11 lutego 2013, 09:57 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Muzyka im w duszy gra

Niedzielne popołudnie z muzyką w wykonaniu naszych dzieci, uczniów polskich szkół sobotnich, to nie tylko w opinii słuchaczy wyjątkowa przyjemność, ale przede wszystkim chwile pełne wzruszeń, bo na widowni w Jazz Cafe, w większości zasiadali rodzice, krewni i przyjaciele występujących dzieci. Patronat nad koncertem objął „Dziennik Polski”, od którego uczestnicy wydarzenia otrzymali tegoroczne kalendarze.

Ostatnie próby przed koncertem/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Ostatnie próby przed koncertem/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Atmosfera w poskowej Jazz Cafe sięgała zenitu i nie wiadomo kto miał większą tremę, podekscytowani mali muzycy, czy ich opiekunowie, którzy niemalże do ostatnich chwil wspierali i życzyli powodzenia swoim podopiecznym.

Na godzinę przed wydarzeniem, które rozpoczęło się kilka minut po godzinie czwartej, dzieci miały swoje ostatnie próby, ponieważ szczególnie ci uczniowie Elżbiety Sygut-Skadłubowicz, którzy grają na fortepianie – chcieli się przypasować do instrumentu. Kilkoro z nich pierwszy raz w życiu miało możliwość zagrania właśnie na nim.

– Moja córka nigdy jeszcze nie grała na takim instrumencie.

Ania poradziła sobie doskonale.../Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Ania poradziła sobie doskonale.../Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
W domu ćwiczy na pianinie. Nie wiem jak sobie poradzi – obawiała się mama Ani Pawlus, której córka poradziła sobie doskonale i nawet szersze rozstawienie klawiszy fortepianu, niż to ma miejsce w przypadku pianina, nie stanowiło dla niej przeszkody. Zgrabnie układała palce na klawiaturze, bacznie patrząc w zapis nutowy. Chociaż jak zdecydowana większość dzieci, siedząc przy instrumencie, nie dosięgała nogami do podłogi. Podobnie było ze skrzypkami. Najmłodszy z nich Ignaś Mróz to pięciolatek, jego brat Maxymilian, również grający na skrzypcach, ma jedynie dwa lata więcej. Gdyby nie ustawienie przez nauczycielkę stojaka z nutami bokiem do widowni, a nie jak to miało miejsce w przypadku starszych uczniów – na wprost, Ignasiowi byłoby widać zaledwie czubek głowy, ale za to słychać było pięknie brzmienie kolędy „Jezus malusieńki”, wygrywanej przez niego na skrzypcach przy akompaniamencie samej mistrzyni – Elżbiety Sygut-Skadłubowicz.

 

– Nasi synowie grają od ponad roku. Na razie na skrzypcach, ale w przyszłości prawdopodobnie jeszcze zasmakują gry na fortepianie. Mamy muzykalną rodzinę, ja z mężem założyłam zespół ludowy „Jawor”, a w naszej rodzinie nawet dziadek chłopców był muzykalny – mówiła mama chłopców, Dorota Chutkowska-Mróz.

Najmłodszy skrzypek Ignaś Mróz (L) w towarzystwie brata, również skrzypka oraz rodziców/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Najmłodszy skrzypek Ignaś Mróz (L) w towarzystwie brata, również skrzypka oraz rodziców/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Muzycznego bakcyla złapały też inne dzieci i okazuje się, że muzykalnych rodzin w Jazz Cafe podczas koncertu kolęd było więcej. Nie zabrakło także ich przyjaciół.

– To wielkie wydarzenie dla rodzin tych dzieci, ale także dla nas, ponieważ moja przyjaciółka zaprosiła mnie na koncert swojej córki, która od niedawna uczy się gry na pianinie, ale dzięki pasji do muzyki wspaniale sobie radzi i w błyskawicznym tempie się muzycznie rozwija. Ma za sobą zaledwie ponad rok nauki i na swoim koncie pierwszy zdany poważny egzamin. Przyszłam na koncert, ponieważ znamy się od wielu lat, często też bywam w POSK-u i lubię brzmienie fortepianu. Jako mała dziewczynka również grałam na tym instrumencie. Wkrótce spodziewam się dziecka i mam nadzieję, że kiedyś moja córka odkryje w sobie talent. A na razie jest ze mną na pierwszym koncercie jeszcze przed swoimi narodzinami – mówiła „Dziennikowi” Agata Wilczek.

