17 października 2022, 11:33 | Autor: admin
Kryminały z klasą. Rozmowa z pisarką, Anną Rozenberg

 

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gorsi, iż Agatę swą mają – nasza wschodząca gwiazda kryminału, Anna Rozenberg, mieszka w hrabstwie Surrey od ponad dzisięciu lat. Od kilkunastu miesięcy zdobywa serca czytelników po obu stronach Kanału Angielskiego jako autorka popularnej serii kryminałów, których akcja rozgrywa się na południe od Londynu. Równie dobrego zdania o debiucie Rozenberg są krytycy. O deszczach – nagród i tych z nieba, oraz o przesiadywaniu w archiwach i zgłębianiu historii Polaków na Wyspach rozmawia z Anną Rozenberg Zuzanna Muszyńska.

 

 

Kim jest Anna Rozenberg?

To wbrew pozorom bardzo trudne pytanie, na które przez czterdzieści lat nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi, bo ona ewoluuje na każdym etapie życia. Ostatnio dowiedziałam się, że mimo całej mojej miłości do ludzi, chęci poznawania ich, prowadzenia rozmów, mam duszę introwertyczki. A zatem to, co jest pewne i niezmienne, zamknęłabym w kilku rzeczownikach: częstochowianka, mama, miłośniczka książek, muzyki rockowej, kotów i podróży.

 

Od czego zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem? Miała związek z przeprowadzką do Anglii?

 

Marzenie o wydaniu powieści kiełkowało we mnie od najmłodszych lat, ale nigdy nie myślałam, że może to być kryminał. Aż do września 2011r. Dwa miesiące po wyprowadzce do Wielkiej Brytanii dowiedziałam się o konkursie na opowiadanie w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu, w którym nagrodą były tygodniowe warsztaty pisarskie. Nie sądziłam, że mogę się zakwalifikować do grona zwycięzców, ale udało się. I to czterokrotnie. Pod okiem takich mistrzów gatunku jak R. Ostaszewki, M. Mizuro, M. Czubaj czy M. Świetlicki szlifowałam kolejne opowiadania, aż wreszcie Irek Grin, jedna z najbardziej zasłużonych osób dla polskiego kryminału, zapytał mnie o powieść. Zapłonęła we mnie wtedy myśl, że może faktycznie już czas na dłuższą formę. Od tamtej rozmowy minęło pięć lat. Powieść przeszła przez wiele rąk i krytycznych oczu, aż zdecydowałam się wysłać ją do wydawców. I tak w maju 2020r. podpisałam umowę na serię powieści o inspektorze Davidzie Redfernie. W książkach tych opierając się na własnych doświadczeniach, kreślę obraz współczesnej Anglii we wszystkich jej kolorach. Można więc powiedzieć, że gdyby nie Anna-emigrantka, nie byłoby Anny-pisarki.

 

Zadebiutowałaś jako autorka kryminałów w 2021r. Szybko znalazłaś się na półmetku serii, której bohaterem jest inspektor David Redfern, i już odebrałaś  pierwsze laury: Nagroda im. Janiny Paradowskiej w ramach Międzynarodowego Festiwalu Kryminału za Maski pośmiertne oraz Nagroda Kryminalnej Piły za Najlepszą Polską Miejską Powieść Kryminalną, za Punkty zapalne. Mobilizują Cię pozytywnie? Lubisz ścigać się sama ze sobą?

 

Nie da się ukryć, że sukces przyszedł zupełnie niespodziewanie i bezgranicznie mnie oszołomił.  Mam wrażenie, że o ile debiutować jest łatwiej, tak przy tym natłoku tytułów trudniej się wyróżnić. Jeśli dobrze pamiętam, na MFK zgłoszono ponad trzysta powieści, a na Kryminalną Piłę niespełna dwieście, w tym mnóstwo autorstwa mistrzów gatunku. W najśmielszych myślach nie marzyłam o takim wyróżnieniu, ale to nie pierwszy raz, kiedy pomyliłam się w szacunkach.

