03 stycznia 2023, 12:58 | Autor: admin
Dzieciństwo spędziłam w obozie przesiedleńczym w środkowej Anglii

Małgorzata Mroczkowska

 

Każdy obóz był inny, ale łączyło je jedno: mieszkali w nich Polacy, którzy przeszli wojenną gehennę i cudem znaleźli się w wolnym kraju, jakim była i jest Wielka Brytania.
Bolesława Oleszczuk znalazła się Anglii w 1949. Na statku, którym przypłynęła wraz z matką i siostrami znajdowało się 700 innych Polaków, którzy podobnie jak ona spędzili wiele lat w obozach w Afryce. 

W obozie wszyscy rozmawiali między sobą o syberyjskiej tułaczce. Był to temat tak powszechny, że małym dzieciom rosnącym w tej atmosferze wydawało się, że przez Syberię przeszedł cały świat i że ten dramat dotknął każdego człowieka. Rodzina Bolesławy mieszkała w małej wiosce pod Uralem, aresztowania dokonano 10 lutego 1940, następnie w drewnianych, bydlęcych wagonach przewieziono ich w głąb Syberii. Dzieci od razu trafiły do rosyjskiej ochronki, a rodziców zmuszono do wycinania lasu. Moja rozmówczyni pamięta, że Rosjanie powtarzali wszystkim, że z tego drewna powstaną nowe miasta, które muszą budować Polacy, bo ich kraju już nie ma i nigdy ni wrócą do ojczyzny. Bez przerwy powtarzali, że to jest teraz ich życie i że innego już nigdy nie będzie.

Na szczęście powstała tzw. Armia Andersa, dzięki której tysiącom Polaków udało się uciec z sowieckiego piekła.

W ten sposób ojciec rodziny zaciągnął się do Wojska Polskiego, a następnie pozostała część rodziny mogła udać się do Afryki, by po latach znaleźć się w Anglii. 

Fot 1 Dzieciństwo w polskim obozie przesiedleńczym

Statek z polskimi uchodźcami z Afryki przypłynął do Southampton 6 stycznia 1949.

– Na statku znajdowały się właściwie same matki z dziećmi – wspomina Bolesława Oleszczuk. – Można sobie wyobrazić ten płacz przerażonych dzieci i kobiet, które do końca nie wiedziały, dokąd tym razem trafią. Mimo wszystko mieliśmy nadzieję, że gdzieś tam, gdzie dotrzemy czeka na nas lepsze życie. W Afryce żyliśmy przez siedem długich lat, a na ziemię angielską przybyliśmy w sandałkach. Nikt z pasażerów statku nie miał odpowiednich butów, ani nawet płaszczy. Człowiek zapomniał przez te wszystkie lata, że istnieje coś takiego jak zima. Mimo wszystko cieszyliśmy się. Było nam strasznie zimno, ale od pierwszej chwili wiedzieliśmy, że jesteśmy w cywilizowanym kraju. Wtedy tylko to się liczyło.

Pasażerowie statku, polscy przesiedleńcy, którzy trafili do Anglii prosto z Afryki właściwie od razu zostali rozlokowani na dworcu do pociągów, które przetransportowali ich w głąb kraju. 

Matka Bolesławy wraz z córkami zostały skierowane do obozu wojskowego znajdującego się na północ od Londynu, gdzie czekał na nich już jej mąż i ojciec dziewczynek.

– Dla dzieci było to czas niezwykle ciężki – podkreśla. – Nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. Matki powtarzały w kółko, że będzie dobrze, że będzie lepiej, ale czy ktokolwiek z nas pamiętał jeszcze co te słowa oznaczają? Dzieci nie pamiętały już własnych ojców i często było to spotkanie z obcym człowiekiem, którego od tej chwili należało nazywać tatą. Nasz ojciec jak tylko nas zobaczył od razu kupił nam zimowe buty i płaszcze.

Fot 2. Bolesława Oleszczuk trzyma zdjęcie ojca z niedźwiedziem Wojtkiem na Monte Cassino. Zdjęcie: Anna Basisty – członek SPPW

Mimo upływu lat moja rozmówczyni doskonale pamięta wygląd obozu przesiedleńczego w Leicester w środkowej Anglii, do którego ostatecznie trafiła cała jej rodzina Zaznacza, że mimo ciężkich, surowych wręcz warunków było tam o wiele lepiej i wygodniej niż w podobnych obozach w Afryce. Wcześniej wraz z matką i siostrami mieszkała w afrykańskiej osadzie, gdzie znajdowało się osiemnaście polskich obozów uchodźczych. Rodziny rozlokowano w barakach krytych blachą. W jednym baraku, w którym mieszkało kilka rodzin znajdowało się dwadzieścia łóżek. Trudno było o zachowanie intymności i z tego względu ojciec Bolesławy wymyślił, że będą oddzielać się od sąsiadów kocami wojskowymi przewieszonymi na sznurkach. Prowizoryczne ściany miały zapewnić chociaż symboliczną prywatność. 

