15 listopada 2015, 09:04
Przedświąteczne prezenty

W listopadzie ub. roku David Cameron obiecywał, że jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia przedstawi założenia nowej strategii wobec Unii Europejskiej. Miał być to przedwyborczy prezent dla eurosceptyków, domagających się ograniczenia imigracji z państw członkowskich UE i zmniejszenia wydatków państwa na rzecz imigrantów.

Zgodnie z obietnicą, premier program przedstawił. Zawierał on propozycje ograniczenia dostęp do świadczeń socjalnych, co – jego zdaniem – miało ograniczyć imigrację. Projekt zawierał cztery punkty. Po pierwsze, dopiero po czterech latach pracy na Wyspach imigranci mogliby otrzymywać przywileje podatkowe (np. dopłaty do mieszkań). Po drugie, dopiero po tym czasie mieliby prawo do ubiegania się o mieszkania komunalne. Po trzecie, nie mogliby pobierać zasiłków na dzieci mieszkające w kraju pochodzenia bez względu na to jak długo sami mieszkają w Wielkiej Brytanii. I wreszcie ci, którzy nie mogą znaleźć pracy, nie mogliby pobierać zasiłków dla bezrobotnych i po sześciu miesiącach bezskutecznych poszukiwań groziłaby im deportacja.

Partia Konserwatywna wygrała wybory, a więc wydawało się, że nic prostszego jak zacząć wprowadzać te postulaty w życie zwłaszcza, że Trybunał Sprawiedliwości wydał werdykt, uznający za zgodne z prawem ograniczenie zasiłków dla bezrobotnych imigrantów, jeśli nigdy nie podjęli w kraju docelowym pracy. Werdykt dotyczył Niemiec, ale jego wyrok rozciągnięty jest na wszystkie państwa należące do Unii Europejskiej.

W brytyjskiej prasie najwięcej pisano o zasiłkach na polskie dzieci, które kosztują brytyjskich podatników £40 miliony funtów rocznie, bo są wypłacane nawet wtedy gdy nigdy nie opuściły Polski. Okazało się, że wyliczenia te są błędne, ale w ferworze polemicznym nikt na takie drobiazgi nie zwracał uwagi. Nie zwracano też uwagi na to, że nie wszystkie dzieci mieszkające poza Wielką Brytanią mają polskich rodziców, ani że ci rodzice – skoro mają prawo do zasiłków – to płacą w tym kraju podatki. Utarło się, że polskie dzieci są dla Brytyjczyków kosztowne. I już. Takie podejście uzyskało poparcie z najwyższego szczebla. Premier Cameron mówił: „Większość Brytyjczyków uważa tę zasadę [przyznawania zasiłków na dzieci mieszkające poza Wielką Brytanią – dop. red.] za niezrozumiałą i trudno nie przyznać im racji. Trudno bowiem dopatrzeć się sensu w tym, kiedy do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają sami rodzice, którzy dostają wysokie zasiłki na dzieci pozostawione w ojczyźnie”.

W tym roku to właśnie te polskie dzieci, nadal mieszkające w kraju urodzenia, otrzymały prezent przedświąteczny i to znowu za sprawą Trybunału Sprawiedliwości. Sąd unijny z siedzibą w Luksemburgu wydał właśnie wyrok w sprawie mieszkającego w Niemczech Polaka, Tomisława Trapkowskiego. W 2012 r. złożył on wniosek u odpowiednich władz o przyznanie mu zasiłku na 12-letniego wówczas syna, mieszkającego w Polsce z jego byłą żoną. Otrzymał odpowiedź odmowną. Wystąpił do sądu i przegrał. Wtedy odwołał się do Trybunału Sprawiedliwości. I tu sprawę wygrał. Werdykt jest jednoznaczny: imigranci mogą pobierać zasiłek na dzieci, nawet jeśli dzieci te mieszkają w innym kraju.

Tylko pozornie dwa wyroki Trybunału są ze sobą sprzeczne. Pierwszy odnosi się do „turystów zasiłkowych”, a więc osób, które chcą wystąpić o zasiłek, nawet jeśli w kraju osiedlenia nigdy nie pracowały. Drugi – równego traktowania wszystkich obywateli Unii Europejskiej bez względu na miejsce zamieszkania. Znam osoby, które mieszkają w Londynie od trzydziestu lat , nigdy pracą zarobkową się nie zhańbiły i żyją z zasiłków. Nie czują nawet, że jest coś z tym nie w porządku. Ba, nawet od jednej z takich osób słyszałam pogardliwe słowa o „emigrantach zarobkowych”, których uważa za coś gorszego od siebie. W pełni zgadzam się, że osoby, które nigdy nie pracowały w kraju osiedlenia, nigdy nie płaciły w nim podatków nie powinny otrzymywać zasiłków dla bezrobotnych, ani innych, a w rezultacie i emerytury. Muszą na to wszystko zapracować. Jeśli nie potrafią, niech wrócą do kraju pochodzenia.

Inna jest sprawa z zasiłkami na dzieci. Tu chodzi o dzieci osób pracujących, które płacą podatki, a więc powinny korzystać z tych samych praw jak i inne osoby pracujące. Miejsce zamieszkania dzieci niewiele ma tu do rzeczy. Powinien być jednak postawiony jeden warunek: pieniądze muszą trafiać do osoby zajmującej się dzieckiem. Obecnie istniejąca sytuacja w Wielkiej Brytanii skłania do kłamstwa przed urzędnikami. „Moje dziecko mieszka ze mną” – mówią tatusiowie (bo to oni na ogół pracują tutaj pozostawiając rodziny w domu). Nikt tego nie sprawdza, czy te dzieci mieszkają na Wyspie, czy biorący pieniądze przeznaczają je na dzieci, czy też na zupełnie inne cele, ani też czy na dziecko to nie jest pobierany zasiłek w innym kraju. Ta sprawa z pewnością wymagała uregulowania. Wyrok Trybunału jest pierwszym krokiem w tym kierunku. W pierwszym rzędzie przyczyni się do likwidacji przepisów, które prowokują do kłamstw, co uważam za bardzo szkodliwe.

Zapewne wiele Polaków dopiero, gdy usłyszało o wyroku Trybunału Sprawiedliwości, dowiedziało się, że może o zasiłek na dziecko wystąpić. To będzie dobry prezent na święta. Wyrok ten jako dobry prezent przedświąteczny mogą potraktować wyrok także zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej: „Spójrzcie, jak my, Brytyjczycy, na tej przynależności tracimy”. Ale także premier Cameron może potraktować ten precedens jako poparcie jego starań, by niektóre regulacje unijne zmienić. No i każdy ma powód do zadowolenia.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_