30 lipca 2013, 10:48 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Czego byśmy oczekiwali?

Z myślą o uruchomieniu kontaktów między politykami i organizacjami społecznymi oraz o dotarciu do polskich imigrantów oraz ekspatów, powstały w 2009 r., jedna po drugiej, grupy Przyjaciół: Laburzystów, Konserwatystów i Liberalnych Demokratów. Do kontaktów wątpliwej jakości niewątpliwie doszło, natomiast dotarcie do polskiej społeczności pozostało znikome. Mniejsza o to, czy jest to nieudane czy też pozorowane działanie, wychodzące od urodzonych tu Polaków, którzy gremia te powoływali, czy też był to pomysł, z którym do Brytyjczyków polskiego pochodzenia zgłaszali się sami posłowie, obserwując proces narastania liczby potencjalnych, nowych wyborców.

Idea wdrażania Polaków w meandry tutejszych mechanizmów demokratycznych nie jest nowa. Podobnie jak dbałość o to, by Polacy mieli w brytyjskim parlamencie posłów, sprzyjających interesom tej grupy i przychylnie nastawionych do interesu Polski, jako takiej. Powołanie trzech różnych „Friends of…” to pomysł, który zaistniał, zaiskrzył, po czym się rozłożył, i to w obrębie wszystkich trzech wymiarów. Pozostał kontekst towarzyski, ale nie ma on znaczenia dla społeczności, jeśli nie przekłada się na polityczne decyzje, które społeczności tej sprzyjają. Budowanie pozytywnych i przede wszystkim aktywnych relacji na linii polski interes – brytyjska polityka winno być żywym, a nie deklarowanym priorytetem tej organizacji „londyńskiej emigracji”, która mieni się być reprezentantem Polaków w Wielkiej Brytanii, a więc Zjednoczenia Polskiego.

Tymczasem w lutym tego roku, w łonie organizacji Polskich Profesjonalistów w Londynie wyodrębniła się Grupa Polityczna, jedna z kolejnych sekcji, skupiająca ludzi o zainteresowaniach dla świata i reguł prowadzenia polityki. „Nieformalnym patronatem”, czyli po prostu swoją przychylnością, objął ten pomysł poseł partii konserwatywnej, Daniel Kawczyński. W lutym odbyło się spotkanie założycielskie Grupy, na którym gościł Kawczyński i gdzie zostały sformułowane jej cele. Ideą jest, by nawiązać kontakty i uwrażliwiać na polskie sprawy polityków z każdej strony.

– Łączymy parlamentarzystów na platformie bezpartyjnej, nie na platformie ideologicznej – deklaruje Piotr Leśniak, który stoi na czele Grupy. Pracuje w brytyjskim parlamencie, zawodowo związany jest z partią Liberalnych Demokratów. Przyznaje, że sprawy Europy Środkowo-Wschodniej pozostawały do niedawna na marginesie zaangażowania polityków, dla których pracował.

– Ale to się wyraźnie zmienia. Polska jest coraz bardziej znaczącym graczem w Unii Europejskiej, poza tym politycy zrozumieli, że wizerunek emigrantów, czyhających na zasiłki to bujda, a Polacy wnoszą istotny wkład w brytyjską ekonomię – stwierdza. „Apolityczność”, która ma charakteryzować działania Grupy, znajduje zrozumienie w kontekście pryncypiów, gdyż oczywiście istnieją takiej miary interesy polskie, że aby o nie zadbać, trzeba przekonywać po równo, polityków z prawa i lewa.

Nawiązanie dialogu między polskim społeczeństwem, a brytyjskimi władzami ustawodawczymi jest w naszym interesie. Zaistnienie w debacie publicznej i życiu politycznym tego kraju – jest w naszym interesie. Obraz mieszkańców Wysp, który powstał po ogłoszeniu wyników Spisu Powszechnego, zadziwił informacją, iż po rodowitym angielskim, to język polski jest drugim w skali powszechności, i w sumie mówi nim około 546 tysięcy mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. Jest nam więc potrzebne ABC tutejszego parlamentu, bo zapadają pod jego dachem decyzje, o których lepiej wiedzieć. A czy Polacy na Wyspach wiedzą, czego chcieliby od swoich posłów? Być może najpierw trzeba znać zasady korzystania z praw obywatelskich, by potem móc wypełnić je treścią, acz powinno być jednak zdecydowanie na odwrót.

