16 sierpnia 2016, 09:00
Ciągle czekam na swój „Szał”

Zostało wydane w czterech językach, trafiło do Narodowego Centrum Książek dla Dzieci w Newcastle. Opowiadaniem „Miś” Adam Siemieńczyk, twórca PoEzji Londyn, zaczyna nowy etap w swojej pisarskiej karierze – o czym opowiada w rozmowie z Piotrem Gulbickim.

 

Dotąd pisałeś dla dorosłych.

– I dalej to czynię. „Miś” jest, co prawda moją debiutancką książką dla dzieci, niemniej z młodymi ludźmi miałem kontakty już wcześniej. Kilka lat temu, mieszkając we Francji, zaliczyłem serię spotkań z maluchami po publikacji tomiku „Powiedz mi kim jesteś”. To było ciekawe doświadczenie, gdyż wiersze pisane dla dorosłych nabierają innego wymiaru, kiedy są czytane dla i przez dzieci.

 

To zainspirowało cię do napisania „Misia”?

– To dłuższa historia i ciekawy splot okoliczności. Od dawna marzyłem, żeby za pomocą słowa pisanego stworzyć coś, co udało się Władysławowi Podkowińskiemu w obrazie „Dzieci w ogrodzie”, w którym w niezwykle subtelny i umiejętny sposób ujął urodę świata. Praca powstała w plenerze i była owocem poszukiwania własnego impresjonizmu, czyli połączenia polskiego realizmu z francuską techniką malowania. Wcześniej Podkowińskiemu mówiono, że powinien udać się do okulisty, ale ten obraz zmienił owe opinie. To, co spodobało mi się w nim najbardziej, to dzieci, które tam umieścił. Jednym z nich był Mieczysław Kotarbiński, przyszły projektant buławy marszałkowskiej Józefa Piłsudskiego, a drugim jego brat – Tadeusz Kotarbiński, filozof. Późniejsi sławni ludzie na płótnie wielkiego malarza. Kiedy po raz pierwszy patrzyłem na obraz Podkowińskiego frapowało mnie pytanie, skąd artysta wiedział, że jego modele staną się kiedyś znanymi osobowościami? W istocie interesowało mnie to bardziej, niż walory estetyczne jego dzieła.

Kiedy pojawiła się możliwość napisania bajki przemknęła mi przez głowę myśl, żeby stworzyć historię, gdzie bohaterami będą dzieci, któ

Adam Siemieńczyk
Adam Siemieńczyk
re w przyszłości zdobędą sławę ze względu na swoje osiągnięcia. Wybór nie był skomplikowany – Mania, Pinio, Mosia, Piotruś i Michałek, czyli potomstwo mojego rodzeństwa. Wróciło marzenie, żeby kiedyś, gdy dorosną, przeczytały bajeczkę i zobaczyły w niej siebie, przenosząc się na skrzydłach wyobraźni do krainy dzieciństwa. Mam przeczucie, że moi bohaterowie też odegrają znaczącą rolę w historii.

Ale to nie koniec. Kolejną, może zaskakującą konsekwencją obrazu Podkowińskiego, była jego następna praca – „Szał uniesień”. Podobno kobietą na narowistym koniu jest mama tych chłopców, a więc gdzieś się to wszystko zazębia. Poza tym „Dzieci w ogrodzie” to małe płótno, dlatego moja książka nie jest zbyt długa, ma 24 strony. Natomiast na swój „Szał” jeszcze czekam – ważne jest jednak to, że zrobiłem krok w kierunku większego dzieła, większej prozy. Mówię metaforycznie, bo drugi obraz jest znaczących rozmiarów.

 

„Misia” wydało Białostockie Towarzystwo Esperantystów…

– …we współpracy z Książnicą Podlaską im. Łukasza Górnickiego. Ja napisałem tekst, a graficzka Marta Wierzbowska, mieszkająca obecnie w Niemczech, go zilustrowała, znakomicie oddając atmosferę tajemniczości i podświadomości tego opowiadania.

 

Opowiadania, które nie pozostało bez echa.

– Zarówno wśród dzieci, jak i dorosłych. Książka została wydrukowana w czterech językach (polskim, angielskim, niemieckim, esperanto) i trafiła do wielu prestiżowych miejsc – bibliotek naukowych w Polsce, największego na świecie Muzeum Esperanto w Wiedniu (gdzie została zdigitalizowana), Biblioteki Narodowej w Niemczech oraz Biblioteki Światowego Związku Esperantystów w Rotterdamie. Była również prezentowana w ramach Akademii Esperanckiej Literatury na Światowym Kongresie Esperantystów w Buenos Aires. No i przede wszystkim, co jest dla mnie szczególnie ważne, znalazła się w The National Centre for Children’s Books w Newcastle. To miejsce, które odwiedza rocznie co najmniej 200 tysięcy osób, co daje możliwość dotarcia do szerokiego spektrum odbiorców. Fakt, że mój bohater zamieszkał w tak dużej ochronce, czy też jak kto woli schronisku, ma wymiar metafizyczny.

 

Metafizyczny?

– Książka opowiada o tym, jak dzieci szukają misia, który gdzieś zaginął. Jedyną wskazówką, jaką mają, jest jego głos dobiegający z różnych miejsc. W końcu okazuje się, że futrzak przetrwał w innych przedmiotach, gdyż wyrzucony do kosza został poddany recyklingowi.

