01 listopada 2015, 09:00
My, emigranci

Jakoś tak jesienią zaczyna się największy ruch w interesie. Nie wiem, czy należy to wiązać z rozstrzygniętymi właśnie wyborami parlamentarnymi w Polsce, w każdym razie zauważam wkoło spore zainteresowanie emigracyjno-imigracyjne. Jedni mówią o wyjeździe, inni po cichu pakują się i sprzedają dobytek. Dla wybierających się w dłuższą podróż do krainy szczęśliwości, czyli tam, gdzie zarabia się w funtach szterlingach, najważniejszy jest koszt przelotu. Mile widziane są bilety w promocyjnej cenie jednego złotego plus opłaty lotniskowe, ewentualnie bagażowe, za toaletę, lub z dopłatą do miejsca siedzącego (jednak lot na Wyspy Brytyjskie trwa parę godzin i nogi w tym czasie mogą porządnie spuchnąć, a nie zawsze można usiąść na kolanach pasażerowi znajdującemu się obok). W drugiej kolejności kandydaci na emigrantów kupują bilety droższe, bez super promocji, ale jeszcze w miarę tanie, a dla zdesperowanych albo spóźnionych pozostają te najdroższe i w klasie biznes. Miłośnicy krajobrazów wybierają autokar a zwolennicy szybkiej jazdy po autostradach Europy – samochód osobowy. Raczej nie słyszałem, aby ktoś wybierał się pieszo w podróż z Polski do Wielkiej Brytanii, w sumie to kawał drogi, ponad 1600 km, jakie buty wyprodukowane współcześnie wytrzymają tak długi marsz? No i jakie nogi przetrwają w dobrej kondycji taką wyprawę?! Ech, tradycja w narodzie ginie. Kiedyś Polacy potrafili uciec pieszo np. z syberyjskich łagrów na Bliski Wschód albo do Indii. W porównaniu z tamtymi wyczynami dzisiejsza wyprawa pieszo np. z Warszawy do Londynu to byłby spacerek. Tylko chętnych brakuje…

A jednak emigrantów, wbrew trudnościom, przybywa. O, na przykład dziś spotkałem całą ogromną grupę. Wydaje mi się, a właściwie jestem pewien, że żaden z nich nie miał biletu lotniczego ani na autobus, nie korzystał z samochodu no i oczywiście nie szedł, ani nawet nie płynął tratwą lub innym sprzętem wodnym. A jednak wszyscy podążali zgodnie w jednym kierunku: ze wschodu na zachód a więc w stronę krainy wiecznej szczęśliwości. Muszę przyznać, że wyglądali dostojnie a ich determinacja była godna podziwu. W tym ich grupowym locie był jakiś wewnętrzny spokój i piękno. A przecież porwali się na prawdziwą wyprawę życia, znając tylko miejsce startu; gdzie i kiedy wylądują – nie wiadomo. Taka podróż dla młodych pająków to wielkie ryzyko. Czasami wiatr porywa je na wielkie odległości, podobno nawet kilka tysięcy kilometrów. Niektóre pająki są unoszone na wysokość do dwóch kilometrów. A przecież to tylko maleńkie robaczki zagubione w przestrzeni. Tak, postanowiłem dziś napisać felieton o emigracji w wydaniu zwierząt, bo widok setek cieniutkich nitek, z doczepionymi na końcu pajączkami, frunących z wiatrem zachwycił mnie, ale i zastanowił.

Nie tylko ludzie wędrują w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Młode pająki na przykład, kiedy tylko pojawiają się korzystne warunki pogodowe: ciepło, sucho i wystarczająco wietrznie (ale nie huraganowo!) wypuszczają długie nitki i dają się ponieść wiatrowi. My, Polacy, nazywamy to fascynujące zjawisko „babim latem”, Amerykanie „Indian summer”, Skandynawowie „Brittsommar” a Niemcy…, nie, o nich nie powiem, bo ich nie lubię. W każdym razie babie lato kojarzy się z ciepłą jesienią i pastelowymi kolorami liści. Ale pająki wędrują także wiosną, gdy tylko pojawiają się odpowiednie warunki do lotów. Po co to robią? Źle im tutaj, nie mogą siedzieć na tyłku w Polsce, tylko puszczają się? No właśnie, może naśladują nas, którzy zawsze szukamy lepszego miejsca na świecie? A może to my naśladujemy świat zwierząt? Czasami, gdy podróżuję samochodem przez Polskę, zdarza się, że do pojazdu wleci jakiś owad, wejdzie pająk albo inne drobne żyjątko. Jedziemy wtedy razem na drugi kraniec kraju i tam rytualnie wypuszczam owada. Zastanawiam się wówczas, jak sobie poradzi w nowym środowisku, czy mucha zabrana w roli autostopowicza z jakiejś wsi np. na Mazurach i wypuszczona w mieście na Górnym Śląsku przeżyje taki cywilizacyjny szok? Czy może padnie w ciągu pierwszej minuty z powodu zatrucia powietrzem? Albo biedronka, czemu ona jest winna, że żyjąc sobie beztrosko np. na łące nad Wartą nagle trafi do blokowiska w Warszawie?

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_