11 listopada 2015, 09:00
W mieszkaniowym labiryncie

Londyn jest miastem w budowie. Rynek budowlany nabrał rozpędu po kilku „chudych latach”. Ogromne dźwigi są wszędzie: w centrum, w City, wśród szklanych wieżowców na Canary Wharf, a także na przedmieściach, gdzie wyburzane są stare, pamiętające wiktoriańskie czasy domy nienadające się już do reperacji. Za kilka lat będzie to inne miasto – z coraz większą liczbą wieżowców i domów wielorodzinnych. Remontowane są także tradycyjne domki jednorodzinne, które często przerabiane są na mieszkania.

Czy wszystko to oznacza to, że zmniejszą się problemy mieszkaniowe londyńczyków, zwłaszcza tych z krótkim stażem? Z pewnością nie. W ciągu ostatnich 25 lat populacja Londynu wzrosła o 2 mln osób i dziś zbliża się do 9 mln. Większość obcokrajowców, którzy przeprowadzają się do stolicy Wielkiej Brytanii, przeżywa szok zestawiając ceny z warunkami mieszkaniowymi i własnymi zarobkami. Polacy nie są pod tym względem wyjątkiem. Wielu początkowo decyduje się na wynajęcie pokoju lub nawet tylko łóżka, licząc że to tylko prowizorka. Pracownicy organizacji charytatywnych są zgodni, że często muszą pomagać w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych. I często czują się równie bezsilni jak ci, których one dotyczą.

W wielu poradnikach dla nowo przybyłych powtarza się rada, by wynajmując mieszkanie podpisać umowę z najemcą. Niestety, nie zawsze daje to gwarancję, że wszystko będzie w porządku. Oto kilka przykładów nieuczciwych właścicieli (lub pseudowłaścicieli) mieszkań.

Piotrek skarży się: „Właścicielka mieszkania nic nie robi od 2 dwóch lat. Drzwi wejściowe opadają, a na dodatek mam wybitą w nich szybę. Kiedy zażądałem naprawy, właściciela odparła, że mam zadzwonić na policję, bo ktoś tę szybę wybił. Powiedziałem, że sam naprawię i wystawię jej rachunek za robotę, a ona, że nie zapłaci. Nie chce zadzwonić do ubezpieczenia. Nie wiem nawet, czy mieszkanie jest ubezpieczone”.

Bywają gorsze sytuacje. Marek i Agnieszka mieli już dość mieszkania w wynajmowanym pokoju – ciągłych sporów ze współlokatorami o wyjdaną zawartość lodówki, porannych kolejek przed łazienką i nocnych hałasów. Kiedy przypadkowo poznany w pubie Polak zaproponował im samodzielne mieszkanie, nie wahali się zbyt długo. Zresztą, wzbudzał zaufanie: w średnim wieku, od ponad dziesięciu lat w Londynie, jak zapewniał, miał kilka mieszkań. Mieszkanie było w dobrym punkcie. Przymknęli oko na to, że mieściło się w bloku, a nie typowym angielskim domku, i że nie było w nim, poza łóżkiem, mebli. „Kupicie używane za grosze” – zapewniał mężczyzna. Przyniósł umowę do podpisania, a oni – tak jak było umówione – zapłatę za miesiąc z góry. Byli zadowoleni, że nie chciał od nich wysokiego depozytu. Na to nie byłoby ich stać. Zapłacili 1000 funtów gotówką. Wprowadzili się w czwartek. W piątek odebrali tygodniówkę i w weekend ruszyli na zakupy. W ciągu dwóch dni mieszkanie było urządzone. Poczuli, że mają swój pierwszy prawdziwy dom. Jakież było ich zdumienie, gdy w poniedziałek rano do drzwi zadzwoniła młoda kobieta i obwieściła, że to jej mieszkanie – otrzymałe je od magistratu. Telefon do Działu Mieszkaniowego potwierdził to. Wkrótce zjawił się urzędnik. Jak się okazało, poprzedniego lokatora usunięto za niepłacenie komornego. To właśnie on wynajął im nie swoje już mieszkanie. Dane wpisane do umowy z paszportu zgadzały się. Gorzej było z podanym adresem – w tym miejscu było centrum handlowe. W środę rano obudziło ich walenie drzwi. Policjanci kazali im się natychmiast zabierać. Pokazali umowę. Policjaci zaśmiali się: „To szef szajki. Szukamy go i za inne przestępstwa”. Byli na tyle uprzejmi, że zgodzili się poczekać kilka godzin, by Marek i Agnieszka mogli zabrać swoje rzeczy. Udało im się dość szybko sprzedać kupione kilka dni wcześniej meble. Tym samym handlarzom, tyle że za pół ceny. Cieszyli się wspólnym domem równo przez tydzień.

Podnajmowanie mieszkań magistrackich nie jest niczym szczególnym, choć z punktu widzenia prawa jest to proceder nielegalny. Grozi za to eksmisja, zarówno sublokatorom, jak głównemu lokatorowi. Wielu wynajmujących nie zdaje sobie sprawy z tego, że łamią prawo. Wiąże się to z innymi niedogodnościami – trudno o potwierdzenie adresu, bo właściciel mieszkania nie chce się zgodzić na przepisanie rachunków na sublokatorów. W razie kontroli urzędniczej jest zawsze wymówka, że „przyjechali kuzyni”. Na krótko oczywiście.

Polskojęzyczne gazety mają szereg ogłoszeń od osób, które mają pokoje do wynajęcia. Jedną z nich jest moja znajoma. Wynajmuje klitkę, która według przepisów nie liczy się za pokój – niecałe 6 m kw z widokiem na mur sąsiedniego domu. Bierze tanio, więc nie narzeka na brak chętnych. Skarży się tylko na dużą płynność lokatorów. Nie ma żadnych wyrzutów sumienia i poczucia, że wykorzystuje trudną sytuację rodaków.

Opisane w tym tekście sytacje (wszystkie prawdziwe, choć zmieniłam imiona bohaterów) dotyczą tych, którzy mają dach nad głową i takie zarobki, że skromne, bo skromne, ale jakieś lokum mogą znaleźć. Nie wszyscy mają takie szczęścia. Niektórym przychodzi spać na ulicy. Ale to zupełnie inny temat.

 

CYTAT

Polskojęzyczne gazety mają szereg ogłoszeń od osób, które mają pokoje do wynajęcia. Jedną z nich jest moja znajoma. Wynajmuje klitkę, która według przepisów nie liczy się za pokój. Nie ma żadnych wyrzutów sumienia i poczucia, że wykorzystuje trudną sytuację rodaków.

Katarzyna Bzowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Katarzyna Bzowska

komentarze (0)

_