02 lutego 2014, 14:55 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Europejką być, bo Polką to nie

Kolejny raz, kawiarnia jazzowa POSK-u, stała się teatrem. A zaraz potem, forum dyskusyjnym. Tydzień temu odbyła się premiera spektaklu Sceny Poetyckiej, w konwencji, którą podyktowała specyfika tej grupy: zawodowców niezawodowych, czyli aktorów, którym życie zgotowało jednak inne atrakcyjne sposoby pozyskiwania środków na swoje utrzymanie. – Dotąd służyliśmy pokrzepianiu ducha, teraz czas na polemikę – zapowiedziała Helena Kaut-Howson, reżyserka która wyzwań się nie boi. Jest ona spiritus tego, że Scena działa i wymyśla coraz to nowe sztuki, nie pozwoliwszy sobie nigdy na hucpę ogłupiania humorem spod znaku skretyniałej chimery współczesnego krajowego kabaretu, który niestety do Londynu dociera. Głupszy jest w większości, niż przewiduje to odpowiednia regulacja. A tłumem się w POSK-u każdy kabaret odciska. Tłumem, który zalewa hol, mimo że niekoniecznie z powodu kolejki do szatni. I nawet w ten weekend się odciśnie, marząc o kolejnym limie, na braku mózgu, wyciśniętym. A Scena spokojnie i po pańsku buduje sobie publiczność.

Tym razem, zaproszeni zostaliśmy na „Próbę czytaną”, połączoną z wymianą zdań.

Próba z udziałem publiczności to jeden ze sposobów nawiązywania bliskich relacji z widzami, znany z teatrów brytyjskich. Próba nie idzie z pamięci, lecz aktorzy czytają swoje role. I tak było również w tym przypadku, chociaż w istocie, granica między grą a tekstem jednak się tutaj zatarła, udała się ta trudna sztuka. Zostaliśmy wciągnięci w świat wyobrażony i trzeba przyznać, że było nam do śmiechu i nie tylko, i na szczęście nikt nie poczuł się urażony. Nasza wspaniała publiczność zdała egzamin, mogła z satysfakcją pomyśleć Helena Kaut-Howson.

„Nie bójmy się Masłowskiej” – pod takim hasłem Scena Poetycka, dzięki której do polskiego ośrodka kultury powrócił teatr, przedstawiła swoją interpretację sztuki Doroty Masłowskiej, pt. „Między nami dobrze jest”, napisanej przez nią w 2008 roku, na zamówienie teatralnych partnerów: Teatru Rozmaitości w Warszawie i berlińskiego teatru Schaubühne am Lehniner Platz.

Nadzwyczaj szczodrze zgromadzona publiczność opuściła klubową scenę w pełni satysfakcji, choć niekoniecznie w zgodzie z punktem widzenia, który im zaprezentowano. Że zawężony, że zbyt przerysowany, ze różnie nie taki, jak trzeba. Polakowi, ale i innym też – nie dogodzisz.

Było o nas, ale nie tylko. O Europie całej, o globalizacji – mówili uczestnicy dyskusji. Niewątpliwie ten duch teatru, który wzywa do polemiki, bliski jest Margot Przymierskiej, która założyła jakiś czas temu platformę dla młodych artystów: PAiL Polish Artists in London, a w sztuce Masłowskiej odegrała postać Edyty, młodej, współczesnej kobiety, bez kompleksów i refleksji, której dane było wygłosić kilka najważniejszych kwestii tej sztuki, zresztą jakby dla niej skrojonych, prowokujących, w których odbijał się obraz polskiej dwudziestolatki z przeciętnie niezamożnej rodziny, wykształconej na lekturze maminych magazynów „Nie dla Ciebie”, telewizyjnych serwisów całodobowej posługi serialowo-szołowej i bezmiaru przyzwolenia na szerzący się debilizm.

Każda z postaci dramatu Masłowskiej znalazła w tej interpretacji godnych tekstu wykonawców. Formuła spotkań, które dają sposobność do „polemiki kulturalnej”, jak to określiła Helena Kaut-Howson, niewątpliwie się sprawdziła i oby była kontynuowana. Wciela ideę spotkania z teatrem, ale również spotkania w teatrze. „Próba czytana” zmieniła się w dialog, którego uczestnicy reprezentowali wszystkie pokolenia emigracyjne. Czy doszło do zderzenia? Może tylko przez moment – ale rzeczywiście – znaczący.