Kiedy wysyłałam swoją propozycję wydawniczą – Punkty zapalne – została ona odrzucona przez kilkanaście wydawnictw. Czułam się wtedy zawiedziona, ale nie poddałam się tej emocji, wyciągnęłam wnioski i napisałam niejako prequel, czyli Maski pośmiertne, a te spodobały się trzem wydawcom. Nauczyło mnie to nie tylko pokory, ale i wiary w marzenia, na których spełnienie nie wolno czekać – trzeba pracować, by się spełniły. Może właśnie dlatego wchodząc na pilską czy wrocławską scenę, czułam się tak szczęśliwa i wdzięczna. Mam jednak świadomość , że nagrody te to niejako obietnica złożona czytelnikowi,  a tych nie wolno mi zawieść.

Otrzymujesz wsparcie od polskich autorów w kraju? Jakie miejsce zajmuje w ich gronie autorka pisząca po polsku o Anglii?

Bez tego wsparcia prawdopodobnie nigdy nie zaistniałabym jako autorka. Bezcenne rady Roberta Małeckiego czy optymizm Marty Matyszczak były moimi filarami, kiedy dopadały mnie wątpliwości. Mam to niebywałe szczęście, że przyjaźnię się z wieloma autorami i tak do grona moich serdecznych kolegów, z którymi często wymieniam się uwagami, należy też Marek Stelar czy Robert Ostaszewski. Mamy świetny kontakt, właściwie nie ma dnia, żeby ktoś nie napisał lub nie zadzwonił z pytaniem o liczbę wystukanych na klawiaturze znaków lub też na zwykłą ludzką pogawędkę.

 

Dla polskiego czytelnika – a i dla czytelników polonijnych w UK – jesteś doskonałą przewodniczką po angielskiej prowincji. Akcja Twoich książek rozgrywa się w podlondyńskim Woking. Każdy kamień, krzaczek, uliczkę czy ogród opisujesz tak pieczołowicie, że bez problemu przenosimy się w miejsca akcji. To niewątpliwy walor Twoich książek. Czy czytelnicy potrafią go docenić?

 

Stawiam na balans między opisami a wątkami kryminalnymi i po wiadomościach, jakie otrzymuję, widzę, że zabieg ten podoba się czytelnikom na tyle, że niektórzy z nich chcą wybrać się do Woking na spacer śladami inspektora Redferna. A ja nie mogę się doczekać na to spotkanie!

 

W Twoich książkach ciągle pada. Jest rok 2013, przemarznięci do szpiku kości bohaterowie muszą omijać kałuże, deszcz leje się im za kołnierze i do wnętrz aut. Wyczuwam tęsknotę autorki za polskim słońcem (śmiech). A jak opisałabyś dzisiejszą, zbrązowiałą, wyschniętą na wiór przyrodę Wysp?

Zwykle nie mam okazji oglądać wyschniętej Anglii, gdyż każde lato spędzam w domu w Polsce albo gdzieś w podróży. Może dlatego opisy zza deszczowej kurtyny są mi najbliższe i to one służą za tło moich powieści.

Masz kontakt z Polonią, która czyta Twoje książki? Są dumni z nagradzanej polskiej autorki z Wysp?

Długo się wahałam, czy ujawniać się środowiskom polonijnym, kiedy jednak to zrobiłam, zostałam totalnie zaskoczona ich pozytywną reakcją. Do dziś pamiętam płynące zewsząd gratulacje, pytania, zdjęcia zakupionych powieści. To było bardzo budujące. Nie jestem przekonana, czy wiąże się to z dumą, ale z pewnością sprawiło mi ogromną radość. Na tym gruncie zakiełkowała we mnie myśl o spotkaniu autorskim, ale póki co to odległy plan.

