21 marca 2016, 13:00
Boris

To jedyny brytyjski polityk lepiej znany z imienia niż z nazwiska. Z pewnością niepozbawiony charyzmy, choć słuchając jego wystąpień publicznych czasem trudno zrozumieć o co mu chodzi, gdyż mówi nieskładnie, za szybko i ma złą dykcję. To on właśnie uważany jest za ewentualnego następcę Davida Camerona, zwłaszcza jeśli w referendum Brytyjczycy opowiedzą się za wyjściem z Unii Europejskiej. I jeszcze jedno: Boris Johnson, mer Londynu do maja tego roku, to z pewnością najbardziej wyrazisty polityk na brytyjskiej scenie politycznej.

Fot./EPA/HANNAH MCKAY
Fot./EPA/HANNAH MCKAY

To było wręcz żenujące, gdy premier David Cameron po powrocie z Brukseli i ogłoszeniu terminu referendum publicznie błagał: „Boris, powiedz”, a Boris mówił: „Powiem, albo nie powiem”. I tak trwała zabawa przez kilka dni. Opowiedzenie się Johnsona przeciwko UE było większą sensacją niż to, że podobną decyzję podjęło aż sześciu członków rządzącego gabinetu. Boris Johnson jest obecnie nieformalnym przywódcą kampanii antyunijnej. Nigel Farage, przywódca UKIP, został bezapelacyjnie detronizowany.

To wahanie się Borisa Johnsona, który swą decyzję później uzasadniał tym, że chce w ten sposób zmusić Brukselę do większych ustępstw na rzecz Wielkiej Brytanii, nie powinno dziwić. Z jednej strony, przez kilka dni był w centrum zainteresowania prasy i polityków (a to lubi). Z drugiej – po raz kolejny ujawniły się pewne cechę jego osobowości – jest człowiekiem zmieniającym poglądy, mało solidnym.

Ubiegając się po raz drugi o urząd mera Londynu zapewniał, że nie wystartuje w wyborach parlamentarnych. Tej obietnicy nie dotrzymał i nie tylko łączył wykonywanie swych merowskich obowiązków z kampanią wyborczą. Jest obecnie merem i deputowanym Izby Gmin.

Jego poczynania są trudne do przewidzenia. Już jako uczeń Eaton potrafił zaskarbić sobie opinię najbardziej utalentowanego lenia. Był jednak popularny wśród kolegów i choć nie radził sobie z przedmiotami ścisłymi, to był świetnym stylistą i został nawet redaktorem naczelnym szkolnego pisma „The Chronicle”. Z czasem okazało się, że szkolne raporty osobiście „autoryzował”. Także jego pierwszy krok na drodze do kariery politycznej oparte były na drobnym przekręcie: w 1986 r. został przywódcą związku studentów uniwersytetu oxfordzkiego, twierdząc, że popiera SDP, co w owym czasie było modne. By zdobyć poparcie liberałów, twierdził, że jest zwolennikiem proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Jego prezesowanie studenckiej organizacji nie odznaczyło się niczym szczególnym. W pamięci kolegów uniwersyteckich zapisał się bardziej jako członek Bullingdon Club, do którego należało wielu arystokratycznych absolwentów z Eaton, a działalność klubu sprowadzała się do wspólnego biesiadowania i zachowań, które można uznać za aspołeczne.

Boris Johnson to typowy przykład potomka imigrantów, który starał się być bardziej angielski niż jego angielscy koledzy. Jego pradziadek był tureckim dziennikarzem i politykiem, ożenionym z Angielką. Naraził się Ataturkowi, co kosztowało go głowę. Zdążył jednak wyprawić swego jedynego syna, Osama Ali, do Bourmouth. Ten przyjął nazwisko ze strony matki i zaczął się nazywać Wilfred Johnson. Poślubił Irène Williams, nieślubną wnuczkę księcia Paula Württemberga, który był bezpośrednim potomkiem brytyjskiego monarchy Jerzego II. Ojciec Borisa, Stanley, urodził się w Bourmouth. Natomiast matka, Charlotte, jest córką prawnika Jamesa Fawcetta, pochodzącego z rosyjsko-żydowskiej rodziny. Boris Johnson mówi o sobie, że jest „jednoosobowym tyglem wielokulturowym”.

To jeden z największych showmanów współczesnej polityki brytyjskiej. Znane są anegdoty o tym, że w dniu swego ślubu zgubił obrączkę, a spodnie musiał pożyczyć od ministra Johna Briffena. Sam zainteresowany temu nie zaprzecza, wychodząc z założenia, że wszystko jedno co się o nim mówi grunt, aby mówiono. Potrafi rozśmieszyć zarówno swych sympatyków jak i wrogów. Był błyskotliwy, gdy występował w programach telewizyjnych „Have I Got News For You?”, elektryzował tłumy na stadionie olimpijskim, gdzie oklaskiwano jego, a nie premiera brytyjskiego rządu.

„To polityczna Marilyn Monroe” – mówią niektórzy. Ze względu na burzę blond włosów (w przeciwieństwie do gwiazdy Hollywood niefarbowanych) i urok taniej uwodzicielskości na granicy złego smaku. „To brytyjski Ronald Reagan” – mówią inni, podkreślając nie zasługi polityczne, ale zalety aktorskie. I powraca pytanie: czy pomimo pięćdziesiątki Boris jest naprawdę poważny? Czy może to dalej chłoptaś w krótkich spodenkach?

Dzięki osobowości Borisa Johnsona kampania referendalna z pewnością nie będzie nudna. Przysłowiowej oliwy do ognia dolało wydanie wspomnień Davida Lawsa „Coalition: The Inside Story Of The Conservative-Liberal Democrat Coalition Government”, mało znanego polityka Partii Liberalnych Demokratów, który odegrał znaczącą rolę podczas negocjacji poprzedzających utworzenie koalicji w 2010 r. Laws twierdzi, że David Cameron wręcz boi się Johnsona, który – jak mówi –„czyha na jego funkcję”.

David Cameron z pewnością ma większe umiejętności przywódcze niż Boris Johnson Wykazał też, że potrafi podejmować nawet niepopularne decyzji w trudnych sytuacjach. Przegrywa pod jednym względem: to mer Londynu, a nie premier potrafi inspirować ludzi. Jak twierdzi Laws, David Cameron postanowił przeprowadzić referendum, by mieć kontrolę nad prawicowym skrzydłem Partii Konserwatywnej. Nad Borisem Johnsonem z pewnością nie ma kontroli. Kampania referendalna nie będzie więc nudna.

Julita Kin

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (0)

_