Teatr

Brak rampy, oznaczający aktora na wyciągniętej dłoni, to zawsze fascynuje. Dystans ograniczony do minimum rodzi specyficzną więź między widzami i postaciami dramatu, którego są świadkami. Tutaj, atut tej bliskości został w pełni wykorzystany, zatarła się granica między tym, co wyobrażone, a tym, co rzeczywiste. Daliśmy się wciągnąć w ten świat, z jednej strony zbyt groteskowy, by traktować go jako oczywiste odzwierciedlenie, ale zarazem w całokształcie dobrze znajomy, niepokojąco bliski. Chociaż, nie dla wszystkich.

Różnice międzypokoleniowe nie dotknęły nas w dyskusji, lecz w percepcji tego dramatu. Chroniczna lub całościowa nieobecność w Polsce ostatniego dwudziestolecia, powoduje, że wiele smaków, które serwuje Masłowska, pozostaje nierozpoznanych dla ludzi spoza kraju. Publiczność ta jest wybitnie niejednorodna, jeśli chodzi o doświadczanie Polski. Spotkaliśmy się tutaj w wyniku zamachu historii na człowieka. Najstarsze pokolenie emigracyjnej widowni to Polacy wydziedziczeni ze swojej ziemi, dla nich świat Masłowskiej mógł ewentualnie sprowokować taką czy inną refleksję, raczej niewesołą, ale nie będącą wynikiem ich osobistego doświadczenia. Dla tych, którzy przyjechali tu w ostatnich dziesięciu latach, świat stworzony przez Masłowską był składową bliskich nam spostrzeżeń, faktów, mitów i skojarzeń. Tanie gotowanie z Tesco, rosół Knorr, gazetka „Nie dla Ciebie”, darmowa gazetka cenowa, zakupy w Biedronce, no my to znamy. I jeszcze ulotkarstwo, czyli „kolportaż bezpośredni ręczny”. Znamy nawet bardziej stąd, niż stamtąd. Dlatego, jak stwierdziło kilka osób w poteatralnej dyskusji: odbiór tej sztuki nie mógł być jednoznaczny, inaczej rozkładały się akcenty zainteresowania i tego, co uderzyło najbardziej. Ku zaskoczeniu i uldze sztukmistrzów, nie był to panoszący się wulgaryzm. Ten specjalnie nie wzruszył. Nie oburzyło również pokpiwanie z wojny-bohaterki. Masłowska drwi bezustannie, choć koniec wieszczy dramatyczny. Zapada się świat, który pokazała, bo musiałby się zapaść, skoro takim byłby w istocie. Degrengolada, która jak zauważył jeden z widzów, została już kiedyś pokazana przez Witkacego, kończy się zasłużonym krachem, wojna powraca do łask, znowu trzeba chleba.

Chleba, chleba, chleba! Krzyczała przejmującą, odważną rozpaczą staruszka na wózku, osowiała według rysopisu ze skryptu, idealnie poszarzała, w tej roli, nie do poznania, Teresa Greliak. Jej starowinka przemówiła głosem nieodżałowanej przeszłości, że był słowiczek i spacery, a potem koniec i chleb, którego nie było. To starowinka powiedziała wnuczce (w tej roli Justyna Wnęk) o chlebie, przypomniała jej, że kiedyś był. Że chlebak wziął się od niego, był drugi, nie pierwszy. Bowiem dziewczynka-wnuczka znała tylko kromki z Tesco, bieluchne kamory, które przyklejają się do asfaltu. Potem, kiedy nadchodzi wojna, dziewczynka nie woła za białymi kromalami, to nie ich się domaga. Woła za chlebem, rozpacza tą samą mantrą, co o lata oddalona od niej staruszka. Jak to możliwe?

Masłowska mnoży komunikaty, ale przecież jest jednoznaczna: taki świat, jaki przedstawiam, obróci się przeciw wam, którzy go stworzyliście. Masłowska kocha się w grotesce, ale jej przewrotna wyobraźnia tworzy przenośnie doskonale trafne, wyolbrzymienia, które wysupłują sedno, nadzwyczaj jej się to udaje. Jej „świat według Polaka” zbudowany jest z wielości obrazków, na przykład ten. Gdy wszystkim rządziło jeszcze boskie prawo, wszyscy byliśmy Polakami.

