonne. Hattersley nie przewiduje podziału partii, ale jej powolną dezintegrację. Sytuacja, jaka obecnie istnieje w Szkocji, gdzie silna jeszcze niedawno Partia Pracy została zepchnięta na margines, może przenieść się na południe kraju.

Przed trzydziestu laty poważnym zagrożeniem dla jedności Partii Pracy byli tzw. Militants. Jednak wówczas ta skrajnie lewicowa frakcja zdołała opanować co najwyżej kilka zarządów miast. Obecnie skrajna lewica znajduje się w centrum Partii Pracy. Jeremy Corbyn wzmocnił swoją pozycję, co wielu zrozumiało w jeden sposób: to ostateczny koniec blairyzmu i Trzeciej Drogi, a słowo socjalizm może, jak kiedyś, być wypowiadane głośno, nie szeptane po kątach. Można na nowo zacząć marzyć o powszechnej rewolucji, w wyniku której powstanie ustrój wiecznej szczęśliwości.

Tyle tylko, że takich poglądów nie podzielają zwykli Brytyjczycy. Oni wcale nie chcą – jak Corbyn & Co., ponownej nacjonalizacji niektórych gałęzi przemysłu, współwłasności robotników w zakładach pracy, zwiększenia uprawnień związków zawodowych, likwidacji pocisków Trident, ani szkolnictwa bez tzw. grammer schools. Patrząc z tej perspektywy, Theresa May powinna rozpisać jak najszybciej następne wybory, bo konserwatyści z pewnością je wygrają. Taki przywódca partii opozycyjnej, jak Jeremy Corbyn, to realizacja najbardziej skrywanych marzeń partii rządzącej. Wręcz wydaje się, że wymyślili go konspiratorzy z obozu konserwatystów. Co ciekawe, corbynowcy nie wydają się wcale zmartwieni perspektywą kolejnej spektakularnej przegranej. Odnosi się wrażenie, że dla nich zwycięstwo w wyborach powszechnych nie jest ważne. Przestali wierzyć w demokrację parlamentarną. Liczy się rewolucja, bunt ulicy, który zmieni porządek w całym kraju, w którym realizować się będzie nowa utopia. Jeremy Corbyn może stanąć w jednym szeregu z Donaldem Trampem i Marie Le Pen. Dzieli ich wiele, ale ich zwolennicy to przede wszystkim ci, których – z bardzo różnych powodów –nazywa się antyestablishmentowymi. Warto pamiętać, że podobne tendencje, wynikające z rozczarowania uprawnianiem polityki przez rządzących, istnieją także w wielu innych krajach.

Jeremy Corbyn nie wyciągnął gałązki oliwnej w stronę swoich konkurentów w Partii Pracy. Uczynił to za niego , John McDonnell. Powiedział kilka ciepłych słów pod adresem swoich kolegów, którzy występowali otwarcie przeciw niemu. Ten urodzony i wychowany w Liverpoolu polityk, podpierał się piosenkami Johna Lennona, by przedstawić swoją wizję Wielkiej Brytanii pod rządami laburzystów. „You may say I’m a dreamer. But I’m not the only one” – prawie śpiewał. Wszystko wskazuje na to, że jego wizje (i dobrze) pozostaną w sferze marzeń.

Trwająca trzy miesiące kampania pokazała wyraźnie, że nie wystarczy być przeciw. Owen Smith był z pewnością przeciwko Corbynowi. Ale co miał pozytywnego do zaoferowania? Podobnie jak i jego koledzy z Izby Gmin, którzy spisali długą listę zarzutów pod adresem Corbyna. Pretensje o to, że nie był przekonujący podczas kampanii referendalnej i zbyt słabo agitował na rzecz pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, to za mało, by zyskać poparcie wyborców już nie w całym kraju, ale nawet w szeregach własnej partii.

Takiej sytuacji, jak obecnie, w Wielkiej Brytanii nie było od lat. Liberałowie przestali się liczyć, UKIP schodzi ze sceny, a Partia Pracy popełnia na naszych oczach polityczne samobójstwo. Wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy rządzących czekają trudne rozmowy o rozwodzie z Unią Europejską. Żyjemy w ciekawych czasach?

 

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (0)

_