04 marca 2016, 09:00 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Wielka Brytania ma za dużo do stracenia

Na temat ewentualnego Brexitu z Michałem Dembińskim, głównym doradcą British Polish Chamber of Commerce rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Jak Pan ocenia, czy rzeczywiście nastąpi Brexit? Czy cała sprawa jest nieco medialnie rozdmuchana?

– Ostrzegałbym przed myśleniem, że Brexit jest mało prawdopodobny. Uważam, że faktycznie możemy się obudzić 24 czerwca i przekonać się, że Wielka Brytania faktycznie zagłosowała za wystąpieniem z Unii Europejskiej. Takie zagrożenie jest naprawdę duże. Trzeba też brać pod uwagę, jakie są siły medialne tytułów takich jak „Daily Mail” czy „Daily Express”, które grają na emocjach Brytyczyjków. Myślę, że do ostatniej chwili należy mocno walczyć o to, aby Zjednoczone Królestwo pozostało w Unii. Zacznijmy od genezy, czyli pytania: po co jest referendum? Ostatnie referendum w tej sprawie było w 1975 roku, kiedy Wielka Brytania należała Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, która miał wówczas dziewięciu członków. Brytyjczycy zadecydowali wtedy, żeby pozostać w tej organizacji. Natomiast od tego czasu EWG przekształciło się we Wspólnotę Europejską, która się potem przekształciła się w Unię Europejską, a liczba członków wzrosła do dwudziestu ośmiu. Brytyjczycy czują, że mimo wyborów do Parlamentu Europejskiego, mają za mało do powiedzenia w sprawie, w którym kierunku Europa idzie. Więc ja tutaj zupełnie się zgadzam z Davidem Cameronem, że taki pęd w stronę federalizacji jest nikomu niepotrzebny w Europie. Nacisk Camerona na to, żeby Unia była blokiem krajów, które handlują między sobą w zupełnie otwarty sposób, nie tylko towarem, ale też usługami, w tym również usługami cyfrowymi, jest uzasadniony. Tylko wówczas Europa może mieć silną, konkurencyjną i innowacyjną gospodarkę. W takich warunkach następuje wzrost gospodarczy i wtedy jest się czym dzielić.

Dlaczego zatem dopiero teraz jest zorganizowane referendum, a nie przykładowo 10 lat temu?

Michał Dembiński
Michał Dembiński
– Jest to związane z migracją. W momencie gdy Tony Blair otworzył brytyjski rynek pracy dla obywateli Unii i 7 innych krajów centralnej i wschodniej Europy, napływ migrantów stał się bardzo widoczny. I to nie tylko na ulicach dużych miast, ale też w mniejszych miejscowościach i wioskach. Mimo że wszystkie badania naukowe wskazują na to, że migranci wspierają gospodarkę brytyjską, budują PKB i płacą podatki, mimo tych wszystkich statystyk, które trafiają do rozumu, wielu Brytyjczyków podchodzi od tematu emocjonalnie. Już nie rozpoznają tego kraju, w którym się urodzili. Jest politycznie niepoprawne, żeby mówić o ciemnoskórych imigrantach z Somalii czy z Bangladeszu. Przed 2004 rokiem właśnie wielu Brytyjczyków również nie lubiło imigrantów, ale nie mogli tego wyrazić. Gdy zaczęła się migracja na dużą skalę z naszej części Europy, to nagle okazało się, że można się krytycznie wypowiadać na temat migrantów, bo nie ma już tego podtekstu rasistowskiego. Prasa od razu to chwyciła, a wraz z nią klasa, która kiedyś była nazywana robotniczą, czyli ludzie, którzy najbardziej cierpieli przez globalizację. Którzy stracili pracę w wyniku zamknięcia wielu brytyjskich fabryk i przeniesienia produkcji poza granice Królestwa, nie tylko na Daleki Wschód, ale też, nie ukrywajmy, między innymi do Polski. Tzw. working class widzi, że imigranci to zagrożenie dla ich miejsc pracy, dla nich i dla ich dzieci. Klasa średnia, właściciele biznesów, szefowie korporacji – oni raczej nie czują zagrożenia ze strony migrantów. Trzeba zaznaczyć także, że od czasów kryzysu gospodarczego do Wielkiej Brytanii przyjeżdża więcej nie tylko Polaków, ale też Hiszpanów, Greków, Włochów czy Francuzów. Ta konkurencja na rynku pracy w Wielkiej Brytanii powoduje, że są mniejsze zarobki, mniejsze płace i to się wielu Brytyjczykom nie podoba.