„Każdy był Polakiem, Niemiec był Polakiem, Szwed był Polakiem, Hiszpan był Polakiem, Polakiem był każdy, po prostu każdy, każdy, każdy. Pięknym krajem była podówczas Polska; mieliśmy wspaniałe morza, wyspy, oceany, flotę która po nich pływała i odkrywała wciąż nowe, również przynależące do Polski kontynenty, był między innymi znany polski odkrywca Krzysztof Kolumb, którego potem oczywiście przechrzczono na Christophera czy innego Chrisa czy Isaaka. Byliśmy wielkim mocarstwem, oazą tolerancji i multikulturowości, a każdy nie przybywający tu z innego kraju, bo ówcześnie jak już wspominaliśmy, ich nie było, był tu gościnnie witany chlebem”.

Polemika kulturalna

Udano się do domów po oddaniu ostatniego brawa i dopiciu drinka, którego starano się nie dopijać przez cały spektakl, bo jednak picie i jedzenie to czynności niezgodne z teatralnym savoir vivre. A potem pozostała nas większa połowa.

– To nie było i nie jest zdumiewające – brzmiał jeden z pierwszych głosów, będący odpowiedzią na pytanie o to, cośmy przed chwilą zobaczyli.

Czego dotyczyła dyskusja? Tego, do czego kusiła nas zaczepka Masłowskiej: stereotypu Polaka, pojęcia tożsamości i sytuacji braku emocjonalnego związku z jej składowymi. Kompletna duchowa pustka, która definiuje ów świat przedstawiony, wypełnia się nudą, jak helem. W postaci dziewczynki, zwłaszcza w niej, pobrzękuje nienazwana tęsknota za ładem. Jej monolog, w którym wyrzuciła sobie i nam, że nie chce być już tą Polką, tylko tamtą Europejką, sprowokował jeden z wątków dyskusji. Margot, idąc tropem dziewczynki, zasugerowała, że być może europejskość to coś cenniejszego, niż tylko polskość, czym obruszyła starszych i rozbawiła młodszych.

– A co to jest za państwo, Europa? – zapytała aktorkę Janka Kwiatkowska.

– Pani jest Europejką tylko dlatego, że jest pani Polką – skwitował jeden z widzów.

Ktoś inny zwrócił uwagę na „zespół stresu pourazowego”, którego doświadczamy, jako naród i czego wynikiem jest rzeczywistość, jaką stworzyła Masłowska, operując wyłącznie danymi, które zna z otoczenia. Ten bezwzględny obraz upadłego Polaka został również wystawiony na scenie teatru w Berlinie. Niewątpliwie przysłużyła się nasza autorka do wzmocnienia na obcym gruncie stereotypu, z którym nie jest nam do twarzy, ale zarazem jej dramat swobodnie wykracza poza ramy polskiego podwórka. Jak zauważyli widzowie, Masłowska złe świadectwo wystawia samej Europie, która miała nas uwznioślać, podnosić polskość z ciemnogrodzkich czeluści zabobonów i Królowych Maryj, których nie ma w żadnym drzewie genealogicznym, żadnej europejskiej arystokracji. Geniusz zeświecczałej Europy wyprodukował póki co pokolenia „Nic”, które nie czują związku z niczym i nikim, zawieszone na supergumie swoich egoizmów i fałszywego poczucia wolności wyboru.

– Czego się państwo obawiali? – zapytał Adam. – Że o Polsce, to wolno tylko dobrze mówić – odpowiedziała Kańska. Okazało się inaczej. Masłowska z powodzeniem uczy nas śmiać się z siebie, ale bynajmniej nie stara się sugerować, że powinniśmy podążać za pustką nowej wiary, wręcz przeciwnie. Stare dogmaty okazują się być jedynymi, których łapiemy się w chwili upadku.

Elżbieta Sobolewska

Próba czytana sztuki pt. „Między nami dobrze jest”

Premiera 26 stycznia 2014 r.

Aut. Dorota Masłowska, reż. Helena Kaut-Howson

Wystąpili: Renata Chmielewska (Bożena), Konrad Łatacha (Narrator, Mężczyzna), Teresa Greliak ( Osowiała staruszka), Joanna Kańska (Prezenterka), Wojtek Piekarski (Aktor, autor scenariusza filmu „Koń który jeździł konno”), Justyna Wnęk (Mała Metalowa Dziewczynka), Magda Włodarczyk (Halina), Margot Przymierska (Edyta), Tatiana Judycka (Monika)

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_