 

W rolach zarówno ofiar zbrodni, jak i krewnych głównego bohatera oraz jego ukochanej obsadziłaś Polaków. Wiesz, o czym piszesz, Twoje emigracyjne doświadczenia niewątpliwie pomogły w stworzeniu unikalnego cyklu powieści dla Polaków – o Polakach z Anglii. Zgodzisz się z tezą, że sukces Twoich książek to prztyczek w nos dla brexitowców?

Cykl powstał na długo przed tym, zanim Nigelowi Farage’owi zamarzyło się zachwianie filarami Unii, więc absolutnie nie było moim zamiarem dawanie komuś prztyczka. Do tego stopnia, że w jednej z książek pojawia się fragment o powątpiewaniu głównego bohatera w referendum. Celowo nie poprawiałam go podczas późniejszych prac redakcyjnych, by pokazać, że w 2013r. naprawdę nikt nie wierzył, że ono się w ogóle odbędzie, nie mówiąc już o samym wyniku.

Natomiast pamiętam dzień, w którym podano ów wynik. Pracowałam wtedy w szkole i gdy weszłam do pokoju nauczycielskiego, przywitała mnie grobowa cisza. Moi współpracownicy patrzyli na mnie niemal przepraszająco. Dezinformacja doprowadziła do tego, że pomyśleli, iż wyjście z Unii będzie oznaczać dla mnie straszne konsekwencje. Długo rozmawialiśmy o zagrożeniach, jakie przyniesie brexit. Przez chwilę podzieliłam ich strach, ale wiedziałam też, że natura nie znosi próżni i wszystko jakoś się ułoży. I ułożyło, choć z perspektywy osoby żyjącej na co dzień na Wyspach widzę wiele utrudnień w funkcjonowaniu, jak chociażby prozaiczne przesyłki do i z Unii. Wiem też, że jest mnóstwo aspektów, które dotykają mnie pośrednio i każdego dnia stykam się z efektami tamtej decyzji obywateli Wielkiej Brytanii.

 

W pierwszej części cyklu, Maskach pośmiertnych, bohaterowie ocierają się o polskie instytucje – POSK,  Dzienniki Polski (dziś Tydzień Polski), odwiedzają cmentarze z grobami Polaków. Oddajesz hołd starszej Polonii, która je zakładała. Czy jej przedstawiciele pomagali Ci w przygotowaniu materiałów do książki?

 

Pisząc Maski pośmiertne, skupiłam się głównie na archiwach i tu bardzo pomocni okazali pracownicy i wolontariusze Surrey History Centre w Woking. Gdy tylko dowiedzieli się, nad czym pracuję, bardzo się zaangażowali i wprost zasypali mnie dokumentami, zdjęciami i gazetami z tamtych czasów. Jestem im ogromnie wdzięczna, a zwłaszcza dyrektorce SHC – Di Stiff.

Jeśli chodzi o Polonię, to zupełnie przypadkowo stanął na mojej drodze pan Paweł Jarząbek, przedstawiciel starej emigracji, mieszkaniec Woking. Spędziliśmy z panem Pawłem kilka uroczych wieczorów, podczas których opowiedział mi swoją przejmującą historię. Pan Paweł specjalnie dla mnie spisał swoje wspomnienia, a dokładny ich zapis czytelnicy mogą znaleźć wpleciony w fabułę Masek.

Bardzo owocna okazała się też wizyta w Rural Life Centre w Tilford, gdzie znajduje się wystawa poświęcona obozowi Tweedsmuir, który jest cichym bohaterem powieści. Znalazłam tam świetną publikację na temat Polaków mieszkających niegdyś w obozie autorstwa Zenona i Wiesława Rogalskich. Niestety mimo wielu prób nie udało mi się skontaktować z żadnym z panów, choć ich książka była nieodzownym elementem mojego dnia pracy nad powieścią.

