12 czerwca 2016, 10:06
Na węgierskim kazaniu

W Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie odbyła się inauguracja Roku Węgierskiego w Polsce. Było uroczyście, podniośle, choć w niektórych momentach, gdy odwoływano się do historii nie wiedziałam, czy mam do czynienia ze zwykłym brakiem wiedzy, czy też z zamierzoną „polityką historyczną”. Chyba jednak z tym drugim.

Przyznaję, że nie wszystko było dla mnie jasne, gdyż skazana byłam na długie wywody po węgiersku. Minister zasobów ludzkich (taki nosi tytuł, cokolwiek to znaczy) Zoltan Balog przez ponad 20 minut czytał przemówienie. Czułam się jak na przysłowiowym tureckim kazaniu. Podobno dostępne były słuchawki, ale dowiedziałam się o tym, tak jak i większość widowni, już po skończeniu imprezy. Później cała konferansjerka prowadzona była po polsku i po węgiersku. Wiele z tego, co mówiono na scenie, było dla mnie zagadkowe. Słuchawki mieli tylko nieliczni. Nawet stojący na scenie polscy gospodarze uroczystości tego oprzyrządowania byli pozbawieni. Jedynym wyjątkiem był wicepremier Piotr Gliński, który kurtuazyjnie wymieniał się nimi z ministrem Balogem.

Zostawmy te drobiazgi na boku. Chcę skupić się na wystąpieniu pana wicepremiera, pełniącego zarazem funkcję ministra kultury i dziedzictwa narodowego. W jego przemówieniu znalazły się zwykłe w takich okolicznościach banały o przyjaźni polsko-węgierskiej, nie zabrakło starego przysłowia, że „Polak-Węgier dwa bratanki…”, a także okrągłych zdań o tym, że dobre stosunki polsko-węgierskie są „równie długie, co tradycje naszych państwowości”, a „w ostatnim czasie szczególnie rozkwitają”. Wicepremier przypomniał, że w lutym bieżącego roku Sejm i Senat RP oraz Zgromadzenie Narodowe Węgier przyjęły uchwałę o ogłoszeniu roku 2016 Rokiem Solidarności Polsko-Węgierskiej. „Uczcimy w ten sposób – mówił – 60. rocznicę wydarzeń w Poznaniu i w Budapeszcie z roku 1956 oraz uczcimy tym samym niezmienną solidarność obu narodów w niesieniu wzajemnej pomocy w bardzo często trudnych i dramatycznych chwilach. Tamte wydarzenia były doskonałym dowodem tej solidarności”.

W tym momencie rozejrzałam się wokół i zobaczyłam zdumione spojrzenia kilku innych osób siedzących na widowni. To prawda, że rok 1956 był rokiem polsko-węgierskiej solidarności, ale objawiła się ona w październiku, a nie w czerwcu. To od wiecu pod pomnikiem Bema w Budapeszcie, zwołanego przez węgierskich studentów na znak solidarności z protestami w Warszawie rozpoczęło się budapesztańskie powstanie. To w październiku Polacy oddawali krew, by pomagać węgierskim ofiarom sowieckiej „pomocy”. Niektóre polskie rodziny były gotowe adoptować osierocone węgierskie dzieci. Nie słyszałam, by podobna akcja miała miejsce na Węgrzech, gdy w czerwcu strzelano do poznańskich robotników.

Można byłoby uznać wywody wicepremiera Glińskiego za skrót myślowy lub za zwykłe przejęzyczenie i pominąć je milczeniem gdyby nie to, że w dziennikarskich relacjach właśnie ten fragment jego wypowiedzi był przytaczany i to bez żadnego komentarza, no i gdyby w podobny sposób nie wypowiadał się kilka dni wcześniej marszałek Sejmu Marek Kuchciński.

Podczas Konferencji Przyjaciół Węgier, która odbyła się w węgierskim parlamencie, marszałek polskiego Sejmu, podobniej jak wicepremier w Warszawie, mówił tylko o czerwcowych protestach poznańskich i październikowym powstaniu w Budapeszcie. Stwierdził, że poznaniakom groziła „sowiecka interwencja”. Otóż wojska sowieckie wyszły z garnizonów, ale nie w czerwcu. Strajk poznańskich robotników został stłumiony polskimi siłami, milicji i wojska. Do pacyfikacji miasta użyto 10 tys. żołnierzy, 360 czołgów, 30 dział pancernych, 36 transporterów opancerzonych, 6 dział przeciwlotniczych i kilka tysięcy sztuk broni.

To prawda, że po wydarzeniach poznańskich rozpoczął się w Polsce czas dyskusji nad stalinizmem, nad tym co nazywano „okresem błędów i wypaczeń”. Kulminacją przemian było zwołane na 19 października 1956 r. plenum Komitetu Centralnego. Niespodziewanie na obrady przybyła delegacja z Moskwy wraz z Nikitom Chruszczowem, a w kierunku Warszawy przesuwały się wojska sowieckie ze stacjonującej w Polsce tzw. Północnej Grupy. Do interwencji jednak nie doszło. Władysław Gomułka, wyniesiony wówczas do władzy, zdołał przekonać sowieckich towarzyszy, że panuje nad sytuacją.

Wypowiedzi zarówno marszałka Kuchcińskiego jak i wicepremiera Glińskiego wskazuje na to, że w tym roku rocznicę przemian 1956 r. będą obchodzone inaczej niż dotychczas. Jednak historii zmienić się nie da. Październik, a nie czerwiec przeszły do historii jako symbol zmian. Mówimy o po październikowej, a nie czerwcowej odwilży.

Obecny rząd postanowił zmienić pewne akcenty w przekazie historycznym. Niektóre pomysły rozumiem, choć nie oznacza to, że je popieram. Jednak jeśli chodzi o wydarzenia 1956 roku, to przyznaje, że nie jestem w stanie pojąć o co chodzi. Dlaczego w taki właśnie sposób próbuje się na nowo napisać historię sprzed 60 lat? Na czym w tym przypadku ma polegać „dobra zmiana”?

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_