Zatem Pan namawiałby Polaków z brytyjskim paszportem, aby głosowali za pozostaniem w Unii?

– Każdy Polak w Wielkiej Brytanii, który ma możliwość głosowania, dla dobra Polski powinien głosować za pozostaniem w Unii Europejskiej. Nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Dla Polski Wielka Brytania to drugi największy rynek eksportowy na świecie i to rynek, który się bardzo pięknie rozrasta. W zeszłym roku według GUS-u eksport z Polski do Wielkiej Brytanii wzrósł o 14,4 % do ponad 50 miliardów złotych, czyli 8,3 miliardów funtów. Dla Polski Wyspy to bardzo ważny rynek zbytu. Nie zapominajmy też, ze Wielka Brytania ma duży wkład w fundusze unijne, które płacą za polskie autostrady, polską infrastrukturę, naukę, badania i rozwój. Więc wystąpienie takiego dużego gracza, jak Wielka Brytania od razu uderzyłaby w fundusze strukturalne, które wpływają do Polski.

A z punktu widzenia geopolitycznego?

– Kto by najwięcej zyskał na Brexicie? Władimir Putin, który tylko czeka, aby wbić kliny między kraje Europy, aby Unia Europejska nie była takim mocnym graczem na arenie międzynarodowej. Tutaj widać też, że dla niego największym zagrożeniem jest sukces krajów sąsiednich: sukces polskiej gospodarki, sukces krajów bałtyckich, Słowacji i Czech. Rosjanie to widzą i jest to dla nich niewygodne, że Europa gospodarczo daje sobie znaczenie lepiej gospodarczo radę, niż kraj, który jest oparty na wydobyciu surowców. Jeżeli Wielka Brytania wystąpi z Unii Europejskiej, to Unia robi się automatycznie słabsza, zmniejsza się jej gospodarka i siła dyplomatyczna na świecie z punktu widzenia wpływów. W ramach struktur europejskich Wielka Brytania stanowi także przeciwwagę do osi Paryż-Berlin. Polski rząd może się dogadać z Davidem Cameronem i powiedzieć Francji i Niemcom, że się nie zgadzamy z tym czy z tamtym. Z tego punktu widzenia jej obecność w tym dialogu jest kluczowa. Kolejnym argumentem jest przepływ ludzi. W tej chwili podróżowanie pomiędzy Londynem a Warszawą jest tak samo proste jak z Warszawy do Gdańska. Nie ma żadnych komplikacji, żeby przylecieć do Wielkiej Brytanii, znaleźć pracę, zarejestrować się, znaleźć mieszkanie, założyć konto i normalnie żyć. Jeżeli sobie wyobrażamy, jakby to mogło być, gdyby Wielka Brytania nie była w Unii, przypomnijmy sobie, jak było kiedy ś – potrzebne były wizy, aby w ogóle na Wyspy się dostać, nie mówiąc już o legalnej pracy.

A co z drenażem mózgów?