 

David Redfern ma bliską relację z dziadkiem-Polakiem, zamieszkałym w UK. Porozumienie międzypokoleniowe czasem opiera się na sympatii do żurku, często idzie głębiej, sięga odległych lat. Uważasz, że młoda Polonia powinna poznawać historię swoich poprzedników?

Myślę, że to sprawa bardzo indywidualna. Są osoby, które potrzebują budować swoją tożsamość w oparciu o losy swoich przodków, inni natomiast jako obywatele świata zupełnie odrzucają tę wiedzę. Sama podchodzę do historii jak do kopalni wiedzy o mechanizmach transformacji społeczno-kulturowych, co niejednokrotnie przekłada się na zmianę mojej optyki, na poszerzenie perspektywy. Czasem naprawdę warto pochylić się nad przeszłością, by zrozumieć teraźniejszość.

Czytając Twoje książki i przygotowując się do naszej rozmowy, robiłam notatki na marginesach stron. „TS” – te literki pojawiały się najczęściej: tło społeczne. Los starszych osób,  bezpieczeństwo nieletnich, plaga rasizmu – masz swoje zdanie na temat wielu aspektów życia społecznego w Wielkiej Brytanii i nie wahasz się go użyć.
Kryminał jest gatunkiem niezwykle pojemnym i uniwersalnym. Myślę, że stał się w ostatnich latach tak popularny, ponieważ udało się wpleść do niego treści normalnie zarezerwowane dla literatury faktu. To swoiste połączenie gatunków pozwoliło wynieść kryminał z literatury czysto rozrywkowej do takiej, która ma coś do powiedzenia, daje pewien obraz. Nie wyobrażam sobie dobrej powieści gatunkowej bez tego tła.

Świetny research to Twoja marka. Bywasz w miejscach, które opisujesz, np. w domu aukcyjnym Christie’s? No i najważniejsze – masz kontakty z brytyjską policją?!

Research jest niewątpliwie dla mnie bardzo ważny, bo jak opowiadać fabularne kłamstwa, to dobrze ograne kłamstwa, a do tego potrzebujemy dobrych umocowań w rzeczywistości. Praca w archiwach, bibliotekach, spotkania z ludźmi czy wspomniana topografia często zajmują mi więcej czasu niż właściwa praca nad tekstem. Czasem mam wrażenie, że świadomie i celowo daję się uwieść magii poszukiwań i niejednokrotnie docieram do informacji zupełnie zbędnych. Wspaniała pożywka dla prokrastynacji, na którą zdaje się cierpi większość autorów. Co do samej policji to niestety jak dotąd nie udało mi się z nikim skontaktować, więc wszystkie procedury, które poznają odbiorcy moich powieści, pochodzą z kodeksów, artykułów prasowych, a niejednokrotnie z mojej głowy, ponieważ dla komfortu czytelnika skracam wiele opisów. W przeciwnym razie powstałby trudny w odbiorze procedural, a mnie chodzi o to, by akcja rwała do przodu i porywała.

 

W jakich okolicznościach przyrody piszesz? Córka w szkole, mąż w pracy, Ty siadasz z kubkiem kawy do komputera, włączasz muzykę i…

Włączam YouTube i oglądam filmy ze śmiesznymi kotami albo wymyślam sobie też mnóstwo pasjonujących zajęć, jak przemeblowanie w lodówce, wycieranie futryn czy wymiana worka w odkurzaczu. (śmiech)

Wbrew pozorom moja praca odbywa się w tle innych czynności. Spacer, zakupy, sprawy okołodomowe to przestrzenie, w których powstają moje powieści. Na samo przelewanie myśli czas przychodzi dopiero wieczorami, kiedy krwiobieg świata spowalnia, a ja mam wolną od prozaiki dnia głowę.

