10 marca 2016, 13:00
Dobro lekarzy czy pacjentów?

Ney Beven, twórca National Health Service, twierdził, że minister zdrowia musi być wyczulony na to, co dzieje się w szpitalach, słysząc nawet, jak nocnik spada na podłogę w jego lokalnym szpitalu. Jak się wydaje, minister zdrowia Jeremy Hunt nie słyszy tego, co mówią do niego lekarze stażyści, a przynajmniej robi wrażenie, jakby nie chciał ich słyszeć. W rezultacie w przyszłym tygodniu czeka nas trzeci strajk lekarzy stażystów.

Lekarze zapowiadają, że – podobnie jak to było podczas ostatnich dwóch dni strajkowych w styczniu i lutym br. – nie odejdą od łóżek chorych, ale przyjmowane będą tylko nagłe przypadki, a odłożone zostaną wszelkie prace, które nie są bezpośrednio związane z leczeniem. Ucierpią zapewne ci pacjenci, którzy na swą wizytę czekają miesiącami. Wszystkie planowe operacje wyznaczone na ten dzień, a nie związane bezpośrednio z ratowaniem życia chorych, też zostaną odłożone.

Czego dotyczy konflikt? Mówiąc najkrócej, zarobków i godzin pracy. Partia Konserwatywna zapowiadała w manifeście wyborczym, że NHS będzie działał 7 dni w tygodniu do późnych godzin. Do tej pory lekarze po studiach jako normalne mieli płacone godziny do 19.00 w dni powszednie. Nowy kontrakt, którego lekarze nie chcą podpisać, przedłuża te normalne godziny do 21.00 w dni powszednie, także praca w soboty między 7.00 a 17.00 będzie płacona według normalnych stawek. W zamian za to zarobki lekarzy mają być podniesione o 11 proc. Lekarze chcą utrzymania dodatkowego systemu, zgodnie z którym godziny nadliczbowe, czyli praca po 19.00 w dni powszednie i podczas weekendów, była płacona więcej. Ich zdaniem wzrost zarobków nie zrównoważy tych strat. Zgodnie z nowym kontraktem, ma być także obniżona liczba godzin, jaką lekarzom wolno przepracować w ciągu tygodnia.

Większość lekarzy stażystów należy do Brytyjskiego Stowarzyszenia Lekarzy (British Medical Association). W przeprowadzonym wśród członków BMA głosowaniu aż 98 proc. opowiedziało się za podjęciem akcji strajkowej. Minister zdrowia Jeremy Hunt uważa, że lekarze nie powinni strajkować i odmawia dalszych negocjacji. Zapowiada też, że bez względu na to, co zrobią, wprowadzi nowy kontrakt w lipcu br. Zdaniem lekarzy, nie można wprowadzać zmian zasad funkcjonowania służby zdrowia bez zatrudnienia dodatkowego personelu.

Jeremy Hunt uważa, że wzburzenie wśród lekarzy to efekt dezinformacji. Jak twierdzi, nowe kontrakty obniżą liczbę godzin pracy, ale zarobki lekarzy nie spadną, lecz wzrosną, z wyjątkiem tych nielicznych, którzy pracują nadmiernie, biorąc wiele nadgodzin. Lekarze natomiast argumentują, że to rząd nie zgadza się na rozsądny kompromis, rozgrywając politycznie normalny spór o warunki pracy. Domagają się, by konflikt został rozstrzygnięty przez niezależną instytucję arbitrażową.

Strajk w służbie zdrowia nie jest czymś normalnym. Kilkakrotnie strajkował pomocniczy personel medyczny. Natomiast lekarze odeszli od łóżek pacjentów 40 lat temu, w listopadzie 1975 r. Był to ostatni akord, trwającego wiele miesięcy sporu. Lekarze specjaliści przez wiele miesięcy pracowali zgodnie z obowiązującymi przepisami i odmawiali wykonywania jakichkolwiek dodatkowych zadań. O co chodziło? O zarobki i godziny pracy. Jak widać, historia lubi się powtarzać, choć nie zupełnie, bo ówczesny rząd laburzystowski chciał wprowadzić zmiany, które miały ukrócić prowadzenie prywatnych praktyk lekarskich. Był to więc w dużym stopniu spór ideologiczny. Wówczas udało się doprowadzić do kompromisu w kilka miesięcy po akcji strajkowej, choć podobno ówczesna minister odpowiedzialna za służbę zdrowia, Barbara Castle, doprowadzona została do łez. Lekarze utrzymali swoje przywileje.

Najważniejszym zadaniem rządzących jest przekonanie opinii publicznej, że program, jaki chcą realizować, przyczyni się do poprawy określonej dziedziny życia. Zadaniem opozycji natomiast jest przekonanie wyborców, że skutki proponowanych reform będą katastrofalne. Ta podstawowa sprzeczność leży u podstaw toczącej się obecnej dyskusji. I nie o same zmiany tu chodzi, ale o to, jak postrzegane są one przez personel zatrudniony w NHS, wspierających lekarzy polityków Partii Pracy, a także przez pacjentów, którzy – co zrozumiałe – chcą normalnego funkcjonowania służby zdrowia i to teraz, a nie tego, jak będzie ona w przyszłości.

To nie jedyny zresztą problem, z jakim boryka się Państwowa Służba Zdrowia. Przede wszystkim brakuje pieniędzy. Rząd zapowiedział dalsze dofinansowanie NHS, który do 2020 r. ma otrzymać dodatkowe £8 mld. Dyrektorzy szpitali chcą, aby te środki wpłynęły, przynajmniej w połowie, jeszcze w tym roku. Jeśli tych pieniędzy nie będzie, to kończący się rok finansowy NHS zamknie deficytem w wysokości £2,9 mld.

Julita Kin

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Julita Kin

komentarze (1)

  1. Dlatego wolę leczyć się prywatnie. Nie mam odległych terminów, mam pewność że jestem pod dobrą opieką (kilka razy konsultowałem się z zaprzyjaźnionymi lekarzami w Polsce i potwierdzili diagnozy lekarzy z Polmedicsu (bo tam najczęściej chodzę).