 

Temat na czasie.

– Może dlatego reakcje dzieci były bardzo żywiołowe. I to bez względu na miejsce, gdzie gościłem z książką – w przedszkolach, szkołach, placówkach leczniczych.

Najbardziej obawiałem się czy kilkulatki będą w stanie wysiedzieć spokojnie do końca, ale na szczęście wszystko było ok. Może dzięki temu, że bajkę czytałem nie tylko ja, ale też inne maluchy, nie było problemów z zachowaniem koncentracji. Zapewne wpływ na to miała również zapowiedź wygrania nagród – przez tych, którzy prawidłowo odpowiedzą na pytania odnośnie fabuły książki.

Ja zawsze chętnie uczestniczę w takich spotkaniach, żeby dać małym słuchaczom trochę radości, a uśmiech na ich twarzach sprawia mi wielką frajdę. Szczególnie widoczne to było w szpitalu, gdzie zawitałem w zastępstwie klowna. Mam nadzieję, że przynajmniej w jakimś stopniu udało mi się rozproszyć udrękę, smutek i ból tych chorych, doświadczonych przez los dzieci, które tak wspaniale i spontanicznie reagują na jakiekolwiek spotkanie, wyrywające je z męczącej rutyny codziennego dnia.

 

Wrażliwość dzieci jest uniwersalna?

– Zdecydowanie, one mają swój piękny świat niezależnie od tego, czy uczą się w elitarnej szkole w Londynie, czy w prowincjonalnej w Gródku.

 

Spotkania odbywały się w Polsce.

– Głównie. Ale też w Anglii – w Lycée Français Charles De Gaulle w Londynie. Co ciekawe, w tym ostatnim miejscu nie rozmawialiśmy ani po polsku, ani po angielsku, tylko po francusku, na który książka też została przetłumaczona, chociaż jeszcze nie ukazała się drukiem. Dużo frajdy sprawiło mi również spotkanie z siedmiorgiem rodzeństwa, których mama stwierdziła, że bajka jest ciekawa, bo jej autystyczne dziecko przeczytało ją dwukrotnie, w tym raz publicznie.

 

Łatwiej pisać dla dzieci czy dorosłych?

– Trudno powiedzieć, ja przede wszystkim staram się robić to rzetelnie. Przed oczami mam zawsze odbiorcę i chcę, żeby jeśli poświęca czas na moją twórczość, to później tego nie żałował. Natomiast każdy tekst ma swoją specyfikę – pisząc dla dzieci mam świadomość, że każde użyte przeze mnie słowo zostanie umieszczone w jego marzycielskim świecie i nic nie będzie poddawane w wątpliwość. Kiedy kilkulatek zaczyna czytać, to dobrnie do końca, podczas, gdy dorosły potrzebuje do tego nieustannej zachęty.

 

W 2010 roku założyłeś PoEzję Londyn. Grupa, skupiająca Polaków piszących na emigracji, dynamicznie się rozwijała, jednak ostatnio jest o was cicho.

– Wydaliśmy szereg publikacji, w tym antologię poezji emigracyjnej „Piękni ludzie”, zorganizowaliśmy wiele imprez poetycko-literackich. Ten rozmach przyhamowała moja poważna choroba, w wyniku której przez dłuższy czas byłem wyłączony z normalnego życia.

Sytuacja wśród Polonii ewoluuje, natomiast podstawowe założenie dotyczące ochrony polskości pozostaje aktualne. I może obecnie jest nawet trudniejsze do realizacji, gdyż brakuje świeżej fali imigrantów.

Tu osobista dygresja. Przez lata docierały się idee i przyjaźnie, jednak czas zweryfikował prawdziwość wielu działań i uwypuklił sytuacje, które są codziennością w tej branży. Pozornie to idylliczny świat wierszy, ale jest w nim również zazdrość, rywalizacja, pot, krew, łzy, nieszczerość, chęć robienia kariery za wszelką cenę, walka o pieniądze. Różne odcienie zła, które człowiek może wyrządzić drugiej osobie.

 

Smutny obraz.

– Niestety, tak to wygląda. Owszem, podstawą jest prawda i piękno, niemniej nie wyczerpują one całości opisu.

 

Ale nie kończysz przygody z piórem.

– Wprost przeciwnie. Rozpoczęliśmy pracę nad wydaniem „Pięknych ludzi” w języku angielskim i mam nadzieję, że będzie to kolejny wielki krok do przodu. Nie chodzi tu tylko o mnie, ale o wszystkich o których traktuje ta pozycja. Piszę też książkę „Witek z fabryki frytek”, która równolegle tłumaczona jest na język białoruski.

Natomiast w ramach PoEzji Londyn w październiku planujemy wieczór poświęcony Aleksandrowi Nawrockiemu i Barbarze Jurkowskiej. To wydawcy, redaktorzy i organizatorzy, ale przede wszystkim poeci. Wydarzenie odbędzie się w katedrze w Bedford. Akustyka, uroda i tajemniczość tego miejsca, być może z wykorzystaniem organów, spotęguje klimat spotkania…

 

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Piotr Gulbicki

komentarze (1)

  1. jestem z Ciebie dumna.