 

Pogoda wiosenna, nastój świąteczny

Jednak to nie przeszkadzało ani muzykom, ani publiczności. Elżbieta Sygut-Skadłubowicz rozwiała wszelkie wątpliwości zapewniając, że dzieci kolęd nie będą śpiewały, lecz grały, a to pewnie nikomu przeszkadzać nie będzie, mimo aury za na zewnątrz. Solo, a także w duetach, kwartetach i rodzinie, bo grały z sobą także rodzeństwa, po kilka razy rozbrzmiewały znane melodie, bo każdy z młodych talentów chciał zaprezentować to, czego się wyuczył. Niektórzy wykonywali po dwa, po trzy utwory i schodzili ze sceny, po to, aby za chwilę pojawić się na niej ponownie, lecz w innym składzie. Każdy z uczniów mógł sam ułożyć swój koncertowy repertuar, stąd można było popisać się mini recitalem, jak to miało miejsce w przypadku Martyny Martynowskiej, która miała jedno wejście, ale zadecydowała, że zagra pięć kolęd.

Martyna zagrała mini recital/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Martyna zagrała mini recital/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Siostry Kaweckie: Klaudia, Kamila i Karolina na skrzypcach i fortepianie w towarzystwie Matthew Tomlinsona grającego na organach, zachwyciły publiczność brzemieniem „Przybieżeli do Betlejem”, a bracia Mattew i Jakub Tomlinson przy jednej klawiaturze, na trzy ręce zaprezentowali „Jingle bells”. Wielkie wrażenie na publiczności robiła gra zespołowa, m. in. Kamili Kleczek, Weroniki Skadłubowicz, Mathew Nawrota i Mayi Wanot, która gościnnie grała na fortepianie, ale także gościnie użyczyła swojego akompaniamentu na gitarze. Taka okazja ponownie szybko się nie wydarzy, a nawet jeżeli, to trzeba będzie przygotować nowy repertuar.

– Jednak warto – jak przekonywały dzieci, bo chociaż zdarzały się potknięcia i pomyłki, i chociaż niektórym z nich podczas gry przydała się pomocna dłoń nauczyciela, to i tak każde z nich, po każdym zagranym utworze otrzymywało burzę braw, co jak mówiły, dodawało im i otuchy i sił, by nie przestać, nie zrezygnować, tylko dalej grać.

– Zawsze można się poprawić, spojrzeć na nuty, które ma się przed sobą i odnaleźć to niefortunne miejsce, kiedy się gra z pamięci – mówiły dziewczynki, które jedna przez drugą powtarzały, że znają te kolędy na pamięć, grają je bezbłędnie, ale na koncercie w obecności tylu obcych ludzi i kolegów oraz koleżanek, wszystko może się zdarzyć. I rzeczywiście działo się wiele…

Prawdziwa gratka dla melomanów.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Prawdziwa gratka dla melomanów.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Koncert trwał blisko dwie godziny i mimo dostojnego nastroju, nie zabrakło w niej dawki humoru, szczególnie, kiedy najmłodsi muzycy z wdziękiem pojawiali się na scenie. Właśnie to dostarczyło wielu wzruszeń nie tylko rodzicom, ale też samym dzieciom. Na koniec Elżbieta Sygut-Skadłubowicz poczęstowała nie tylko swoich uczniów, ale wszystkie znajdujące się w sali dzieci słodyczami i zapowiedziała, że podczas trzeciego koncernu, który  zapewne będzie miał miejsce w niedalekiej przyszłości, jej uczniowie będą się jeszcze lepiej czuli na scenie, bo ze względu na małe doświadczenie może im na razie brakować ogłady scenicznej.
Atmosfera w Jazz Cafe była świateczna, choć za oknem wiosna.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Atmosfera w Jazz Cafe była świateczna, choć za oknem wiosna.../ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

Jednak nie swoboda sceniczna i poczucie pewności podczas występowania na niej było najważniejsze, bo przyznać trzeba że każdy z młodych talentów doskonale stawił czoła powierzonemu mu zadaniu, wdzięcznie i wytrwale, w wyznaczonej kolejności i ustalonym składzie odegrał swoją rolę. A potem chwila wytchnienia, kiedy powoli pustoszała Jazz Cafe, czekające na swoich rodziców dzieci, już odważniej wchodziły na scenę i wykorzystując fakt, że jeszcze stały na niej mikrofony, z impetem właśnie do nich śpiewały po angielsku znane im piosenki. Radości było co nie miara…

Na koniec sama mistrzyni wszystkie dzieci obdarowała słodyczami/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Na koniec sama mistrzyni wszystkie dzieci obdarowała słodyczami/ Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Wszak przecież to uczniowie polskich szkół sobotnich, ale wychowywani w dwukulturowości.

 

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_