 

Trzecia część cyklu zatytułowana Wszyscy umarli przenosi czytelnika na plebanię. Aż zadrżałam, kiedy się tam znalazłam wraz z Redfernem; na myśl przyszły ulubione dzieła – Trafny wybór (The Casual Vacancy) J.K. Rowling czy komedia kryminalna Keeping Mum z Rowanem Atkinsonem w roli głównej. Boisz się porównań z najlepszymi?

Boję się, bo wraz z kolejnymi powieściami te porównania pojawiają się coraz częściej. Przy Maskach pośmiertnych kilkukrotnie usłyszałam, że wybrzmiewają w nich echa moich ukochanych pisarzy – Henninga Mankella i Petera Maya, co potraktowałam jako komplement. To trochę jak z nauką gry na gitarze. Kiedy już załapiemy kilka pierwszych chwytów, to co wówczas gramy? Dobrze znane i lubiane przez nas riffy. A jeśli one wychodzą nam tak, że przyrównuje się nas do oryginału, to można być wyłącznie dumnym i starać się ten kierunek utrzymać. I tak przy Punktach zapalnych towarzyszyła mi twórczość Galbraith’a, a Wszyscy umarli, ze szczególnym uwzględnieniem finału, miał być nieśmiałym ukłonem w stronę Agathy Christie, co czytelnicy natychmiast wychwycili i… bardzo pochwalili, zmniejszając nieco mój strach przed takimi eksperymentami.

Trzeba jednak jasno powiedzieć, że są to tylko pewne akcenty i staram się nie być odtwórcza. Do tego stopnia, że kiedy piszę, to nie czytam innych autorów. W osmologii jest takie narzędzie – pochłaniacz, i cały czas towarzyszy mi poczucie, że obcowanie z tekstami sprawia, że przenikam cudzym stylem jak ta tkanina zapachami.

 

Zdradzisz coś ze swojego kryminalnego warsztatu? Czytając Cię mam wrażenie, że próbujesz nawiązać ze mną dialog, chcesz, żebym sama rozwikłała przynajmniej niektóre zagadki.

Myślę, że nie można mówić o dobrej powieści, jeśli nie nawiążemy bliskości z czytelnikiem poprzez podsuwanie mu rzeczywistości, do której może się odwołać, a sama zagadka kryminalna również musi być zabawą, a nie tylko moim wykładem o zbrodni. Mam przy tym wrażenie, że są dwa rodzaje satysfakcji czytelniczej. Pierwsza dochodzi do głosu wtedy, kiedy odbiorca przechytrzy pisarza i rozwiąże sprawę przed protagonistą, a druga wybucha wówczas, gdy fabuła zwiedzie go na manowce. Staram się stąpać gdzieś pośrodku, zostawiając w tekście opiłki wskazówek, ale to finał ma być tym magnesem, który te fragmenty przyciągnie i spoi. Jeśli czytelnik przy tym zakrzyknie: no przecież to jasne!, to jest to dla mnie największa nagroda.

 

Lubisz podróżować, ostatnio pochwaliłaś się w mediach społecznościowych podróżą do Afryki Północnej. Myślałaś tam o swoich bohaterach?

Nie da się ukryć, że towarzyszą mi w każdej chwili, również na urlopie. W tym momencie jest to bohaterka thrillera, który właśnie szlifuję, a który niebawem trafi w ręce czytelników. Akcja powieści toczy się w przykrytej śniegiem Walii lat dziewięćdziesiątych, więc praca nad nim była remedium na afrykański upał.

Na drugim planie oczywiście przechadzał się Redfern ze swoim najnowszym śledztwem, ale na powrót do Woking jeszcze jest czas.

 

Czy Redfern pojedzie w końcu do Polski?

Pojawił się taki pomysł, choć początkowo nie był on wpisany w zaplanowany przeze mnie sześciotomowy cykl. Mógłby być to ciekawy zabieg, pewne zderzenie wyobrażeń Davida z rzeczywistością, ale póki co inspektor pozostanie na Wyspach.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_