– Wstawaliśmy o siódmej rano, bo wtedy właśnie na stołówce było śniadanie. Wszystko było w puszkach, zarówno mięso jak i mleko, ale to było normalne w czasach powojennych. Ze świeżych potraw oferowano nam smażone ryby, płatki owsiane czy kanapki. Na kolację zwykle były sardynki w puszce. Warto dodać, że jedzenie wówczas było na kartki.

Anglicy zaproponowali naukę języka, co miało ułatwić aklimatyzację w nowym kraju i podjęcie pracy. 

Fot 3. Mama Bolesławy Oleszczuk z córkami

Zwykle po śniadaniu przyjeżdżał autokar, który rozwoził dorosłych do pracy w okolicznych fabrykach w Leicestrer. Dorosłym mężczyznom zaproponowano też pracę w kopalniach położonych w okolicach Nottingham. Matka Bolesławy znalazła pracę w lokalnej szwalni, a ojciec, były wojskowy kierował obozową kuchnią, w której również znalazła pracę najstarsza z jego córek. 

Dzieci kierowano do szkół z internatem, w których zajęcia odbywały się w języku polskim. Nauczycielami w nich zazwyczaj były matki, które zajmowały się nauką polskiego w obozach, nie zawsze były więc to osoby wykształcone w kierunku nauczycielskim. Najważniejsze, że były to dorosłe osoby, które przeszły z dziećmi taką samą drogę aż z Syberii, rozumiały więc ich problemy, co budowało w dzieciach poczucie bezpieczeństwa. Polskie dzieci nie korzystały w tym czasie ani z książek, ani z zeszytów, o które w powojennej rzeczywistości było trudno. Cała nauka opierała się na przekazach słownych, nauce wierszy i piosenek w języku polskim. 

 

W tym czasie do obozów przesiedleńczych ciągle przybywali nowi uchodźcy. Część osób wyprowadzała się, ale byli też tacy, którzy chcieli w nich pozostać jak najdłużej. Rodzina Bolesławy ostatecznie przeprowadziła się do Londynu w listopadzie 1950. Jak większość Polaków zamieszkali w dzielnicy Kensington, w której znajdowało się sporo opuszczonych domów. Rodzicom Bolesławy udało się kupić jeden z nich. Z pracą było bardzo ciężko, Anglicy nie chcieli zatrudniać Polaków. Słysząc obcy język w sklepie odwracali się i nie chcieli obsługiwać klientów, którzy nie byli Brytyjczykami. Pewnego dnia ojciec Bolesławy idąc ulicą usłyszał polski język. Radość z przypadkowego spotkania z rodakiem zakończyła się wymianą adresów fabryk, w których obcokrajowcy mogli znaleźć zatrudnienie.

Fot.4 Występy artystyczne na terenie obozu przejściowego w Leicester.

Bolesława w wieku osiemnastu lat poznała swojego przyszłego męża, który podobnie jak ona przeszedł jako dziecko przez Syberię. Pamięta, jak opowiadał, że przez trzy miesiące szli pieszo. Jego matka, by ratować życie dziecka umieściła go w sierocińcu, który wraz z ponad 450 innymi chłopcami został założony w Iraku. Po rozdzieleniu z matką wyruszył w dalszą, nieznaną drogę, a ona w tym czasie znalazła pracę jako pielęgniarka w Egipcie. Jego matka nie miała pojęcia, czy syn przeżył wojnę i co się z nim stało. Spotkali się dopiero po dziesięciu latach.

Po prawie pięćdziesięciu latach życia w Londynie Bolesława Oleszczuk przeprowadziła się do Southampton, gdzie ma bliżej do córki. Cieszy się życiem i stara się doceniać każdą chwilę. Uczestniczy aktywnie w życiu lokalnej, polskiej społeczności. 

Ostatnio wzięła udział w odsłonięciu tablicy upamiętniającej 75 rocznicę powstania Chandler’s Ford Polskiego Obozu Przesiedleńczego Hiltingbury. Podczas uroczystości konsul RP w Londynie, Mateusz Stąsiek odznaczył Bolesławę Oleszczuk Krzyżem Zesłańców Sybiru.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_