– Chodzi o poznanie mechanizmów komunikacji między posłami a wyborcami; trzeba rozumieć na jakiego typu inicjatywy najlepiej reagują parlamentarzyści, w jaki sposób i czym można poważnie ich zainteresować – wskazuje Leśniak. Strategiczne cele Grupy Politycznej to „działania mające na celu lepszą integrację polskiej emigracji ze społeczeństwem brytyjskim; edukacja o systemie politycznym oraz istocie angażowania się w inicjatywy społeczno-polityczne oraz poprawa wizerunku Polaków w Wielkiej Brytanii”.

Sposobem na poznanie wzajemnych potrzeb są na pewno debaty, spotkania otwarte z posłami różnych opcji. I takie mają być organizowane. Ale to, co byłoby w tej działalności najważniejsze, to zbudowanie świadomości istnienia i dostępu do narzędzi, dzięki którym możemy wywierać wpływ na władzę i brać udział w procesie decydowania o politycznych, a co za tym idzie, gospodarczych oraz socjalnych kwestiach. Nie wystarczą tutaj pojedyncze, oficjalne spotkania w salach House of Commons. Istnienie takiej Grupy, o ile miałoby służyć ludziom, a nie przekształcić się w trampolinę do budowy kontaktów dla rozwoju indywidualnych karier, mogłoby się stać zaczynem dla debaty i podjęcia działań przez liderów polskiej społeczności w Wielkiej Brytanii. Wspólnie winni oni nazwać i opisać problemy, z jakimi chcieliby dotrzeć do brytyjskich polityków. Gdyby działaczami kierowało poczucie odpowiedzialności, a nie tylko towarzyskie i ambicjonalne przyzwyczajenie, kwestia budowy polsko-brytyjskich relacji byłaby stale monitorowana i być może lepiej radzilibyśmy sobie z walką wobec nie znikających z tutejszych mediów określeń „polskie obozy śmierci” a audycja radiowa „Poles Apart”, nadawana przez BBC Coventry & Warwickshire przez 17 lat, nie znikłaby z eteru…

Dyżury poselskie i pytania parlamentarne to jedne z dostępnych powszechnie narzędzi, służących do wywierania wpływu na władzę. Są to proste i skuteczne metody komunikacji na linii wyborca-poseł. Wyborcy-Polacy muszą sami zatroszczyć się o to, by narzędzia te poznać. Na pewno nie powinniśmy liczyć na to, że pomoże nam w tym państwo-gospodarz. Nie tyle potrzeba mu przecież nowych, farbowanych obywateli, zakorzenionych zgoła zupełnie gdzie indziej, ile raczej wydolnych, zdrowych i wciąż opłacalnych pracowników, a 2017 rok być może wskaże, czy rzeczywiście aż tak wielu.

Trudno sobie wyobrazić, by Brytyjczykom – temu społeczeństwu i jego elitom – zależało na tym, aby w istocie uaktywnić polską grupę narodowościową w aspekcie domagania się jakichś praw i przywilejów, na przykład dotacji dla polskich szkół społecznych. Brytyjscy liderzy przypominają sobie o Polakach przed wyborami. Ci mniejszej rangi: posłowie, a czasem minister, od czasu do czasu mają jakieś mini-wystąpienie, które na ogół skierowane jest do całej masy emigracji z Europy Środkowo-Wschodniej, w tym również do Polaków. W 2009 r. minister spraw zagranicznych David Miliband zabrał głos w kwestii udziału polskich emigrantów w wyborach do Parlamentu Europejskiego: „jako obywatele UE, Polacy powinni korzystać z wyborczego prawa, mieszkając na terenie innego kraju” podkreślał, strasząc widmem „antyeuropejskiej i antyimigracyjnej” Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP). Dzisiaj trzeba przyglądać się raczej popularności UK Independence Party i przygotowaniom do referendum w 2017 roku – zapobiegliwi już dawno mają status rezydenta i można mniemać, że nastąpił wzrost podań o przyznanie obywatelstwa.

Nie znamy narzędzi komunikacji z posłem swojego okręgu, bo Polaków mało obchodzi tutejszy okręg. Trudno nie oprzeć się również refleksji, że gdybyśmy wynieśli z Polski przyzwyczajenie do stosowania w praktyce narzędzi wywierania wpływu na władzę, nie byłoby tak trudno wdrożyć się w te mechanizmy tutaj. Gdybyśmy znali je i wykorzystywali w Polsce, potrzeba nabycia wiedzy o tutejszych obyczajach i regułach korzystania z demokracji, ujawniłaby się zaraz po ustabilizowaniu sytuacji mieszkaniowo-zawodowej. Takiej potrzeby powszechnie nie ma. Istnieje jednak potencjał w tej części emigracji, która jest świadoma swych obowiązków i praw. Ci szukają swojej reprezentacji. Pytanie tylko, czy wiedzą, czego by od niej oczekiwali. Pytanie to zadać musimy sobie wszyscy.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_