– Człowiek jest wolny i ma pełne prawo się przemieszczać. Ostatnio obserwuję, że wielu Polaków, którzy zdobyli doświadczenia w Wielkiej Brytanii powróciło do Warszawy i wnoszą nową jakość do polskich firm, ponieważ nauczyli się za granicą innego podejścia do pracy, zwłaszcza umiejętności pracy zespołowej. Widać wielu managerów, którzy wracają z emigracji uzbrojeni w dobre praktyki stosowane w biznesie. Jednocześnie Polska jest w wielu aspektach lepszym miejscem do życia niż Wielka Brytania. Przede wszystkim Polska ma lepsze szkoły, co jest udowodnione przez raport OECD. Patrząc na jakość publicznych szkół średnich w Wielkiej Brytanii to jest przepaść. Także ceny nieruchomości zachęcają Polaków do powrotu do kraju. Mieszkanie w Warszawie jest często dziesięciokrotnie tańsze niż w Londynie. Z drugiej strony, jeżeli ktoś jedzie do Wielkiej Brytanii, żeby tam mieszkać, to i tak tam zostanie. Jeżeli ktoś jest operatorem wózków widłowych, to będzie miał lepsze życie na Wyspach. Natomiast dla średniej i wyższej kadry managerskiej to jednak jakość życia jest w Polsce lepsza. I dużo Polaków do tego przekonuje się.

Polacy też sporo wnoszą do brytyjskiej ekonomii…

– Ten kraj był od zawsze otwarty dla imigrantów, dlatego jego wzrost gospodarczy jest napędzany przez przybyszów zza granicy. Człowiek, który decyduje się przelecieć tu z drugiego końca kontynentu, aby móc się osiedlić w Wielkiej Brytanii to jest człowiek, który ciężej pracuje, jest bardziej zmotywowany i zdeterminowany, i zwykle to są czynniki, które decydują o jego sukcesie. Wielka Brytania działa jak magnez dla tych ambitnych ludzi z całej Unii Europejskiej, przedstawicieli różnych branży, a sama czerpie z nich korzyści w postaci wzrostu PKB. Ja jestem Brytyjczykiem i Polakiem i przewiduję, że w momencie gdy Wielka Brytania zamknie swoje granice na tych utalentowanych i dobrze zmotywowanych pracowników, to brytyjska gospodarka zacznie stopniowo zwalniać. A Wielka Brytania ma ogromne koszty socjalne. Służba zdrowia, zabezpieczenia społeczne, koszty edukacji, utrzymanie bezpieczeństwa, wojska – to są ogromne sumy, które po jakimś czasie negatywnego wzrostu PKB, będą szkodziły całemu społeczeństwu.

W debacie na ten temat często podnosi się jako argument przeciwko pozostaniu w Unii przykład Norwegii.

– Ostatnio norweski minister spraw zagranicznych mówił o tym w wywiadzie dla BBC. Ci ludzie, którzy mówią o tzw. opcji norweskiej, czyli wystąpieniu z unii przy zachowaniu dostępu do europejskiego obszaru gospodarczego, mylą się zupełnie. Szwajcarzy i Norwedzy muszą wpłacać do funduszów unijnych, ale nie ma nic do powiedzenia w sprawie regulacji. Muszą przestrzegać wszystkich dyrektyw związanych z handlem, a nie mają na nie żadnego wpływu. Przeciwnicy pozostania w Unii muszą przedstawić bardzo jasne argumenty, jak będzie wyglądało życie po wyjściu z Unii Europejskiej i takich argumentów nie ma w tej chwili. Jest wielka niepewność, przede wszystkim gospodarcza, ale też geopolityczna. Rozumiem, że Brytyjczycy przedkładają swoją suwerenność nad inne wartości, ale tak naprawdę jedynym krajem, który jest w 100% suwerenny to Korea Północna. Tymczasem Wielka Brytania jest członkiem NATO, ONZ, OECD i innych multilateralnych organizacji międzynarodowych. W realiach globalizacji średniej wielkości kraj o 60-milionowej populacji jest za mały, aby negocjować specjalne warunki dla siebie na arenie międzynarodowej. Wielka Brytania ma bardzo dużo do stracenia i bardzo mało może zyskać.

Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_